Mój tata nas zaskoczył swoją śmiercią jeżeli ktoś chorujący na raka może zaskoczyć swoim odejściem.Po powrocie z chemi przestał przyjmować pokarm i napoje.Zatrzymał mu się mocz,przestał wstawać z łóżka.I pomimo że w szpitalu założono cewnik i unormowano wyniki ,nie było mu dane wrócić do domu.Nie udusił się ,pomimo że chorował na nowotwór płuc.Wykończył go upał,wycięczone ciało nie wytrzymało krążeniowo.Zauważalne zmiany w zachowaniu to pobudzenie.A także zasinienia najpierw kolan i łokci, później tak jakby plamy opadowe za życia.Dwa dni pod rząd przed śmiercią widział kogoś stojącego pod ścianą.Nie wiem czy to działanie opoidów czy ktoś po Niego przyszedł.W dzień śmierci rano był bardzo rozmowny, lekarka na wizycie o 10.00 powiedziała że chyba wypuszczą go do domu.O jedenastej dostaliśmy telefon że tata umiera, o 11.10 było po wszystkim, nawet nie zdążyłam się pożegnać.Lekaraka powiedziała że jest w szoku ,że to tak szybko ale dodała że dobrze że nie będziemy patrzeć jak się męczy bo ponąć przy chorobach płuc smierć jest okropna.Nie wiem czy komus pomogę czy raczej jest to dla mnie forma terapii......Pozdrawiam i życze Wszystkim duzo sił!
Tato odszedł wczoraj, od wczoraj też staram się wczytywać w forum i szukać odpowiedzi a może również podpowiadać...muszę coś robić.
Tato od niedzieli był bardzo niespokojny, przestał przyjmować pokarmy chociaż walczył o każdą "dawkę" bulionu przez sondę bo wierzył ,że to go wzmacnia. W niedzielę funkcjonował raczej dobrze, kontakt pełny. W poniedziałek zaczeła się nagła panika, bał się pielęgniarek, szarpał wenflony. Wtorek rozpoczął się również nerwowo, mam napisała mi tylko, że jego twarz ma jakiś dziwny, woskowy kolor. Krótko przed odejściem zsiniały palce a kończyny były zimne. Pózniej odszedł, nie cierpiał. Zasnął.
Posluchalam waszej rady i jestem u mamy w polsce od ponad 2 tygodni. Mama slabnie z dnia na dzien. Dzis juz nawet nic nie chciala jesc, z piciem tez jest klopot, bo zaraz sie dlawi. Poprosilam lekarz o wizyte i przepisal mamie kroplowki- powiedzial, ze po nich jej stan powinien sie poprawic. Mama juz nic nie mowi, cizko ja o cokolwie zapytac, bo nie odpowiada. Ciagle patrzy nieobecnym wzrokiem, tak jakby nie widziala, ze kolo niej siedze. Staram sie mimo wszystko do niej mowic, delikatnie dotykac, zebz wiedziala, ze nie jest sama.
Mama nie spi w nocy, lezy z otwartymi oczami czasem pojekuje. Po tablektach nasennych przespala moze 2 godziny i od 03:00 znowu nie spala. Czy to mozliwe, ze nie spi w nocy, bo boi sie umrzec? Probowalismy juz nie wylaczac teleweizora w nocy, zeby bylo jak w dzien- glosno itp. Ale tez nie pomoglo.
Ktos mi powiedzial, ze byc obecnosc calej rodziny nie daje mamie spokojnie odejsc, ze gdyby byla sama to latwiej byloby jej odejsc. Prosze napiszcie co o tym sadzicie, mamy nie moge niestety spytac czego by chciala, bo i tak mi nie odpowie. Lekarz mowil, ze w kazdej chwili moze wypisac zlecenie do szpitala, ale to takie nieczule umierac w szpitalu.
Witam Was
Moja mama odeszła w sobotę 6.02. Przed śmiercią zachowywała się dokłądnie jak Twoja mama :( Przykro mi to pisać , ale właśnie też nie chciała jeść, pić , odwracała się i nie chciała na mnie patrzeć .(WIEDZIAŁA JUŻ CHYBA ŻE ODCHODZI ) Miała duszności, na przemian się przykrywała i odkrywała i cały czas wzdychała i mówiła O BOŻE... Odeszła w szpitalu , bo w środę karetka z Wrocławia przywiozła ją do nas do szpitala , miała być wypisana do domu w poniedziałek , mówiłam jej że zabiorę ją do domu... w niedziele o 8:45 odeszła ,nie było mnie przy niej ,ale wiem że nie chciałaby bym patrzyła jak ona odchodzi i jestem przekonana, że było jej łatwiej . W przed dzień śmierci, spędziłam z nią całą sobotę ... To był nasz ostatni dzień spędzony razem :((((((( SPOCZYWAJ W POKOJU KOCHANA MAMUSIU [*]
Wlasnie Moj brat 2 dni przed smiercią tez zaczol sie wyprozniac ze tez co chwile zmienialismy pampersa, a wszesniej przez tydzien nic i tez sie cieszylam ze organizm zaczol trawic, nie wiedzialam ze tak jest przed smiercią:(. Brat tez przez okres ktory juz lezal w domu i nie wstawal a trwalo to 2 miesiace to lezal i patrzal w sufit. Mowilam mu moze telewizor Ci wlacze, nie chcial nawet mu sie gadac nie chcialo.. chyba myslal o tym wszystkim, moze czul.. Potem jak pielęgniarki przychodzily podawac kroplowki, glukoze i manitol to brat prawie caly czas spal.. . Na dzien przed smiercią strasznie zaczol zle oddychac, ciagnol mocno powietrze.. i dostal gorączki, juz nie chcial pic i nie odpowiadal wogole jak sie do niego mowilo. oczy mial zapadniete pod powiekami.Rano wstalam z tatą przebralismy go po nocy, juz byl calkiem bezwladny i tata poszedl do apteki a w tym czasie przyszla pielęgniarka podac kroplowke. Tle co weszla zaczela mierzyc cisnienie to brat zaczol lapac powietrze, to byla chwila, pielegraniarka tylko powiedziala prosze zadzwonic do taty zeby nie wykupowal lekow i porzyszedl sie pozegnac, zadzwonilam i po telefonie juz odszedl, tata nie zdązyl.. a ja mam do siebie zal nie nie trzymalam brata w tym momencie za ręke! Jesli moge cos doradzic to w miare waszych mozliwosci bądzcie przy Swoich bliskich ile sie da, bo oni tego potrzebują. Ja nawet spalam Kolo mojego brata, zeby nie czul w nocy ze jest sam i ze jak bedzie czegos potrzebowal albo cos by sie dzialo to bede blisko niego. Tak bardzo mi go brakuje. Wiem co czujecie i zycze wam wytrwałosci.
[ Dodano: 2011-02-08, 16:45 ]
mam tez wrazenie ze brat czekal az przyjdzie pielegniarka i odejdzie przy niej, tak jakby nie chcial Nas wystraszyc. Caly dzien poprzedni sie meczyl, calą noc, a jak tylko pielegniarka rano przyszla to po okolo 2 minutach zaczol odchodzic. Jeszcze krzyczalam prosze cos zrobic bo brat sie dusi lapie powietrze to spojrzala na mnie i powiedziala przykro mi ale nic sie juz nie da zrobic brat odchodzi. Najgorszy moment w moim zyciu...i ta bezslisnosc. Moj brat Mial 31 lat, zmarl dzien przed Swoimi urodzinami, nie doczekal..:(:(:(.
Dzieki Waszym opisom udało mi się przyjechać na czas. Tata podczas przedwczorajszej nocy bardzo cierpiał miał omamy i chciał żeby go ciągle przekładać z boku na bok. Wczoraj od rana miał omamy mówił niezrozumiale. Cały czas jak podkładaliśmy mu coś do picia to ssał i połykał z 2 małe łyczki wody. Odruch przełyku nie zanikł mu do śmierci. Około godziny 16.00 Zaczął głęboko oddychać ( miał otwarte oczy) i po każdym oddechu wydawał taki dziwny jęk. Po tym jego oczy chodziły cały czas lewo - prawo -lewo - prawo i tak przez pewien czas. Pod koniec kilka powolnych oddechów, jeszcze raz próbował przełknąć ślinę i zamknął oczy. Minęło dokładnie 6 miesięcy od zdiagnozowania nowotworu. 6 miesięcy życia z chirurgiczna precyzja przepowiedział lekarz onkolog.
[ Dodano: 2011-02-17, 17:34 ]
Wczoraj o godzinie 17.55 po ciężkiej chorobie odszedł moj ukochany tatuś. Umarł w domu w swoim łóżku trzymaliśmy go za ręce,był bardzo spokojny. Bedzie nam go bardzo brakowało, już nie cierpi. Nie mogę nadal w to uwierzyć...
Wszystkim wam bardzo współczuje, po tym forum widać jak wiele osób boryka się z tak poważnym problemem jakim jest ta choroba. Kiedy ktoś bliski zachopruje wydaje nam się że ten problem dotyczy tylko nas, że tylko nas los tak doświadcza, ale wcale tak nie jest bo takich osób jak my jest wiele. Dla mnie te forum to teraz forma terapi, miejsce gdzie moge podzielić się swoimi spostrzeżeniami.
Moja Babcia przestała reagować już w niedziele, rzadko jadła i piła, nie mówiła, tylko leżała i wpatrywała się w sufit i ciągle podnosiła ręce do góry jakby kogoś tam widziała. Tak naprawde to myśle że wtedy to wszystko się zaczeło i zarazem skończyło...i mimo że wydawało mi się że jestem przygotowana, że wiem jak się to skończy i jak się zachować to wiem że dla mnie i tak było to dużym szokiem. ten ostatni czwartek zapamiętam do końca życia. Każda chwila z Nią była dla mnie tak straszna(ze względu na świadomość choroby) a zarazem tak cudowna.
A jeśli chodzi o osoby które mają wyrzuty sumienia że ich przy tym nie było, to moim zdaniem nasi bliscy sami wybierają sobie moment, nie chcą nas obciążać ze względu na miłość jaką nas dażą. U mnie też nie wszystko wyglądało tak jak to sobie wyobrażałam, tego nie da się zaplanować, trudno to przewidzieć, bo ten moment może nastąpić kiedy dosłownie na 5 minut opuścimy pokój... Ważne jest to to że przez cały okres choroby byliśmy do dyspozycji, każdą wolną chwilę spędzaliśmy z naszymi bliskimi, bo tak naprawde i oni i my tego potrzebowaliśmy. Ja w trakcie choroby mojej kochanej Babci dałam z siebie 100%, czasem było mi ciężko, ale dla niej byłam wstanie zrobić wszystko i nic nie było mi straszne...taką niesamowitą siłe daje nam miłość. Mogłabym o tym pisać bez końca, gdybym tylko wiedziała że też tym komuś pomoge.
n ode mnie rowniez wyrazy glebokiego wspolczucia. Ja jestem caly czas przy mamie. Obserwuje ja i widze te wszystkie objawy, ktore na tym forum przeczytalam. Od 3 dni moja mama ciagle sie wyproznia, jest niepokojna cialge sie odkrywa i podnosi noge do gory, poza tym nasilily sie drgawki padaczkowe. Malo spi, czesto sie budzi pzestraszona jakby nie weidziala gdzie jest, wtedy pochylam sie nad nia i staram sie zlapac moim wzrokim jej wzrok i mowie do niej, ze jest wszystko dobrze, ze to ja jej corka, ona na chwila wraca do siebie, poczym znowu zasypia, itd..To sie powtarza juz od 3 dni, jestesmy wykonczeni, bo mama w nocy nie spi. Nie pomaga nawet relanium, czy to oznaki bliskiego konca? Ten zapach z ust tez zauwazylam, taki slodkawy, ale mama go ma odkad przestala jesc i dostaje kroplowke, czyli od 2 tygodni.
Jak dlugo mozna zyc tylko z 1 litra plynow dziennie w kroplowce? czy ktos z was mail podobny przypadek?
Próbuj mamie podawać zmrożone kostki lodu żeby ssała (Moze to być np. IceTea cokolwiek co mamie podpasuje). Tylko wszystko z umiarem żeby chronić gardło. Nie jestem specjalista ale dla mnie alarmem była nadmierna pobudliwość tata chciał ciągle żeby go przekładać z boku na bok i żeby go posadzić. Inne osoby pisały coś podobnego. Z Twojego opisu myślę ze to jeszcze nie jest koniec ale to niech lepiej się specjaliści wypowiedzą. Nalezy tez pamiętać o tym ze stan może się z godzinę na godziny zmienić. Nie wiem jak Cie pocieszyć, mam nadzieje ze wszystko będzie dobrze, musisz być silna.
Kochani. dzis znow wzywalismy pogotowie, oddech mamy byl bardzo plytki i przyspiesony. Lekarz z pogotowia zbadal mame obejrzal jej karte i poweidzial, ze lewego pluca juz nie ma i dlatego mamma ma klopoty z oddychaniem. Potem powiedzial, ze to jest stan agonalny i mamy mu powiedziec co ma robic. Ja poprosilam go zeby mamie pomogl, zeby nie cierpiala, wstrzyknieto jej 8mg dexavenu i sie uspokoila. Teraz spi caly czas.
Od 4 tygodni slysze od lekarzy ze to juz stan agonalny, ile trwa taki stan? Ja zawsze myslalam, ze agonia to ostanie dni zycia, a to juz trwa od tygodni...Mama nadal dostaje 1 litr plynow dozylnie i jest od 4 tygodni nieswiadoma, nie reaguje na bodzce z zewnatrz- jak lalka.
U mojego Taty w 2001 roku zdiagnozowano raka noso-gardła. Szybkie, radykalne leczenie pozwoliło całkowicie go usunąć (silne radio i długa chemia). Przez kilka lat był spokój, w 2006 odezwał się przerzut w okolicach prawego obojczyka - go także udało się szybko zlikwidować. W 2010 na początku jesieni Tatę zaczęły męczyć bardzo dokuczliwe bule brzucha, zaczął tracić na wadze. W styczniu 2011 przeszedł operację wycięcia powiększonych węzłów chłonnych z brzucha (okolice otrzewnej i trzustki). Diagnoza tragiczna - carcinoma metastaticum nodi lymphatici, czyli przerzuty raka do węzłów chłonnych. Na początku lutego Tata przeszedł cykl 10 naświetlań brzucha + 1 naświetlenie łopatki - wszystko to już tylko paliatywnie, bo zarówno chirurg onkolog jak i radiolog nie dawali już Tacie żadnych szans.
Trafiłem na to forum przez przypadek, 1 marca 2011 roku. Szukałem informacji o koncentratorach tlenu bo Tata nocami miał straszne problemy z oddychaniem. Przeczytałem wszystkie Wasze posty o symptomach umierania. 2 marca rano pojechałem do domu (nie mieszkam z Rodzicami). Zobaczyłem Tatę - miał praktycznie wszystkie symptomy o których tutaj napisaliście:
- osłabienie - w niedzielę 27.02 jeszcze chodził, podszedł do drzwi, gdy żegnał się ze mną jak wyjeżdżałem, opowiadał o bólach pleców, które go niemiłosiernie paliły (miał przerzut do żebra), a 2 marca rano nie był w stanie nawet siedzieć na łóżku (po posadzeniu go "zjeżdżał" do pozycji leżącej i nie był w stanie sam się podnieść z powrotem)
- "bulgoczący oddech" - czytając dzień wcześniej o tym oddechu nie potrafiłem sobie go wyobrazić, ale jak przybliżyłem ucho do klatki piersiowej Taty to od razu rozpoznałem że to to
- lodowato zimne stopy
- zatrzymanie wydalania kału przez ostatnie 3 dni
- oddawanie moczu co 15-20 minut (podejrzewam, że raczysko uciskało coś w okolicach pęcherza)
- nadmierna ruchliwość mimo osłabienia - zanim 2 marca dojechałem do domu miałem telefon, że Tato spadł z łóżka. Jak już z nim siedziałem to co chwilę się wiercił, próbował podnosić, obracać... Wcześniej tego nie było
2 marca nie poszedłem do pracy, spędziłem u Rodziców większość dnia. Leżałem obok Taty, umawiałem mu wizyty z domowej opieki paliatywnej, razem wybraliśmy łóżko rehabilitacyjne dla Niego - większość dnia leżeliśmy razem! Wcześniej się to nie zdarzało bo mam dosyć wymagającą pracę i odwiedzałem go głównie w weekendy i popołudniami na chwilę w tygodniu. Gdy wychodziłem przed 17, gdy stałem przy drzwiach, Tato patrzył na mnie cały czas. To spojrzenie zapamiętam do końca życia. Było tak niesamowicie intensywne i tragiczne. Nigdy wcześniej nie miałem takiego odczucia. Wróciłem do domu. O 19:14 Mama zadzwoniła, że Tata odchodzi. O 19:15 już nie żył.
Mój tato zaczął odczuwać ból w listopadzie 2010 od tego czasu,az do połowy stycznia przyjmował leki przeciwbólowe.Odkąd zaczął brać chemie ból ustąpił nie brał żadnych leków przeciwbólowych.Tak jakby chemia zabiła zakończenia nerwowe nowotwora.Nie umierał w męczarniach..mój tata zasnął...dziękuję Najwyższemu,że przy takim rozsiewie powolutku gasł,bez paniki, bez strachu czy lęku.. wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Witajcie
Jestem nowa choć od prawie trzech miesięcy śledze wasze posty to nie miałam odwagi się ujawnić. jestem tu z tego samego powodu co każdy zwas choroba nowotworowa dotkneła moją mamcię niestety +16.03+ zmarła żałuje tego że tak puźno trafiłam tu do was może wcześniej mogła bym jej pomuc:( Choroba zaczeła ujawniać się w sierpniu wyrzuceniem na zewnątrz na twarzy dużego "kaszaka" chirurg nie dał do badania próbki tylko od razu wyciął po zabiegu nastąpiły spuchnięte nogi dosłownie jak balony które miały by zaraz pęknąć internista twierdził że to obiawy rełmatyzmu- rełmatolog po badaniach stwierdził że to sardiokoza (choroba płuc z którą się żyje lecząc sterydami) ponieważ na usg wyszły guzki na płucach skierował nas do specjalistycznej przychodni w Warszawie- terminy odległe w listopadzie na własną rękę załatwiliśmy szpital u na w Otwocku okazało się po badanich że nie koniecznie jest to sariokoza mamaci czekała na biopsię ale niestety dostała żółtaczki mechanicznej została przewieziona na chirurgię bo stwierdzono kamienie w woreczku żółciowem gdzie to one powodowały żółtaczkę tam nic nie zrobiono czekano aż żółtaczka minie ale ona tylko się powiększała nastepnie skierowano nas do szpitala w W-wie na czyszczenie dróg żółciowych tam mmci wstawiono dwie protezy ale nikt nic nie powiedział żę to nowotwór wypisano mamcię ze szpitala w grudniu a 03.01 dostała okropnie dużej gorączki na karetkę czekaliśmy cztery godziny i znowu mama trafiła na chirurgie związku z woreczkiem żółciowym ponad dwa tygodnie leżała tam i nic nie robili tłumaczyli się tym że badania się nie pokrywają zamiast otworzyć i usuną kamienie. wkońcu 10 stycznia przewiozłam mamę z źółtaczką do szpitala na banachatam prof. Paluszkiewicz odrazu nam powiedział że to rak pencherzyka żółciowego z przeżutami do płuc i wątroby zmieniono jej jeszcze dwa razy protezy dróg żółciowych otworzono dosłownie wyrwano woreczek żółciowy ale nic więcej poniweaż już nie kwalikowała się do operacji bo organizm był strasznie zalany żółcią :(Mama nie była świadoma tej choroby ukrywaliśmy przed nią bo baliśmy się jej załamania) dopiero dwa tygodnie po operacji gdzie nogi nadal puchły i cały czas leciała żółć do woreczka z jej brzucha(miała wstawione dreny w brzuchu do spuszczania brudu z organizmu) zaczeła się niepokojc że po operacji gorzej się czuje i nic nie wiadomo musilismy jej delikatnie powiedzieć o nowotworze- i stało sie załamanie psychciczne nic jej nie cieszyło nawe opowieści o mojej córci którą uwielbiała i oddała by za niom wszystko prubowalismy wszystkiego rozmów że damy radę codzienie bylismy na zmianę przyniej od rana do puźnej nocy, a ona bidulka coraz miej siły miała nogi spuchnięte obolałe bżuch wydęty, okropne gorączki i do tego zbierała sie woda wpłucach i brak apetytu i sny o zmarłych gdzie nigy przez 56 lat nie śnili jej się bo zawsze mówiła że boj sie zmarłych.na Banach spędziła trzy m-ce z dna na dzień stawała sie smutniejsza w jwj oczach był strach przed jutrem choć starałyśmy się z siostrą ją pocieszac rozumiec rozmawiać to ona była nie obecna coraz bardziej w ostatnim tygodniu życia bardzo chciał wyjść do domu na przepustke nawet zaczoł poprawiać jej sie apetyt i samopoczucie tak jak by więcej sił miała do walki mówiła "damy radę tylko wrucę do domu i nabiore sił" (ja juz wiedziałam że zbliża się najgorsze dzięki wam gdzeie czytałam o obiawach umierania) 11.03 prof powiedział że wypiszę mamę pod koniec tygodnia bo muszą najpierw sprawdzić jak będzie ragować na plastry z morfiną- i po tej rozmowie mama znów przygasła znów wielkie bóle kroplówki plastry drgawki i senność aż w sobote 12.03 w południe zasneła i wpadła w tak zwaną śpiączkę nie ruszała się nie mówiła nie otwierała oczu tylko miała tak jakby ataki padaczki cos okropnego w tym dniu iak i w nocy była z nią moja siostra poniweaż ja mam dwów lwenią córeczkę nie mogłam spedzać nocy z mamą ale całe noce myślałąm i modliłam się. W niedzielę mama obchodziła imieniny - Bożeny- wszyscy cała rodzina rodzice jej siostra z rodzina i brat z rodzina ją odwiedzili z życzeniami ale ona nadal była w śpiączce i to raczej było porzegnanie z nimi wszystkimi jej stan się nie polepszał tylko kroplówka i morfina spała cały czas ale jak by nas słyszała trzymałam ją przez całą niedzielę i poniedziałek za rękę jak do niej mówiłam to ruszała brwiami i nieraz cos jękneła to zanczy że była w śpiączce nie mogła otworzyć oczu ale mnie słyszała razem z tatą i siostrą byliśmy całe dnie przy niej od niedzieli do środy siostra tam nawet nocowała z nią bo nie chiałyśmy aby została sama. We wtorek mamcia odzyskała przytomność miała otworzone oczy choć tylko to bo nie mówiła nie ruszała się jak by była cała sparaliżowana i było to coś w jej spojrzeniu teraz wiem co to przegnanie to słowa nie wypowiedziane że nas kocha że odchodzi i to że już nie cierpi cały wtorek była przytomna nawet coś do niej zarzartowałam a na jej twarzy jakby pojawiła sie delikatny uśmiech i łzy nie zapomne tego spojrzenia i tychsłów które wypowiedziała pierwszego dnia gdzie trafiła na Banacha nie wiedząc jeszcze co jej dolega " JA JUŻ Z TEGO SZPITALA NIE WYJDĘ" pamiętam bo ja wiedziałam ochorobie spojrzałam na mame i powiedziałam nie mów tak zrobie wszystko a będzie dobrze:( Niestety nie zrobiłam) w środę 16.03 o godz. 07.40 zmarła akurat ja z tata wysiedliśmy z widy siostra siedziała po nocy z pędzonej z nią na cholu bo pielengniarka ją wyprosiła aby mmie opatrzyć odleżyny i tylko doszliśmy do siostry pielegniarka wyszła i powiedziała że mama odeszła..... tak chciała abyśmy byli przy niej ale nie za blisko. jeszcze dwie godziny po śmierci siedzieliśmy z nia w sali trzymałam ją za rękę głaskałam i muwiłam z nadzieją że się obudzi że to tylko zły sen ale to nie sen choć do dziś twierdze że jestem w jakimś śnie z którego się nie mogę obudzić wchodząc do rodziców do domu widze ją czuje i słyszę jej żeczy które zostawiła w listopadzie nadal leżą tak jak zostawiła i pewnie długo będą leżeć bo nie chcemy niczego po niej sprzątać.Dziękuje wam dzięki waszemu forum mogliśmy przy niej być do końca.
Pisałam o odejściu moejgo męża już w innych działach ale niestety nikt mi nie odpowiedział więc postanowiłam napisać również w tym. Mój mąż odszedł 8 lutego a ja nie potrafię poradzić sobie z Jego odejściem. Najgorsze jest to że wciąż mam przed oczyma tylko ten ostatni dzień jak mąż był już bardzo słaby i odchodził. Nie zdawałam sobie sprawy że to nadchodzi śmierć, wydaje mi się że zaskoczyła nawet lekarzy. Mąż bardzo osłabł w poniedziałek 7 lutego a w nocy o 3 już odszedł. Nie cierpiał z bólu, nie brał żadnych środków przeciwbólowych i tylko to mnie pociesza w całej tej sytuacji. Bezpośrednią przyczyną śmierci męża były powikłania po chemii. Prawdopodobnie nastąpił obrzęk płuc. Zastanawia mnie fakt czy moża było szybciej wykryć ten obrzęk? Mąż miał takie objawy: osłabienie że nie mógł wstać z łóżka ani podnieść łyżki, miał szmery w płucach, potem pojawiło się jakby bulgotanie (harczenie) tak jakby w przełyku i mąż kaszlał i odpluwał z krwią. Wieczorem już nie oddał moczu. Od 12 walczył do 3. Miał podłączony tlen i dopiero od 12 w nocy lekarze zaczęli coś robić choc juz z rana były szmery w płucach. Mąż nie wyszedł z tego. Na końcu nastąpiło zatrzymanie moczu, nawet cewnik nie odciagał moczu. Ciśnienie spadało i oddychał coraz wolniej i cały czas było słychac to harczenie. Mało mówił, praktycznie w ogóle, nawet nie wiem czy mnie poznał jak przyjechałam. Ale widział że płaczę bo spytał dlaczego płaczesz? Boże jakie to dla mnie ciężkie. Piszę tu bo już nie daję sobie rady, nie mam na kogo liczyć, nie mam żadnego wsparcia.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum