1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
Zamknięty przez: jusia
2013-08-29, 18:09
UMIERANIE - jak rozpoznać, że to już blisko?...
Autor Wiadomość
Nadzieja 
PRZYJACIEL Forum



Dołączyła: 28 Sty 2009
Posty: 866
Pomogła: 67 razy

 #61  Wysłany: 2011-09-24, 21:09  


od 2-3 dni mamcia cały czas nerwowo układa ręce, to na brzuch, to wdzłuż, to próbuje spleść je na klatce piersiowei. Nie pije, nawet przy wilżaniu ust zaciska mocno, jak by bała się zebys ię nie zachłysnąć... Jeszcze kilka godzin temu oddychała "mocniej" i pomiędzy oddechami długie przerwy, teraz oddycha szybciej i płycej... I tak potwornie się meczy :-(
 
 
ewka76 


Dołączyła: 15 Lip 2011
Posty: 2
Pomogła: 1 raz

 #62  Wysłany: 2011-09-25, 11:40  


Witam wszystkich bardzo serdecznie!
Niestety i mnie ta okropna choroba przywiodła na forum.
U mojego taty rok temu zdiagnozowano raka jelita grubego z przerzutami na węzły chłonne,
trzy miesiące temu po badaniu tk stwierdzono przerzuty na wątrobę,a teraz już wszystko idzie w zastraszająco szybkim tempie.
10 dni temu zawiozłam Tatę do szpitala tam położyli go na hepatologii,jeszcze w tamtą niedziele byłam u niego z dzieciakami i posiedzieliśmy sobie na polku,był słaby ale jeszcze wszystko było w miarę.
Przed wczoraj nogi odmówiły mu posłuszeństwa i pielęgniarki musiały go przenosić z łazienki.
Mam taki kocioł w głowie że nie wiem co mam robić bo wszysto pomału zaczyna pasować do waszych opisów odchodzenia.
Tacie bardzo zmieniła się twarz,oczy zapadnięte,policzki też
wczoraj jak u niego byłam to cały czas przysypiał,oczy ma takie błędne jak by nieobecne nie chce się z nikim widzieć i nawet swojego najlepszego kolegę poprosił żeby go nie odwiedzał/jedynie jak ja przyjadę to się cieszy,praktycznie nic nie je mówi że mu cały czas niedobrze,wczoraj miał duże pragnienie mówił że bardzo chce mu sie pić,zdziwiło mnie bo mocz w kaczce był taki mocno brunatny. :uuu:
Oprócz tego tydzień temu zaczęli tacie ściągać płyn bo zrobiło się wodobrzusze,założyli mu dren i ten płyn jest taki z krwią.Cały czas mu sie obija,myślałam że to od tego obrzęku ale czytając was zastanawiam się czy to nie jest jedna z oznak odchodzenia.
Powiedzcie mi ze swojego doświadczenia czy to jeszcze długo... musze sie na to jakoś przygotować,przygotować Mamę bo jest chora i bardzo to przeżywa,nie chciała bym przegapić tego najważniejszego momentu :cry: Niestety nie moge być przy tacie 24/h mam dwoje małych dzieci w tym jedno niepełnosprawne chora Mama,mąż w pracy cały dzień a ja nie mam nikogo do pomocy.
 
niki 
PRZYJACIEL Forum



Dołączyła: 15 Lip 2011
Posty: 890
Pomogła: 236 razy

 #63  Wysłany: 2011-09-25, 16:28  


moj tata juz nie kontaktuje wcale, ale jest pobudzony i cały czas mowi, mowi mowi, sam tym mowieniem sie męczy, coraz mi trudniej na niego patrzec, tlenn idzie prawie na krągło
tata umiera na raka płuc, juz 3 tygodnie z dnia na dzien jest gorzej , duzo gorzej, wczesniej czyli juz ponad miesiac miał obrzeki limfatyczne, stop i podudzi i od tego sie zaczeło jego odchodzenie
tata juz nie chodzi, nie wstaje,sam nie siada,nie chce juz jesc, trzeba byc przy nim cały czas,
czasem widzę ze oddech się zmienia robi sie taki płynny, oczami juz tylko patrzy w przestrzen
wczoraj troche podskoczyła temp
spadło cisnienie
strasznie cieżko,

czytałam na początku o umieraniu, i wydawało mi się ze wszystko juz wiem, a teraz okazuje sie ze nie wiem praktycznie nic,trzeba przez ta cała droge przejśc z Nim zeby cos wiedziec
wracam od rodziców i sama jestem zła na siebie, bo zdarza mi sie niego podnieśc głos chociaz wiem ze to co robi to tylko choroba, ale czasem nerwy puszczają jak sie widzi że sam siebie nieswiadomie zamecza, on praktycznie nie spi, zadne leki nie pmagają

tata jest w domu , opiekujemy się nim na zmiane przez 24 godziny na dobę, jest i mama ale zgubiona w tym wszystkim i jakas taka krucha

nie wiem jak długo to jeszcze potrwa , mysle ze nie długo ale naprawdę nie jest nam lekko,( zresztą komu było lekko w tej sytuacji ) nawet nie męczy nas sama opieka nad tata ale patrzenie na to jak choroba niszczy, bardzo trudno to przezyc, jeszcze trudniej w tym czasie trwac razem z nim,
chociaż na pewno odejdzie przy nas , niby jestesmy gotowi ale czekanie jest udręka, szczegolnie dla taty chociaż chyba juz do mozgu nie dochodzi nic swiadomego , to przeciez ciało boli i samo trwanie w tym procesie go boli

tata jak jeszcze miał przebłyski świadomosci mowił ze juz chce odejść, podjęłam temat trochę porozmawialismy ale nie długo

czekamy na koniec tej męki i spokój dla niego
chociaz serece mowi zostan tu z nami ,mozg tłumaczy ze dla niego to trwanie jest niewiarygodnie ciezkie
kochamy cię tato,
jesteśmy przy tobie
zawsze będziemy
_________________
Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei.
 
Gonia 
PRZYJACIEL Forum



Dołączyła: 06 Sty 2011
Posty: 1090
Skąd: Warszawa
Pomogła: 125 razy

 #64  Wysłany: 2011-10-14, 21:32  


Kochani..U nas bylo ciezko gdy tatus odchodzil..Dusil sie dostawal tlen,rece mu sinialy od paznokci sinienie szlo w gore rak..jak Mu masowalam dlonie to robily sie jasniejsze...krew zacznala dochodzic...gdy sie dusil,to twarz siniala i zaczynala siniec od czubka nosa,potem caly noc i twarz,a oczy wychodzily na wierzch..Nigdy ne zapomnie tego widoku i proszacych oczu o pomoc...Pamietam ze dzien przed smiercia,gdy byl atak dusznosci unoslilo sie tatusiowi tak mozno w gore lewe pluco(ono do konca nie bylo zaatakowane.Cale czyste)Podali morfine i po jakiejs pol godziny zaczelo mu chropotac w gardle..tatus mowil do mnie czy slysze.ja mowie ze tak,a on mowi ze to dlatego ze nie ma proszkow dhc.Powiedzialam ze jutro przeciez wychodzi ze szpitala bedzzie w domku,wiec i proszki wezme..uspokoil sie ja masowalam mu rece zeby nie byly sine...wycieralam mu twarz mokrymi chusteczkami bo bylo mu goraco w dusznosci,mial tlen podawany..kladl sie i podnosil glowe..w srode nawet stanal na nogi i poszedl bez pomocy do toalety..normalnie zdjal sam i zalozyl slipki.wczesniej musialam mu pomagac..Temperature mial 35,2...zadziwilo mnie to...Rano w czwatek zaczal sie dusic reanimowali Go podawali tlen..tego dnia mial wyjc juz do domu...Wyszedl ze szpitala..do Domu Pana o 9 45..Wieczny odpoczynek racz Mu dac Panie....
_________________
Kocham Cię Tatulo !!! Ty Tylko Go poprowadz,Tobie powierza swa droge..Panie moj.
 
iwusiek 


Dołączyła: 18 Paź 2011
Posty: 3
Skąd: warmia

 #65  Wysłany: 2011-10-18, 23:21  


witam wszystkich...to mój pierwszy post

dzisiaj pochowałam babcię...cięzko mi, była mi mamą:( oczywiście jak ktoś na forum tym napisał 'nieonkologiczni' nie zrozumieją...myślą że skoro babcia miała swoje lata to już był jej czas ale nie patrzą na to kim była, szczególnie dla mnie, i ile wycierpiała...ostatnie dni były koszmarem dla mnie, wyrywało mi serce...

w piątek weszłam na forum i znalazłam ten wątek...uświadomił mi, że nie mam na co liczyć, że nie ma nadziei, bo lekarz stwierdził gorączkę mózgową...jestem w szoku, że w XXIw. nie można pomóc w cierpieniu albo po prostu ja nie poznałam sposobu...mam wyrzuty, że nie pomogłam bardziej, choć się starałam (nie pracowałam, nastawiłam się na pomoc mobliną babci-woziłam ją od miasta do miasta po lekarzach), jednak mam niedosyt, że jeszcze mało z soebie dałam...babcia chorowała na raka płuc, w życiu nie zapaliła papierosa, nastąpił przerzut do kości, który wiązał się z okropnymi bólami. 2 m-ce temu nastał kryzys, myślałam, że to już koniec ale babcia odzyskała siły. dopiero gdy przejzalam forum, okazalo się jak wyglada to. mimo iż mam męza i dziecko, babcia wyrwała mi pół serca...ale odwołując do wątku wiele aspektów się potwierdziło-wymioty, zaparcia, osłabienie, brak apetytu, brak sił-nie wstawała, nerwowość, potem agresja w stos. do pielęgniarek i lekarzy-do nas nie potrafilam babcie wyciszyc, przestała wstawac do toalety, miałam wrażenie że zanikł jej odruch połykania, przestała przyjmować leki doustnie, w szpitalu pojawiła się gorączka 40st. którą lekarz nazwał mózgową i trwałą prawie 2dni, kiedy zaczynała spadać, nastąpił brak krążenia i oddychania...2min spóźniłam się:( babcia odeszła kiedy mnie nie było...byłam z nią non stop, potem pojechałam chwile odpoczać i wtedy się stało...nadal w to nie wierze


w 2005r. odszedł tata, też miał raka płuc, ale babcia ta od str mamy...

mówią że czas leczy rany...g*no prawda, tyle lat się zmagam i jeszcze dokładka, chyba czas na wizytę u psychologa...spróbuje tu znalezc pomoc...tak bardzo się obwiniam:(
 
 
barcin 


Dołączył: 15 Paź 2011
Posty: 2
Pomógł: 2 razy

 #66  Wysłany: 2011-10-18, 23:28  


Mój tata nas zaskoczył swoją śmiercią. Chorował na raka płuc. Prawie do samego końca był aktywny. Jeszcze 2 tygodnie przed śmiercią wchodził do domu na 3 piętro po schodach.

Później było nagłe pogorszenie zdrowia. Kaszel, gorączka. Z dnia na dzień coraz gorzej. Lekarz stwierdził zapalenie oskrzeli i przepisał antybiotyk.

Przez ostatni tydzień tata leżał cały dzień na łóżku. Wstawał tylko do łazienki. Jednak każda taka "podróż" kosztowała go niesamowicie dużo. Przez pół godziny po płuca mu chodziły jak sprinterowi po setce.

Antybiotyk chyba zadziałał. Gorączka minęła. Kaszel się zmniejszył. Jedyny problem to brak apetytu. Mama gotowała ulubione potrawy ojca, a on tylko widelcem trochę po talerzu pojeździł i wracał do leżenia. Pić też nie chciał.

Kaszel powodował bezsenność, a ta zmęczenie i zapadanie na takie chwilowe drzemki. Niby z nami rozmawiał, a za chwilę spał.

Ostatniego dnia przed śmiercią poprawiło mu się. Kaszel zniknął, tacie lepiej się spało, czuł się lepiej i był taki żywszy i zdrowszy na twarzy.

Kolejnego dnia rano mamę obudziło "chodzące" łóżko. Tata się rozkopywał z kołdry. Spytała się go co mu jest, a on jej powiedział, ze mu bardzo gorąco. Był bardzo spocony. Mama zaczęła go wachlować. Zapalone światło w łazience sugerowało, że ojciec był w niej wcześniej, ale kiedy, po co i jak długo, to nie wiadomo.

Mam zdjęła mu koszulkę i wytarła ciało mokrym ręcznikiem, żeby go ochłodzić. Później na chwilę poszła do łazienki, a gdy wróciła tata już nie żył.

Nie spodziewałem się takiej śmierci. W zasadzie lekkiej. Jeszcze dzień wcześniej cieszyliśmy się, że tacie się poprawia. Jak wychodziłem do domu wieczorem, to powiedziałem: "cześć, zadzwonię rano spytać się jak się pacjent czuje.". Niestety, to mama zadzwoniła do mnie z informacją, że tata nie żyje.

W tym całym nieszczęściu dobrem jest to, że tata ciężko chorował tylko 2 tygodnie. Miał lekkie bóle, ale same maści przeciwbólowe wystarczały. Do końca był sprawny umysłowo i samodzielny. Nie był "męczącym" pacjentem. Leżał sobie spokojnie na łóżku przez cały dzień i nikomu nie wadził. Myślałem, że będzie tak leżał i leżał, a on wywinął nam numer i umarł.

Tęsknię za nim i jakoś chyba cały czas do mnie nie dociera, że jego już nie ma. Ciężko się przyzwyczaić, że już nie zdam mu relacji z pracy albo z tego co zrobiłem na jego ukochanej działce.

No, ale takie jest życie. Nie ma co płakać. On już nie cierpi.
 
niki 
PRZYJACIEL Forum



Dołączyła: 15 Lip 2011
Posty: 890
Pomogła: 236 razy

 #67  Wysłany: 2011-10-23, 20:55  


kazdy pisze tutaj o tym poruszaniu rękami o podnoszeniu rąk do gory
u mojego taty tez tak było , my myslelismy ze tata pokazuje zeby go podnieśc ale teraz wydaje mi się ze oni te ręce podnoszą w geście powitania tego kogos ,kto po nich przychodzi , kogo juz widzą kilka dni wcześniej czasem duzo wczesniej

te ręce to znak ze oni odchodzą i chca się z nimi przywitać a z nami tu pozegnać
tak sobie to wymysliłam i to na mnie działa

ciagle widze te ręce i moją rozpacz i wyrzuty sumienia ,kiedy pielęgniarka zabroniła mi juz tatę podnosic , mowiła wtedy ze to sa odruchy tylko a nie swidome podnoszenie rąk , to tata się z nami nie komunikuje juz w ten sposob
brałam wtedy tą rękę i przytulałam a tata się uspokajał
we wtorek minie 4 tygodnie od jego smierci , byłam z nim bardziej związana niż z mamą
tata umarł tez chwile po podaniu do motylka mieszakni morfiny , srodkow uspokajających i czegos jeszcze , zrobiłam zastrzyk a za chwile tata zaczął sie bardzo pocić, juz od rana miał płynny oddech juz był nieprzytomny , bez odruchow przełykania , odszedł o 2.28

ręce w gorze ręce zawsze juz będa mi sie kojarzyć z odchodzeniem

zresztą czy my jak przychodzimy nie wyciagamy ręki na powitanie? a jak odchodzimy znowu ją podajemy na pożegnanie- Symbol trwania- powitanie i pożegnanie w środku ten czas to zycie

________________________________
Historia Mordoklejki została wydzielona do osobnego wątku. / absenteeism
_________________
Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei.
 
Wojtek88 


Dołączył: 21 Lis 2011
Posty: 4
Pomógł: 1 raz

 #68  Wysłany: 2011-11-21, 22:25  


Witam wszystkich.
18 listopada o 6:30 moja mama przegrała z rakiem.
Pod koniec czerwca 2009 roku zdiagnozowano u niej przewodowego raka piersi. W połowie lipca przeszła operację usunięcia piersi wraz z węzłami chłonnymi. Następnie przeszła jeden cykl chemii AC. Terapię tolerowała całkiem dobrze. Co prawda musiała chodzić w peruce, była osłabiona, miała słaby apetyt, ale w porównaniu do tego co się mówi o przechodzeniu chemioterapii przez te leczenie przeszła według mnie na prawdę dobrze. Kiedy już myślałem, że będzie dobrze, choroba uderzyła ponownie.
W październiku pojawiły się przerzuty do wątroby - USG pokazało, że cała wątroba jest usiana zmianami metastatycznymi. Początkowo lekarze starali się poprawić jej stan zdrowia. Ciśnienie krwi i wyniki badania krwi były bardzo złe i dalsze leczenie nie było realizowane. Wtedy dostała również skierowanie do hospicjum.
Ku zdziwieniu lekarza wyniki zaczęły się poprawiać i z czasem zastosowano leczenie 5x Herceptyna i Taxol. Mimo, że wg ostatniego wypisu ze szpitala było to leczenie paliatywne, wyniki krwi i badanie USG poprawiały się i był moment, że na wątrobie nie było żadnych śladów przerzutów, badanie echo serca wzorowe. W sumie Herceptynę otrzymała ok 35 razy. Jeszcze na wiosnę tego roku wróciła na parę miesięcy do pracy. Dalej była na badaniach cytologicznych i biopsji drugiej piersi, ponieważ na USG wyszła jakaś zmiana. Wyniki w porządku. Wszyscy byliśmy pewni, że wygraliśmy z rakiem.
W połowie wakacji u mamy pojawiły się problemy z wypowiadaniem się i rozumieniem słów. Myślałem, że to jakieś skutki uboczne poprzednich terapii.
Na początku września rezonans magnetyczny głowy i wyrok. Ogniska raka w płacie ciemieniowym, skroniowym, potylicznym i móżdżku. Przy okazji na USG wykryto zmiany w nerkach. Zmiana leczenia na Xeloda+Tyverb. Wydawało mi się że jej stan minimalnie polepsza. Skierowano ją na Radioterapię do szpitala MSWiA do Olsztyna. Na kilka dni przed wyjazdem do Olsztyna zaczęła się trwająca kilka dni biegunka. Dowieźliśmy z ojcem mamę do Olsztyna, wtedy po raz ostatni chodziła. Miała mieć 10 naświetlań, ze względu na jej stan miała tylko 5. Do Elbląga 29 października przywiozła ją już karetka. Zorganizowaliśmy jej specjalne łóżko rehabilitacyjne i sprzęt do rehabilitacji. Nie chodziła już więc ja, brat, tata, ciocia musieliśmy ją nosić do toalety. Jadła co raz mniej. Pielęgniarka założyła jej cewnik i pampersa, bo już nie dawaliśmy rady nosić jej do toalety.
Spaliśmy parę godzin na dobę, co chwile przewracaliśmy ją z boku na bok, bo tak było jej wygodniej.
Od ostatniego wtorku jej stan szybko się pogarszał. Traciła kontakt ze światem, miała takie mętne, puste spojrzenie. Patrzała na mnie i pytała się brata kto to jest, gdzie jest Wojuś? W środę miała już zapadnięte oczy, wyglądało to strasznie. Miała płyn w płucach i coraz większe problemy z oddychaniem, ledwo co się ruszała, nie mogliśmy zrozumieć co chciała nam powiedzieć. Nocą z czwartku na piątek już ledwo oddychała. O 6 rano przyjechało pogotowie i stwierdzili, że w tym stanie mogą jedynie w szpitalu ściągnąć jej płyn z płuc, ale może ze szpitala już nie wrócić, nie byli w stanie zmierzyć jej ciśnienia, tętno wynosiło prawie 160 uderzeń. Za radą ratowników dostała morfinę. Nie oddaliśmy jej do szpitala, chcieliśmy żeby została z nami. Widok, kiedy przez kilka godzin walczyła o każdy oddech był straszny. Jeszcze próbowała ruszać rękami, próbowała coś mówić, ale nie wiem czy była jeszcze świadoma. Odeszła od nas w piątek o 6:30. Tydzień przed moimi urodzinami, tydzień przed wizytą u swojego onkologa. Do końca wszyscy byliśmy przy niej, do końca trzymałem ją za ręke.
Nie odpowiem już jej jak zapyta mnie jak było na uczelni, że ujdzie, nie odpowiem już jej jak zapyta mnie kiedy wróce, że niedługo, a jakby co niech dzwoni, nie pojedziemy już na spacer nad morze, nie zobaczy już mojego dyplomu, na którym tak bardzo jej zależało, nie powiem jej nigdy, że będzie babcią... :cry:
Dziś był jej pogrzeb, cały dzień byłem dziwnie spokojny, dopiero teraz płacze.
Do środy są z nami wujek i ciocia która przez cały czas nam pomagała. Nie wiem co będzie jak zostane tylko z bratem i ojcem.
Od jutra pewnie znowu będe udawał, że nie mam żadnych problemów, że u mnie wszystko w porządku
Boje się co będzie za tydzień, za miesiąc.
Dziękuje za to forum, bardzo mi pomogło.

[ Komentarz dodany przez Moderatora: absenteeism: 2011-11-22, 15:38 ]
Kondolencje dla Wojtka88 zostały wydzielone tutaj: http://www.forum-onkologi...6,150.htm#85970
 
1K8 



Dołączyła: 02 Lis 2011
Posty: 36
Skąd: wroclaw
Pomogła: 2 razy

 #69  Wysłany: 2011-12-28, 21:46  


Czesto jest tak, ze wybierajac studia jestesmy jeszcze niedojrzali i nie bardzo wiemy co chemy w zyciu robic, a czasu na wybór kierunku po zdaniu matury jest malo. Ale to nie o tym jest ten wątek.
Mój tatulek odszedl tydzień przed wigilią 17 grudnia o 8.44. Od Maja wiedzielismy ze choruje na niedrobnokomorkowego raka pluc z przerzutami do srodpiwrsia. Kiedy zmarl, nic na to nie wskazywalo, tydzien przed smiercia mial robiony rtg pluc i lekarz pochwalil, ze ma piekne zdjecie pluc. Tydzien pożniej byl slabiutki, kaszlal z krwią, nie byl w stanie wstac do przeswietlenia pluc. Bylysmy z siostra i z mama przy nim cala noc. Siadal, kladł się, odkrywal, przykrywal, strasznie jęczal mimo morfiny.Nie jadl, nie pil, nie sikal, chociaz chcial zeby go wozic do toalety. Mial sine uszy, klatke piersiowa, lodowate dlonie i stopy. Głowa byla goraca.Po polnocy nie byl w stanie mowic, nie rozumial lub nie slyszal nas. U tatusia wykryto w październiku liczne przerzuty do mózgu.Odbyl radioterapię mózgu i po 2 tygodniach od zakonczenia zmarl :( na 5 stycznia bylismy umowieni w poznaniu, tato mial otrzymac szczepionke na raka pluc, poniewaz bardzo dobrze zniosl chemioterapie, radioterapie...

[ Dodano: 2011-12-28, 21:47 ]
w czwartek bylam z tata na zakupach swiatecznych, w piatek rano zabralo go pogotowie, a w sobote nie zyl....
_________________
Tatko 17-12-2011 godz 8.44 Tatusiu, opiekuj się Nami....
 
maka1982 


Dołączyła: 16 Lis 2011
Posty: 47
Pomogła: 1 raz

 #70  Wysłany: 2012-01-03, 17:21  


mój brat ostatni tydzień życia spędził pod tlenem, na szczeście w domu, był bardzo słaby, ale codziennie kilka godzin siedział,
w niedzielę około 21 pisał siostrze plan rozprawki, nie miał siły mówić, więc na migi pokazał, aby mu dać cos do pisania, cztery godziny poźniej już nie żył
jeszcze kilka godzin przed śmiercią planował, że następnego dnia rodzice kupią mu część do laptopa, a on sam go sobie zreperuje, czy mógł wiedzieć, że odejdzie? a może nas trzymał jeszcze w nadziei?
miał przerzuty do płuc..... guz pierwotny usunięty z kością(mięsak Ewinga) nie dawał o sobie znać
rosło mu ciśnienie..... krew wylewała się na kolanach i plecach, aż w końcu zalała płuca
przykry widok.... bardzo cierpiał, na szczeście krótko
_________________
"Czasem odchodzą nasze anioły,
I nagle w miejscu staje czas,
A z nimi cząstka nas odchodzi
I wielki smutek marszczy twarz."
 
female 
PRZYJACIEL Forum



Dołączyła: 03 Lis 2011
Posty: 404
Skąd: z gór
Pomogła: 98 razy

 #71  Wysłany: 2012-01-11, 09:39  


W niedzielę 08.01.2012 r. po 4 miesięcznej walce moja Mama przegrała z rakiem :(

Jak wyglądało "nasze" umieranie...

Mama traciła apetyt. Jadła niewiele. Od niedawna bolało Ją ucho i okazało się, że ma przebitą błonę bębenkową. Laryngolog przypisał antybiotyk. Po kilku dniach pojawiło się owrzodzenie języka, które przeszkadzało w spożywaniu posiłków.
Ze środy na czwartek Mama miała sen. Widziała siebie ze swoją mamą, jak spacerowały po łące. Opowiadała, że dobrze Jej się oddychało, nie miała duszności, kołatania serca. Babcia powiedziała do Mamy, aby została...mówiła, że było Jej tam tak dobrze... i wtedy obudziło Ją światło z drugiego pokoju, w którym przebywała moja siostra.
W ciągu tych kilku dni nastąpiło ogólne złe samopoczucie. Coś na kształt grypy/przeziębienia. Mamę oblewały "zimne poty", serce kołatało tak, jakby miało wyskoczyć z piersi, pojawiła się duszność spoczynkowa.
Z czwartku na piątek Mama miała niemal bezsenną noc. Miała delirkę i wydawało Jej się, że to przeziębienie. W nocy była tak słaba, że nie miała siły przykryć się kocem, który leżał obok kołdry. Nazwała to całkowitą niemocą. Tak, jakby została sparaliżowana. Rano pojawiła się chrypka i kaszel, duszność i kołatanie serca. W piątek wzięła leki p/grypowe i wyglądała zdecydowanie lepiej. Stała się bardzo drażliwa...
W sobotę rano przyszedł ksiądz (poprosiliśmy o komunikowanie, bo pójście do kościoła na niedzielną mszę graniczyłoby z cudem), udzielił również namaszczenia chorych. Po wizycie Mama zadzwoniła do mnie, abym pomogła się Jej wykąpać.
Przyjechałam ok. 15:00, przygotowałam Mamie posiłek i wszystko zjadła z apetytem. Poleżała w łóżeczku i poszła do toalety. Miała skąpomocz. Przejście 1,5 metra z toalety do łazienki i ogromna palpitacja serca. Wróciłyśmy do Jej pokoju i położyła się ponownie, aby serduszko się uspokoiło.
Poszłyśmy się wykąpać. Może to trwało 3-5 minut. Po kąpieli szybko Mamę wytarłam, ubrałam i wróciłyśmy do pokoju. Mimo chłodnej głowy pot lal się niemal strumieniami, serce znów zaczęło wariować. Oddychałyśmy, niczym przy porodzie i rytm serca powoli wracał do normy. Gawędziłyśmy sobie, ja masowałam Mamie lodowate stopy w mega cieplutkich skarpetkach. Całe Jej ciało było chłodne, mimo ciepłego ubrania, kołdry i grubego koca. Przygotowałam Mamie 2-gie danie, ale nie chciała jeść. Przyszła kuzynka i Mama opowiadała o planach na najbliższe dni. Cieszyła się, że zaczynają się ferie i moja córka znów przyjdzie do Niej "na urlop". Że będą cały czas we dwie i nie będzie Jej smutno. Że we wtorek (dzisiaj) nie chce Jej się jechać do szpitala (ostatnia chemia, TK i USG) i że jest już tym leczeniem zmęczona...że wszystko Ją boli...
Po godz. 18:00 Mama zjadła kolację, wzięła leki, a my z kuzynką poszłyśmy do domu.
W niedzielę miałam do pracy na 2-ga zmianę, tak więc z Mamą umówiłam się, że przyjdę przed 12:00 z obiadem. Siostra tego dnia od rana miała dyżur (pielęgniarka). Rano przed godz. 10:00 siostra wyjeżdżając do pacjentów postanowiła zajechać do Mamy na zastrzyk. Mama leżała na boku. Przykryta kołderką. Nie oddychała. Siostra dotknęła Jej, była cieplutka...tak więc zmarła niedawno...Łóżko było już złożone, Mama miała głowę w drugą stronę. Musiała wstać i może poczuła się słabo i znów położyła...

Przyjechałam chwilę później. Czekając na lekarza umyłyśmy Mamę i przebrałyśmy w rzeczy o które prosiła. Wyglądała bardzo ładnie...tak jakby dopiero co zasnęła...na chwilę...



[wyrazy współczucia w wątku merytorycznym]
_________________
--
Bernadeta

...nadzieja ma skrzydła, przysiada w duszy i śpiewa pieśń bez słów, która nigdy nie ustaje, a jej najsłodsze dźwięki słychać nawet podczas wichury...
Mama 08.01.2012r [*]
Tato 13.08.2013r [*]
 
 
kaska28 



Dołączyła: 30 Gru 2011
Posty: 41
Pomogła: 5 razy

 #72  Wysłany: 2012-01-13, 14:52  


Witajcie czytam wasze wpisy i przypominaja mi sie ostatnie dni i chwile z zycia mego ukochanego tatusia(bylam zawsze oczkiem w glowie taty gdyz jestem jedynaczka).
Moj tatus chorowal na luszczyce bardzo zaawansowaną ,mial 98% ciala pokryte luską,ale mi to nie przeszkadzało,skrobalam go smarowałam a on nigdy nie narzekał.
Pamietam jak na kości ogonowej zrobil mu się wrzodzik a lekarz domowy zapisal delbete w masci -skutkiem czego bylo wypalenie sie dosłownie leja do samej kości.Lej sie powiekszał a tata nie chcial iśc do lekarza wreszcie go prawie sila zaciagłam do onkologa ktory pobrał wycinek i po 2 tyg.diagnoza czerniak zlośliwy skory. Ale szybciutko naswietlania sam jeżdził do Bydgoszczy i odbierał lampy był dzielny !!!W dniu gdy odebral wyniki hist.został dziadkiem tak bardzo sie cieszyl.
Lampy podobno bardzo ladnie zagoily rane no i lekarz wogóle napawał nas nadzieją :-(
Tatuś sie podbudował tym psychicznie i postanowol troszke podleczyc teraz skore.
Pojechal do szpitala dermatologicznego i niestety na drugi dzien dostal zapaści (tak mowili lekarze oczywiscie dermatolodzy)gdy do niego dojechalam mial szczekoscisk ale mnie poznawal,niestety potem potoczylo sie to szybko w czwartek lezal juz w pampersie ,caly czas na dermatologi bo inny szpital nie chcial go przyjac (twierdzili ze ma zaleczyc łuszczyce ,jaka jestem zla gdy to sobie przypomne!)
W piatek mial rezonans i diagnoza przerzuty do mozgu.Juz mnie nie poznawal mial przeblyski swiadomosci wtedy jadl tak szybciutko jak male dziecko nie mogłam na to patrzec jak tak szybko moze wyniszczyc choroba przrciez mialo byc dobrze.
Bardzo chcialam zostac na noc w szpitalu ,przy tacie gdyz lezał sam na sali a ja dojezdzałam do szpitala 50km .Lekarz mówil ze nie ma potzreby przeciez bedzie dobrze
(tak tylko dermatolog skad to moze wiedziec).W sobote rano wychodziłam juz z domu gdy zadzwonił tel.i usłyszalam ze tata umarł o 7:27 .Umierał cała noc z gorączka 45stopni ,nikt nie zadzwonił bym mogła sie pozegnac,a przeciez nie chcialam jechac do domu chcialam byc z nim!!!!
Nie mogę do tej pory sie z tym pogodzic,mam tyle pytań i znakow zapytania DLACZEGO?
Ale jednego nie zapomne gdy tatus jechal do szpitala przytulil mnie i powiedzial ze:
trumna ma byc zamknieta i wrazie co nie chce sekcji zwlok...zganiłam go za te słowa,powiedziałam ze głupoty mówi....
Czy on czuł ze odejdzie nie wiem ale wiem ze nigdy nie daruje sobie ze nie było mnie w ostatnich chwilach przy nim!
 
 
tatarka1 


Dołączyła: 15 Sty 2012
Posty: 2
Pomogła: 1 raz

 #73  Wysłany: 2012-01-15, 18:03  


witam jestem tu nowa osoba po traumatycznych przeżyciach ma razie nie potrafię jeszcze o tym pisać bo w czwartek pochowałam meża. Chciałam wam wszystkim serdecznie podziękowąc ponieważ 23 grudnia kiedy mój mąż żegnał sie ze mną to wiedziałam,że to nadchodzi ale nic ponadto, więc zaczełam szukać i w ten sposób trafiłam na ten profil, który bardzo dobrze mnie przygotował do u............. i wiedziałam czego mogę się spodziewać, już jak maz odszedł i ja to zobaczyłam to zarakło mi jednej rzeczy w etapie u............ opisanejtu na profilu, nie wiem czy potrafię ! ale bedąc cały czas przy męzu dostrzegałam zmiany w jego wyglądzie twarzy ale w kilka sekund po zgonie to co zobaczyłam to był koszmar nie sądziłam,że az tak się wygląd mężazmieni co prawda umierał 16 godz, bo nogi,ręce miał juz zimne od o tej 14, twarz równiez była chlodna jedynie czoło i głowa ciepła, jeszcze raz go ogoliłam, umyłam i ten widok teraz rozumiem,dlaczego w szpitalu lekarze wypraszają i nie pozwalajabliskim byc do końca, ajak pozwolą to dwie godz, po zejściu,
nie kojarzę dokładnie waszych nicków ale ktoś tu pytał robic lewatywę czy jestem za tym ,że nie bo od momentu kiedy chory przestał jeść,i w zasadzie po trzech dniach nie jedzenia przestaje pić to wtedy mój maz przynajmniej się wypróżniał i oddawał co raz mniej moczu [ czyścił się] a dwie doby przed śmiercią nie było juz w worku moczu i bardzo skąpe wypróżnienie, więc nie warto męczyć słabej i chorej osoby.
wiem jedno z własnych obserwacji że przed ś .......chory napierw przestaje jeść nawet płynne pokarmy, po trzech dniach nie jedzenia następuje brak pragnienia wlewamy połyzeczce wody moczymy usta ale po trzech dniach zauważyłam,że maż juz nie łyka i zaczyna sie proces wysychania : wysychaja oczy, śluzówka w nosie, jamie gębowej i tylko słychać strasznie głośny oddech, któy w pewnym momencie jest niby chrabliwy spokojniejszy i co raz spokojnieszy aż.......... Jena z was pisz,że chciała zostać z mamą na noc nie została i wybierając się rano do niej dowiedziała się,żę już mama nie żyje nie wyrzucaj sobie, nie miej pretensji do siebie i nie pytaj dlaczego ja np jestem przekonana,że mój maz nie chciał bym była przy jego śmierci, tak od godz, 14 jak zaczął charakterystycznie oddychać to wiedziała co mnie czeka , śpiewalam ,mówiłam i tak trwało to do 1,30 w nocy - następnie coś mi mówiło wyjdź z psem wyszłam i po pół godz, już oddech męza był inny i znów wiedziałam,że rana nie do zyje głaskałam tuliłam i widziałam grymas meczarni ? cierpienia ? i nie chciało mi sie spać i znów coś mi mówiło połóz się przycupnełam 0 2,15 na fotelu zawinęłam sie w koc i odziwo bardzo szybko zasneła i tak jak zasnęłam to coś mnie o 4,15 obudziło weszłam do pokoju meza i właśnie stało się odszedł ale nie chciał bym była przy nim, obudził mnie jak juz odszedł.
dziękuę wszystkim za waszespostrzeżenia obserwacje naprawdę są nioceniona pomocą szczególnie tym osobom, którym bliska osoba odchodzi w domu. Nie zadawjcie sobie pytań dlaczego? to retoryczne pytanie ,przeciż każda -y z nas robi wszystko by było dobrze, ale ze śmiercią nie sposób wygrać czasem możemy przedłuzyć życie ?męczarnie? cierpienie? badźmy silni i wpierajmy naszych najbliższych w trudnych dla nich chwilach bo tez jestem przekonana,że oni wiedzą, że odchodzą może nie potrafią tego wyraxić, może nie chcą nas urazić ale to czują, mąż mój nie mówił a jednak tak dawał mi do zrozumienia,że w końcu musiałam zaytać czy chcesz juz odejść pokiwała głową tak i wtedy gesty przepraszające,wybaczające itp siły, cierpliwości i nadzieji wszystkim wam życzę i przepraszam,bo tak trochę chaotycznie piszę ale to wszystko jeszcze wraca - medal składam komuś kto taki portal załozył
 
evita2 
PRZYJACIEL Forum


Dołączyła: 12 Sty 2012
Posty: 199
Pomogła: 60 razy

 #74  Wysłany: 2012-01-24, 14:03  Jak wyglądało "nasze" umieranie.


Moja Mama zaczęła odchodzić po radiotarapii paliatywnej OUN. Miała przerzuty raka piersi do kości, płuc i mózgu. Wszystkie objawy razem i każdy z osobna rozdzierały mi serce. Cały proces trwał 7 tygodni. Mama wiedziała, że umiera, mówiła nam o tym. Miała bardzo wyczerpujące napady lęku i wezwany do domu psychiatra przepisał silne antydepresanty. Początkowo chodziła z pomocą do łazienki ale była coraz słabsza aż próba podniesienia mamy do pozycji siedzącej zakończyła się klęską. Wysiłek ten sprawił, że Mama nie mogła złapać tchu, po czole spływały kropelki potu tak jakby przebiegła wiele kilometrów. Od tej pory tylko leżała i coraz trudniej było jej poruszyć nogą, ręką, miała bardzo słaby głos. Dopóki trwało leczenie przeciwobrzękowe Dexamethasonem (1,5 miesiąca) jadła, nawet sporo, piła, rozmawiała, oglądała TV. Czasami tylko trudno było jej dobrać odpowiednie słowo i zapominała co chciała powiedzieć. 10 dni przed śmiercią stan mamy gwałtownie się pogorszył: przysypiała, nie mogliśmy je dobudzić, kaszlała, miała chrypkę, ksztusiła się, postępował niedowład, nie mogła sama zmienić pozycji w łóżku, miała zapadnięte gałki oczne, oczy półotwarte, a zrenice skierowane do góry. Nie rozmawiała już z nami, pytała tylko często, która jest godzina. Trzy dni przed śmiercią pojawiła się bardzo wysoka gorączka, powyżej 40 stopni, której nie dało się niczym zbić na dłużej. Próbowaliśmy dwóch antybiotyków, Pyralginy, Perfalganu, nic nie pomagało. Mama odkrywała z siebie kołdrę, było jej bardzo gorąco, nie pozwalała się przykryć. Podnosiła do góry ręce a po chwili opadały ciężko na łóżko. Łapałam te trzęsące się dłonie a Mama po chwili znów je unosiła. Ciało mimo gorączki miała bardzo suche, ani śladu potu, policzki i klatkę piersiową zaczerwienioną. Nie jadła już, piła po kropelce ze strzykawki, nie łykała tabletek. Oddychała tylko przez usta. Miała podłączony tlen, podawaliśmy Dexaven przez motylek. Oddech był bardzo głośny i taki mocny, co kilkanaście minut z płuc dobywał się głośny, przeciągły dzwięk. Sprawiała wtedy wrażenie nieprzytomnej, oczy były mętne, załzawione, niewidzące, powieki jakby pociągnięte wazeliną. Policzki były bardzo zapadnięte, podbródek wyostrzony. Całą noc i dwie poprzednie robiłam okłady i zwilżałam wargi wodą. Ostatniej nocy wezwaliśmy pogotowie ale nie chciano Mamy zabrać do szpitala, podano tylko kolejny raz Pyralgin domięśniowo. Nad ranem Mama mimo temperatury miała lodowate dłonie i stopy ale nie było na nich widać zasinień, miały woskowy kolor, tak samo broda i nos. Sine były jedynie uszy i usta. Pojawiły się krwawe wybroczyny na kolanach, serce biło szybko i głośno. O 8.30 pielęgniarka z hospicjum domowego podała Mamie morfinę, ja o 10.30 podałam drugą dawkę. W tym czasie Mama oprzytomniała, byliśmy przy niej, trzymaliśmy za rękę a ona na każdego z nas po kolei długo patrzyła. Głośny oddech zwalniał coraz bardziej. Klatka piersiowa poruszała się przy oddychaniu zupełnie inaczej niż do tej pory, płytko, takim falującym ruchem. Dwa razy tak jakby Mamą boleśnie szarpnęło i po chwili puściło. O 11.40 oddech zatrzymał się. W ostatniej minucie zmieniała się Mamie twarz, znikały oznaki cierpienia, podkrążone, sine oczy, zaczerwienione policzki. Pojawił się spokój a nawet leciutki uśmiech. Z lewego oka po policzku spłynęły łzy.
Mama odeszła w domu, tak jak chciała, z ojcem i siostrą byłam przy niej do końca. Chciałam umrzeć za Nią a nie wiedziałam kogo o to prosić. Mama tak bardzo chciała żyć. Ostatnie słowa jakie zdołała kilka dni wcześniej wyszeptać i ostatnie jakie byłam w stanie zrozumieć brzmiały: "Trzeba mnie ratować". Starałam się tak bardzo i nie udało mi się.
Wybacz mi, Mamo, że nie miałam dla Ciebie lekarstwa.
_________________
Ewa
 
emika 


Dołączyła: 26 Sty 2012
Posty: 1

 #75  Wysłany: 2012-01-26, 22:49  


witam was,
czytam wasze posty od maja i zaluje,te tego forum wczesniej nie znalazlam.moja mamusia odeszla w maju po ciezkich paru miesiacach choroby. diagnoza rak piersi, operacja,lampy i na chemie zabraklo juz sily i czasu :cry: wychodze z zalozenia,ze kazdy z nas ma wyznaczony cel i czas przebywania na ziemi jednak czasem czlowiek zaczyna watpic w sens tego wszystkiego widzac ukochana osobe umierajaca w cierpieniu. moja mamusia wychowywala po smierci taty 5dzieci przez 20lat.praca,sters,dbanie o rodzine wypelnialy jej zycie.krotkie zycie gdyz majac 57lat oposcila nas :cry: kobieta silna i tetniaca zyciem zostala w ciagu paru miesiecy zwalona z nog.moze zabraklo jej sily by walczyc o swoje zycie,kto to wie...smierc byla dla niej wyzwoleniem od bolu. nie mogla pogodzic sie ze zmianami jekie rak i przerzuty do kosci,watroby i mozgu w jej ciele i osobowosci uczynily. strasznie bylo na to wszystko patrzec i starac sie dodawac otuchy nie majac juz sily. drazni mnie w tym wszystkim najbardziej to,ze mamusia dala z siebie wszystko i zamiast cieszyc sie zyciem,zwiedzac swiat,cieszyc sie wnukami musiala tak o odejsc.dla mnie to niesprawidliwe gdyz zasluzyla sobie na spokojna starosc i cieszenie sie swoimi osiagnieciami.ja jestem z niej ogromnie dumna :) mam jeszcze zal do lekarza rodzinnego,ze widzac oznaki smierci(plamy na ciele,niechec jedzenia,zaprzestanie brania lekow itp)nie powiedzial nam,ze to juz ostatnie stadium choroby i mamy sie na odejscie mamusi przygotowac.jestem zdania,ze to byl jego obowiazek nas uswiadomic by czlowiek mogl sie przygotowac i zrozumiec dlaczego ona sie tak zachowywala.podnosila rece do gory,mowila duzo o zmarlych,odmawiala pokarmu,lekow i napojow. organizm wylaczal sie :uuu: a my zamiast trzymac ja za rece staralismy sie ja do jedzenia przekonac by nabrala sil,nie zdajac sobie z tego sprawy ze jej chyba krzywde robilismy.przd smiecrcia zasypiala ciagle,nie kontaktowala za bardzo i byla rozdrazniona.zegnala sie ze wszystkimi,pytala sie czy czuejmy sie bezpieczni w naszych zwiazkach,dziekowala za wszystko co dla niej uczynilismy.chciala chyba odejsc wiedzac,ze nam jej dzieciom jest dobrze. zmarla niestety w szpitalu gdyz jej stan sie bardzo pogorszyl i trzba bylo transfuzje krwi zrobic.juz jej nie doczekala i nie musiala sie meczyc.to jest straszne,5dzieci a ona umarla sama w obcym i okropnym miejscu :-( my chcielismy dla niej jak najlepiej a zostawilismy ja w tak waznym momecie sama.mam przez to wyrzuty.po smierci wygladala jak aniol i miala usmiech na twarzy :) to dodalo mi sily.
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group