Witam nie wiem dlaczego trafiłem na te forum i dlaczego je czytałem ale myślę że jest to jakiś znak :(
Nazywam się Paweł mam 17 lat i mój tato prawdopodobnie umiera :(
Zaczęło się od wymiany nefriksów u urologa (Cewniki do nerek) kiedy przyjechaliśmy do domu po całym dniu latania po szpitalu i załatwiania spraw tata położył się i zaczął podnosić nogi, poneiważ postanowił że wezmie sięza siebie aby odzyskał włądze w nogach. Po którymś ruchu poczuł ból w brzuchu i od tego czasu się zaczęło ....
Tato zaczął wszystko zwracać woda nie zdążyła zleciec do żołądka on ją zwrócił tak samo było z jedzeniem. Mama wezwała lekarza rodzinnego od skierował tatę do szpitala rejonowego i tu dopiero się zaczeło ...
A zapomniałem napisać że tata miał niby guza na tyłku który strasznie go bolał i w szpitalu onkologicznym zrobili mu biopsję która wykazała że jest to ropień.
Wracając do szpitala rejonowego pierwsze wejście i lekarz z mordą co pan tu robi mama mówi że skierowano tatę do szpitala rejonowego w celu leczenia tego ropniaka on spojrzał na tyłek i powiedział to jest przerzut na miednice i naciek na kość i chciał wysłąć tatędo domu. Mama zaczeła walczyć że skierowano ją tu i biopsja wykazała że jest to ropniak po namowach mamy rozciął to i ropa aż żygła na niego. Przyjęli tate na oddział chirurgi mama poszła do tego lekarza spytać o stan taty on oburzony powiedział że zostało mu 3 dni życia i nic nie będą robić. Mama strasznie to przeżyła i była wykończona psychicznie. Miną kolejny dzień i tato nic nie mógł jeść i pić choć bardzo tego pragnął ale od razu zwracał :(
Mama poszła spytać się dlaczego nie dostanie żadnej kroplówki skoro nie je i nie pije mówiła że jest odwodniony. On krzykną na mame że pacjent ma dosyć wody w brzuchu i jest mu niepotrzebna oraz wyzwał ją kim pani tu jest aby mówić mu co ma robić. Mama powiedziała że skoro nic nie pije powinien być nawodniony wtedy 2 lekarz powiedział czy pani wie co to jest kroplówka na to mama że morze wie morze nie ale skoro nie pije powinien dostać. Od razu przynieśli mu 3 kroplówki po 1h przychodzi lekarz i bezczelnie się pyta mamy czy jest pani zadowolona z uśmiechem na
pysku no i wtedy nei wytrzymałem i chciałem dać mu w morde ale powstrzymała mnie siostra. No co za bezczelny gnój co on sobie robi z człowieka , na końcu wyszło że to ordynator i powiedział że nie potrzebują tu leżących pacjętów.
Nadchodzi 3 dzień dokładnie 26.01.2012 mam o 11 jedzie do taty patrzy nawalone jedzenie od 2 dni skisłe masło!! miska cała w rzygach aż kipi, ja sie pytam gdzie jest tu obsługa do cholery!? Tata ciągle chciał raz siadać raz leżeć w pewnej chwili pwoiedział zababrzcie mnei do domu mama poszłą załatwićto z lekarzem i się zgodził. Wszystko już przygotowane zpakowany i tylko czekaliśmy na karetkę. Tata postanowił usiąść i keidy usiadł zaczął się dusić mama poleciała szybko po lekarza i przywieźli mu tlen. Od tego czasu wszyscy zaczęli latać wokół niego jak nigdy ten hamski lekarz nawet zaczął głaskać tatę.
Mnie wtedy nie było mama zadzwoniła do mnie że jest żle obdzwoniłem siostry i jechaliśmy do szpitala siostra prowadziła z płaczem prawie mieliśmy wypadek na rondzie bo nie patrzyła gdzie jedzie. Czekaliśmy na najgorsze ale z czasem się poprawiło odłożył tlen i zaczął rozmawiać z nami byłą to godzina około 19. Pożegnaliśmy się i powiedzieliśmy z siostrami że rano przyjedziemy (Mama została tam na noc).No i tak czekam do tego rana i piszę te wypociny Boje się zasnąć oraz telefonu :(
Po przeczytaniu wypowiedzi dużo rzeczy się zgadza tacie jest raz ciepło raz zimno ma zimne ręce oraz nie leci mu mocz do worków, ma wysadzony brzuch i takie wilcze dzikie oczy. Powiedział nam dziś że nie chce zostawić takiej ładnej rodziny nikt nie wytrzymał i każdy płakał :( Mam cały czas nadzieje na cud że tata wyzdrowieje mam dopiero 17 lat i tata jest mi bardzo potrzebny choć czuje że nie spełniłem swoich obowiązków jako syn :(
Olewałem taty chorobe pytałem się tylko jak się czuje i wychodziłem z przyjaciółmi.
Kiedy wracam do tego bardzo żle z tym się czuje że nie byłem z nim w trudnych chwilach.
Kiedy wspominam jak byłem z tatą ryczeć mi się chce że już tego nie będzie ...
Ojciec był dla mnie zawsze wyjątkowy zawsze dawał mi więcej niż siostrą a ja tego nie doceniałem obawiam się że byłem najmniejszą podporą dla taty :(
Mam wyrzuty sumienia i jeśli tata umrze nei wiem jak to przeżyje mam nawet myśli aby się zabić ....
Powiem szczerze że trochę mi lżej jak to napisałem i może ktoś skorzysta na tym co napisałem a może inny skrytykuje o błędy ort itd.
Cały czas mam nadzieje że tata jednak wróci do zdrowia.
No nic będę już kończył bo trochę nabeczałem pisząc to...
[ Dodano: 2012-01-27, 01:27 ]
Zapomniałem dodać że tata ma 60 lat i choruję od 2 lat.
Zaczęło się od prostaty poszło na węzły chłonne,kości,miednice.
Lekarz powiedział że gdyby miał 70-80 lat pożył by dłużej ponieważ na młody organizm niby szybciej idą przerzuty.
Tata przeżył tyle że nie jeden by się już poddał i nadal ma nadzieje że wyzdrowieje i to nas buduje. Każdy z rodziny jest pełen podziwu że tyle wytrzymał zabiegów,radioterapi,chemi,bjopsji itd.
Chyba jestem gotowa by także coś tutaj napisać, mój ukochany dziadek odszedł 18.01.2012. Dziadek pojechał do szpitala na neurologie, na konsultacje z neurochirurgiem. W skrócie dziadek miał operacje na usunięcia raka prostaty i węzłów chłonnych (2007), 03.06.201 (w moje urodziny) dziadkowi usunęli nerkę z powodu nowotworu, wtedy usłyszałam najpiękniejsze wszystkiego najlepszego niezapomniane tego nigdy. Była chemioterapia zapobiegawcza bo niby wszystko wycięli. w listopadzie dziadka przyjęli na nefrologie z powodu jakiejś bakterii w nerce, wtedy po zrobieniu usg wyszło,ze dziadek ma wznowę w loży po usuniętej nerce. Zrobili biopsje i okazało się, że to nowotwór złośliwy. Ostatnio pod koniec roku dziadek zaczął narzekać na ból pleców i zaczęło się 6 stycznia dziadek upadł i nie mógł wstać, nogi mu odmówiły posłuszeństwa. Zaczęły się pampersy, było coraz gorzej ból pleców się nasilał, neurolog podejrzewał przerzut do kręgosłupa, po TK nie byli pewni, zrobili rezonans na oddziale neurologii. Wtedy okazało się najgorsze ok 60% kręgosłupa było zajęte, dziadkowi zaczął dokuczać ból karku. Dwa dni przed śmiercią było dobrze dziadek był uśmiechnięty siedział bo wtedy najmniej bolało. Na drugi dzień, dziadek miał problemy z oddychaniem, zaczęła mu cierpnąc lewa ręka. po południu jak przyszłam z mamą porozmawiałyśmy z lekarką, mnie wkurzyła bo powiedziała,ze dziadek umiera, w tym czasie z dziadkiem był mój narzeczony i dziadek wtedy powiedział,ze pewnie Darunia (ja) zaraz zrobi porządek z lekarzami. Po chwili było gorzej dziadek miał widoczne duszności był coraz słabszy drętwieć zaczęła też ręka lewa. Masowałyśmy mu ręce z mamą, głaskałam dziadka, przytulałam nie chciałam myśleć o najgorszym. Pożegnałyśmy dziadka powiedziałam wtedy, że jutro na pewno będzie lepiej i będzie dziadek się lepiej czuł. Przez cała noc nie mogłam zasnąć, budziłam się, myślałam o dziadku. Po 5 jak mama wychodziła do pracy prosiłam,żeby zadzwoniła do pielęgniarek, mama powiedziała,ze później bo teraz pewnie dziadek śpi. Poleżałam chwile i postanowiłam zadzwonić. Usłyszałam wtedy,ze miałam przeczucie bo dziadek przed chwilą zmarł. Poczułam jakbym dostała czymś ciężkim po głowie, Pielęgniarka powiedziała,ze dziadek dostał swoje leki, że duszności przeszły. Powiedziała,że usnął i odszedł śpiąc. Może się mylę, ale sądzę,że dziadek przyszedł do mnie i chciał żebym to ja pierwsza się dowiedziała. Jestem jego jedyną wnuczką i między nami była wyjątkowa więź. W przyszłym roku biorę ślub dziadek miał mnie zaprowadzić do ołtarza. Jutro minie tydzień od pogrzebu, a ja ciągle płaczę i nie mogę się pogodzić z jego odejściem. Wiem, ze teraz dziadka nic nie boli, sądzę, że 3 raz wygrał walkę z rakiem tym razem na zawsze. Bardzo mi go brakuje nie mogę się pogodzić,że już go nie zobaczę. Pisząc to płaczę, nie wiem czy kiedykolwiek pogodzę się z jego śmiercią, bo czuję jakby mi ojciec odszedł.
Pierwsza nieprzespana noc za mną :(
Bałem się przewrócić z boku na bok
Tak bardzo chciał do domu a teraz już go w nim nie będzie :(
Mama ostrzegała mnie że może być agonia a wtedy abym lepiej nie był bo widziała jak babcia umiera w agoni;/ a on tak spokojnie umarł.
We wtorek pogrzeb nie wiem jak to wytrzymam
Czuje się dzisiaj jak bym był na kacu 3 ketonal a głowa nadal boli
Chciał bym mieć już to wszystko za sobą.
Dziękuje za wsparcie te forum uświadomiło mi że tata naprawdę umiera a miałem jeszcze nadzieje
Od 15 tata przepraszał moje siostry za to że muszą patrzeć że wymiotuje był taki grzeczny i świadomy.
Powiedział że nie mamy się bać że nas zostawi, ponieważ każdy z jego rodziny żył około 70-80 lat.
O 16 wszystko się zaczeło tata dostał straszne bule zrywał z siebie ubrania mama musiała kropić go wodą bo było mu tak gorąco. Był na pół przytomny chciał się przesuwać bardziej na bok a już nie było jak bo by spadł ale on jakby nie rozumiał
Ciągle chciał się przewracaćz boku na bok, chciał siadać wkońću półprzytomnego posadziliśmy go ale ten widok był okropny tata miał straszne guzy na brzuchu, fałdy wody aż było jąsłychać jak się przelewa
Te jego nie domknięte oczy;/ po tych katuszach o 20 jakoś się uspokoił i usnął.
O 21 przyjechały jego siostry i jego szwagier tata nawet podał ręke szwagrowi i zaraz poszedł spać.
o 21 położyliśmy sięz mama (Pielęgniarki nam pozwoliły spać na łóżkach).
o 22 postanowiłem się czymś zająć i bawiłem się telefonem usłyszałem chlupnięcie wody i oddech taty ustał :( spojrzałem na zegarek 23.26
Tata urodził się w Styczniu, ożenił się w styczniu( w niedziele rodzice mieli by 29 rocznice) i zmarł w styczniu :(
Teraz wszyscy mi mówią że muszę szybko dorosnąć i zastąpić tatę ;(
Tata umarł na tym samym oddziale co jego ojciec.
Jak to mama mówi każdy ma swoją świeczkę która kiedyś się wypali
Po śmierci mamusi postanowiłam zostać wolontariuszką w hospicjum i na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że śmierć w 99 % przychodzi tak samo . Mam na myśli jej nadchodzące oznaki . To się zawsze odbywa tak samo . Takie pewne oznaki, bardzo czytelne to wg mnie : zasinienie czubków palców u rąk i nóg ( pierwsza chyba najbardziej widoczna oznaka umierania ), ciało chorego w dotyku staje się chłodniejsze niż normalnie , twarz jakby się wydłuża , zmienia się oddech , chory ok. 3 dni przed śmiercią przestaje jeść i pić, chory przestaje oddawać mocz, stolec często schodzi, bo organizm się chce do końca opróżnić , można - kilka godzin przed śmiercią wsłuchując się powłoki brzuszne chorego stwierdzić, że nic nie słychać tzn. że perystaltyka jelit ustała i przestały one pracować, często chory jest bardzo niespokojny - nie może sobie znaleść miejsca na łóżku, jeśli chory nie był świadomy ( ciągły sen, zamknięte oczy ), często kilka chwil przed śmiercią oczy chorego szeroko się otwierają ( nieobecny, daleki wzrok ) .
[ Dodano: 2012-02-02, 23:21 ] http://www.forum-onkologi...p=100518#100518
I jeszcze jedno - choremu nie da się zmierzyć ciśnienia krwi, staje się niewyczuwalne . Oprócz tego spada drastycznie poziom glukozy .
_________________ Mamuś ur. 01.08.1955 - zm. 28.11.2011 godz.22.27 (*) .
Jestem z wami niecale 2 tyg na tym forum. Najpierw tylko czytałam, teraz postanowilam napisac. Na poczatek powiem ze ludzie ktorzy zalozyli te forum to ANioły, najbardziej przydatna rzecza z jakiej tu skorzystałam to... jak rozpoznac, ze to juz niedlugo....
Nasz ukochany Dziadek mial wycinany jeden plat pluca, chyba prawego w 2006 r. Lekarze powiedzieli nam ze bedzie zyl 5 lat. W ubiegly wrzesien minely owe 5 lat, cieszylismy ze Dziadek jest z nami i nic mu nie dolega. Przed swietami w grudniu zaczal sie straszny kaszel, non stop. Dziadek nigdy nie chodzil do lekarzy, wiec postanowilismy w tajemnicy wezwac lekarza, ze niby to taka wizyta, dla osob ktore sie dlugo nie stawiaja u lekarza. Dziadzius uwiezyl.Pani dr dala skierowanie do Prabut. Dziadek pojechal tam na poczatku stycznia, po paru dniach mielismy diagnoze,rak plaskonablonkowy, CHOLERNE RACZYSKO, ktore zajmowalo prawie cala tchawice-pluca byly czyste. Dziadek czul sie najpierw lepiej, pozniej byl juz tylko z tlenem. Kazano nam zabrac Dziadka, podajac term zgloszenia do Olsztyna na naswietlanie za 2 tyg. W tym czasie Dziadek byl tydzien w szpitalu, gdyz byl bardzo slaby, malo jadl, dusil sie. W koncu po ok 3 tyg od diagnozy Dziadek pojechal do Olsztyna, gdyz tak polecil lekarz. na nastepny dzien byl juz w domu.
Wracajac z Olsztyna, po naswietlaniach mowil do babci ze jakos dzwinie widzi...Przespał noc w domu nie jedzac i nie oddajac moczu. Przyjechała karetka i zabrala Dziadka na OIOM. Lekarz odrazu powiedzial ze stan jest krytyczny, ze zostalo Mu PARE GODZIN-gdyz woda i krew zalew mu wnetrze!!!Dziadek byl przytomny, i wtedy usłyszalam to bulgotanie w klatce piersiowej, straszne wysuszone usta. Dzieki temu co tu wyczytalam, pomagalam mu jak moglam. Na poczatku chcialam mu zwilzyc tylko usta, lecz gdy zobaczyl ze trzymam butelke wody łapczywie zaczal pic. Co pare chwil podawalam mu wode, pozniej juz nie trzymal butelki. Mowil ze mu strasznie słabo, na poczatku chyba nie zdawal sobie spr ze umiera.Pomagalam zmiecniac mu pozycje bo juz nie mial sil sie przekrecac, od rana do ok 15 byl jeszcze przytomny. Caly czas trzymalismy go za reke. Gdy Dziadek przyjechal do szpitala mial puls 115, ktory caly dzien powoli słabł. Pielegniarki pomagaly nam ulozyc Dziadka na łóżku, pozniej poprosilam aby sciagnely juz cisnieniomierz, ze i tak juz nie mierzy cis.a uciska Go. Puls wynosil 66-65. Dziadek juz nie reagował, nie oddawal moczu, mial zimne rece, oczami nie ruszał, powiekami tez nie. WTedy ok 15 prawdopodobnie doszlo do uszkodzenia mozgu...Dziadzius powoli odchodzil, słabl z min na min, oddech juz nie byl bulgocacy, tylko taki mechaniczny, palce u rak robily sie sine. PO tym wszytskim wiedzialam ze Dziadek naprawde umiera. I wiedzialam ze zostane z Nim do konca, trzymajac go z Bratem za rece i tuląc sie do niego. Dziadzius o 18.30 odszedl od Nas, nie cierpial juz, tylko lezal i patrzyl przed siebie. Za godzine minie pierwsza doba bez Niego, a ja ciagle mam przed oczyma jego twarz, jego oczy. Nie wyobrazam sobie ze mogloby mnie nie byc przy nim. Pielegniarki daly nam jeszcze godzine po smierci Dziadka na pozegnanie z Nim, moglismy ulzyc swemu cierpieniu mowiac do Niego nie patrzac juz na to straszne cierpienie.
Lekarz powiedzial ze na ten stan choroby mial lekką smierc, ominelo Go uduszenie, odchodzil powoli gasnąc z min na min...
Zastanawia mnie jedno-po co lekarz wypisujac go w czwartek ze szpitala i kierujac do Olsztyna zgodzil sie na naswietlanie, skoro na wypisie napisal Dziadkowi:ostra niewydolnosc nerek. Czy mialo to sens, przeciez i tak nie wydalal nic z siebie, a w Olsztynie przeciez byl naswietlany. Czy moglismy byc z nim dłuzej choc pare dni? Nie dowiemy sie juz niczego, zdaje sobie spr ze byl to stan juz bardzo zaawansowany tego zasranego raka. Ale Olsztyn i tak nic nie wniosł pozytywnego...
Drugie moje pyt jest takie czy byl to obrzek mozgu od tych kroplowek, czy Dziadek moze juz mial przezuty do mozgu, bo pytał sie mnie w szpitalu gdzie jest. Z drugiej str moze dobrze ze nastapil obrzek, bo byl nieswiadomy i tak niecierpial juz... Nie wiem juz nic... Jedno jest pewne to dzieki temu forum wiedzialam ze koniec jest bliski i zostalam z Dzadkiem caly dzien.
Dziadku.....bo swiat sie pomylil....18.02.2012 18.30 Kochamy Cie-Opiekuj sie Nami
Tata słabł z dnia na dzień.Około dwóch tygodni przed śmiercią Tata widział swoich zmarłych rodziców i braci,wciąż wstawał i czegoś szukał,był bardzo pobudzony.Po tygodniu już nie wstawał do łazienki,kilka dni pózniej nie chciał już jeść,tylko pił z łyżeczki.Nie chciał tabletek ,wypluwał je.Ciężko Mu było przełykać.Trzy dni przed śmiercią poprosił o księdza.Dzień przed śmiercią leżał z otwartą buzią i co jakiś czas brał głębsze wdechy.W ten straszny dzień rano,gdy mama podała lekarstwa wszystko mu wypłynęło z powrotem.Buzia cały czas otwarta i głębokie oddechy,cała klatka piersiowa podnosiła się i opadała.Zauważyliśmy sine dłonie i stopy.Pielęgniarka była o 16.00 i nie mogła zmierzyć ciśnienia,było bardzo niskie.Zawołał moją siostrę,a gdy ona powiedziała,że jest przy Nim,to głęboko westchnął i o godzinie 18.00 przestał oddychać.
Odszedł od nas spokojnie.
Stan Tatusia pogarszał się stopniowo. Kilka dni przed śmiercią:
- Sen z którego było bardzo ciężko wybudzić Tatę
-Chęć wstania, pójścia do toalety- jednak kompletny brak sił na to ( Tatusiowi udawało się jedynie usiąść, siedział chwilę i kładł się ponownie).
- Odmowa przyjmowania posiłków i napoi, podczas karmienia zaciskanie ust, odwracanie głowy ( kilka dni przed śmiercią próbował jeść, ale tak jakby nie umiał tego przyjąć/przełknąć, później odpuścił zupełnie).
- Nieprzytomny wzrok, niedomknięte oczy, większość czasu z brakiem logicznego kontaktu, czasami przytulił, objął, warknął , ale bardzo rzadko. Większość rzeczy i czynności była już obojętna.
- Od dłuższego czasu tato nie interesował się telewizorem, wnukiem i rzeczami, które normalnie lubił - żył w swoim świecie.
-Kilka dni przed śmiercią spuchnięte nogi, w jakieś krostki. Później opuchlizna zeszła i były takie chude, suchutkie ... :(
Ostatni dzień:
-Tato nie oddawał moczu.
-Nie budził się.
-Kiedy zwilżałam mu usta i poczuł, że wcieka kropla wody to zaciskał mocno wargi.
- Zaczął głośno oddychać, wszystko w środku bulgotało. Cały aż chodził od tych ciężkich i mocnych oddechów.
-Niedługo przed zrobiły się delikatne pajęczynki na nogach a palce u dłoni zaczynały sinieć.
Później były już tylko coraz cichsze oddechy. Na koniec tatuś zamknął usta, uronił łzy i odszedł. W między czasie łapał jeszcze 3 ostatnie oddechy.
Moja mamusia odeszła 7.06 2012....w hospicjum-nie zdązyłam dojechać do niej.....
ale przed śmiercią mamusia miała sine zapadnięte oczy.skóra na rękach była bardzo sucha,mimo nakremowania,w niektórych miejscach na nogach miała sine plamy....co mnie zadziwiło miała apetyt i to bardzo...jadła wszystko....Powiem tylko ,że nie potrafię się pgodzić,ze już jej nie ma.....nie ma nocy bym za nią nie wyła....:(
moja mama umierała 5 dni. zadziwiwjące jest , że nawet w ostatnim dniu- już od 3 dni bez świadomości i z pampersem- podczas czynności pielegnacyjnych objawiała zawstydzenie. krepowało ją rozebranie i próbowała zasłonić się reką. do konca próbowałam zachować spokój i optymizm, mimo ze za drzwiami wyłam . przy mamie - delikatnośc, sciszony głos,
jolapol
Z moją Mamusi też tak było...
Do ostatnich dni broniła majteczek jak twierdzy-wszystko chciała robić sama.Miała założone pieluchomajtki jednak wciąż wstawała i próbowała chodzić do toalety. Ostatni raz udało nam się zaprowadzić Mamusię do toalety w niedzielę rano a w poniedziałek juz zmarła
Ostatnie 5 nocy i dni nie spałysmy wcale.Mamusia byla bardzo niespokojna wciąż chciała wstawać,siadać ,gdzieś wychodzić...
Kontakt z Nią był bardzo utrudniony,wciąż spoglądała do góry jakby coś tam widziała...
Bardzo dużó piła szczególnie zimne napoje.
Często tez mówiła że napiłaby się piwka,więc dawałam Mamusi troszkę.
W ostatnim dniu(w poniedziałek rano) spytała się: "co dzisiaj jest" powiedziałam,że poniedziałek a Mama nadal pytała "co dzisiaj jest" więc powiedziałam,że poniedziałek 25 czerwca 2012r. i wtedy już nie pytała dalej...
Podobno chorzy w dniu w którym mają od nas odejść pytają o daty-tak mi powiedziała pielęgniarka z hospicjum domowego,która wiedział,że Mamusi odejdzie w asnie wt ym dniu...
Aha był jeszcze jeden taki dziwny momencik w zachowaniu Mamusi przed smiercią. Wponiedziałek rano mimo tego,że mówiła bardzo niezrozumiale w pewnej chwili zaspiewała cyt. " Mamoooo mojaaaa"
Bardzo mi to utkwiło w głowie i myslę ,ze poprostu zobaczyła juz swoją Mamusię,która po Nia przyszła
Ja również musiałam być przy Mamusi silna i opanowana,nawet czasami zażartowałam,ale wychodząc z pokoju a szczególnie kłądąc się juz spać nie dawałam rady-ryczałam jak wół,nie mogłam opanować łez...
Świadomość ,że czekasz na smierć najbardziej ukochanej osoby na świece jest czyms czego nie da się opisać słowami,czymś czego ten kto tego nie przezył nie zrozumie...
Minał juz m-c od śmierci Mamusi a ja nadal wieczorami wyję i nie może to do mnie wszystko dotrzeć
Po dwóch dniach w agonii Bratowa dziś przed południem zmarła...
Charakterystycznym objawem, które pomogło mi rozpoznać że koniec już bliziutko to to co pzreczytałam tu na forum:
- zimne, lodowate stopy, a resztę ciała miała ciepłą, mimo założenia skarpet i pocierania stóp nadal miała zimne, z każdą godziną były inne, zaczynały się robić bordowe miejscami, a potem zaczynały Jej sinieć pale u rąk...
To trudne i strasznie ciężkie patrzeć jak bliska osoba walczy o każdy oddech...z oczu płynęła Jej łza...
Czas abym Ja też coś dopisała .
Ostatnia noc spędzona na materacu obok łóżka Mamci .
O godź 4:30 Mamusia zaczęła inaczej oddychać i tak już zostało
Wtedy już cały czas siedziałam przy niej .
O 6 :30 palce u rąk zrobiły się sine ( powiedziałam Ojcu że Mamci zostało maksymalnie 8 godzin )
Później palce zrobiły się normalne .
Zsiniały z powrotem 40 minut przed śmiercią .
Mamcia przez cały czas miała pół przymknięte oczy .
Oddechy zaczęły zwalniać 10 min przed śmiercią , na trzy minuty przed Mamcia otworzyła zupełnie oczy . Patrzyła na Mnie a ja dławiąc w sobie płacz zapewniałam Ją że sobie poradzę i że dzielnie walczyła - ale już nie trzeba .
Gdy do domu wszedł Mój Ojciec Mamcia zamknęła oczka - Jakby nie chciała więcej oglądać człowieka który przez tyle lat Ją katował .
Ojciec chwycił Mamę za rękę i wołał jej imię , a Mama tak strasznie zaczęła łapać oddechy .
Kazałam mu puścić Mamcię i dać jaj odejść w spokoju .
Pogłaskałam Ją po policzku mówiąc do ucha " Idź Mamusiu tam już wszyscy na Ciebie czekają .
Wtedy mamcia wzięła swój ostatni oddech
Nie popłynęła ani jedna łza - Pewnie nie chciała dać Ojcu satysfakcji .
Niedługo miną 4 miesiące od jej śmierci , a Mnie dalej zdarza się wyć w poduszkę .
Mamciu Gdybyś była tutaj pewnie już chodziłybyśmy na grzyby
_________________ " Złapać wiatr , pokonać strach i być ..."
Moja Mamcia 01.10.1954 - 06.04.2012
Wątek ten znam już prawie na pamięć .Czytałam go wiele razy ,wylałam morze
łez .Zastanawiałam się czy ze mną jest coś nie tak ,że czytam właśnie ten wątek ,czy przypadkiem podświadomie nie czekam na to co się zbliża.
Nie wiem czy dobrze robię opisując właśnie ten temat,przecież tak bardzo intymny .Jednak czuję potrzebę opisania ,a może czekam na jakieś podpowiedzi ?Sama nie wiem
Mama moja choruje na czerniaka z przerzutami do żołądka i do wątroby,a być może i do innych narządów.Od 2 miesięcy mama jest unieruchomiona w łózku,po udarze została prawostronnie sparaliżowana.Nie mogłam się z tym pogodzić ,nie wierzyłam ze ją to spotkało.Przecież sam nowotwór to dramat a jeszcze ten paraliż
Trzy tygodnie temu stan mamy się pogorszył ,trudno określic co tak naprawdę się wydarzyło ale mama zaczęła tracić z nami kontakt,ciśnienne spadało .Zabraliśmy mamę do szpitala.Tam stwierdzono niewydolność nerek i być może drugi udar ,lub przerzuty do mózgu (opisałam to w swoim wątku)Po trzech dnach zabraliśmy mamę to domu.Nie mieliśmy żadnych zleceń ,oprócz a może aż zleceń
przeciwbólowych .Zmieniono mamie leki ,odrzucono tramal a przykleili plaster durogesic 75.Okazał się o wiele skuteczniejszy .
Czytając ten wątek o umieraniu ,zauważyłam większość objawów u mamy już 3 tygodnie temu .I sama nie wiem co o tym myśleć .W ciągu jednego dnia przestała przełykać ,wodę zakraplamy pipetką .Większość czasu mama ma zaciśniętą szczękę ,nie ma mowy o wyczyszczeniu jamy ustnej.Jak śpi buzię otwiera ,a jak tylko coś chce się włożyć,dotknąć- zamyka .Nie potrafi odpowiedzieć tak,nie .Kiwnąć chociażby głową ,żebym wiedziała czy coś jest nie tak .Tak trudno wtedy coś jej pomóc ,pojękuje a ja zadaje pytania na które i tak mi nie odpowie,nie potwierdzi .I nie wiem czy chce pić,czy coś boli czy może gniecie .
Z innych objawów ,które wystąpiły prawie 3 tygodnie temu to maleńka ilość moczu i to granie w płucach .Ogromna ilość wydzieliny ,którą mama nie mogła odkaszlnąć .Do tego wysoka gorączka .
Między czasie zapisałam mamę do hospicjum ,przyjechała doktorka,obsłuchała mamę i zapisała dożylnie antybiotyk,dexaven i furosemit .Powiedziała "mama odchodzi"...
Jeszcze tego samego dnia moczu ze 100ml skoczyło na 1500.Gorączka ustąpiła a wydzielina zniknęła .Jednak mamusia jest bardzo słaba,śpi z półotwartymi oczami i otwartą buzią .Śpi 2 minuty,budzi się i znowu zasypia .Tak cały dzień.
Od tych 3 tygodniach jest tylko na kroplówkach o przełykaniu nie ma mowy .Czy możliwe ze objawy które u innych występują 3 dni przed ,u mojej mamy wystepują wcześniej ?Jak to rozpoznać ,przecież już i tak leży osłabiona od dawna ?Chciałabym wiedziec wcześniej,chciałabym być w tym momencie z mamą i trzymać ją za rękę .Nie wydaruję sobie do końca życia jak nie będę z nią ,po prostu muszę .Nie mieszkam z mamą ,pracuję ale cały mój wolny czas siedzę przy jej łózku .Głaszczę ,trzymam za rękę i pielęgnuję .Jednak słowa grzęzną mi w gardle ,tyle bym chciała jej powiedzieć a nie mogę .Za każdym razem obiecuję sobie że będę coś do niej mówiła,opowiadała o czymś ,żeby nie czuła pustki.Jednak jak przychodzę to pustka w głowie ,nie mogę się z tym uporać ,mam okropne wyrzuty
Jednak najbardziej boli fakt ,że to właśnie mamusia od dawna nie moze nic powiedzieć ,są to tylko niezrozumiałe dźwięki .To stało się tak nagle ,nie miała okazji wypowiedzenia się czego pragnie ,a może chce coś wiedzieć a ja o tym nie wiem
Nie wiem jak zacząć trudno pozbierać myśli. Tata choruje na raka płuc. W marcu 2012 roku zakończył chemioterapię - nic nie pomagała, szkodziła miał problem z krwinkami.
Od tygodnia zauważyliśmy brak apetytu - dzisiaj zjadł 2 kanapki i jogurt, nie chciał nic więcej. A jeśli mama pytała czy nie zjadłby czegokolwiek - prosił - odwlekał jedzenie na później a potem rezygnował. Pije wodę , oddawał dzisiaj 2 razy mocz. W związku z uporczywym kaszlem co chwilę zmienia pozycję z leżącej na siedzącą. Kiedy mama proponuje , żeby się położył denerwuje się. Zaczyna mówić bardzo niewyraźnie, każde słowo jest dla Niego bolesne... Cały czas się poci , podczas kaszlu z ust wydobywa się bardzo nieprzyjemny zapach... wszystko odwleka na jutro , golenie , mycie , jedzenie... czytając wcześniejsze posty jestem przekonany , że tata od nas odchodzi ... nie przyjmuje żadnych leków ( poza paracetamolem ) - nie leczył się paliatywnie - taka jego wola. Nie chce umierać w szpitalu, jesteśmy z nim w domu. Nie przespaliśmy wczorajszej nocy , w ogóle nie spał - dopiero nad ranem usnął na kilka godzin... sam mówi , że to już czas , że odchodzi.............................................................. Wypisując to wszystko jestem pewien , że to proces umierania - ale chyba potrzebuję potwierdzenia , kogoś z forum - łatwiej będzie mi się do tego przygotować - obserwować tatę ... być przy nim. Nie wiem czy to dobry pomysł - miałem taką potrzebę i napisałem ten post . Pozdrawiam
[ Dodano: 2012-08-24, 22:28 ]
Prosiłbym o pomoc - jakieś wskazówki - czy wzywać pogotowie ? czy prosić pogotowie o jakieś leki ? nie wiem jak najlepiej zachować się , aby nie przeszkadzać mu w odejściu...
[ Dodano: 2012-08-25, 07:21 ]
Tatuś odszedł od nas 2 godziny później ....
o 0:20...
dziękuję za wątek dzięki któremu mogłem razem z mamą być w trakcie jego odejścia...
proszę o siły dla mnie i rodziny...
U mojego Taty wszystkie symptomy następowały książkowo po prostu. Miał raka głowy trzustki z przerzutami do płuc. Najpierw słabnięcie. Ciągła zadyszka. Przestał sam wychodzić na dłuższe spacery. Pomimo tego, że ciężko mu było chodzić to brał samochód i wszędzie nim podjeżdżał. Kiedyś poprosiłam "Tato nie jeździj samochodem, jesteś za słaby teraz i może Ci się coś stać". A on mi na to "a co mi zostało? Ja już nie mogę chodzić". Pomagał sobie kijkami do nordic walking. Dwa tygodnie przed śmiercią praktycznie przestał wychodzić z domu i wstawał tylko do toalety. Brak apetytu u niego wystąpił już miesiąc przed śmiercią. Gwałtownie zaczął chudnąć. Nie miał na nic ochoty, nawet na rzeczy, które kiedyś bardzo lubił. Miał wstręt zwłaszcza do mięsa i pieczywa. Najłatwiej przechodziły mu półpłynne rzeczy, zupy, luźna jajecznica.
Tydzień przed śmiercią przestał wstawać z łóżka, to był wtorek. Zaczął tez strasznie kasłać a podczas kaszlu wydobywał się z niego okropny smród. Nie do opisania. Środa, czwartek piątek i sobota był bardzo słabiuteńki, głównie spał. Wtedy załatwiliśmy materac przeciwodleżynowy i kupiliśmy kaczkę i basen. Coraz rzadziej oddawał mocz i było to utrudnione. W niedzielę nagle poczuł się dużo lepiej, przyszła do niego rodzina, bardzo się cieszył, dużo rozmawiał, podniósł się na łóżku i więcej był w pozycji półsiedzącej. Zjadł sam śniadanie (wcześniej trzeba było go karmić), obiad i lody na kolację, którymi nakarmił jeszcze mojego 1,5 rocznego synka i cieszyl się z tego jak dziecko. Od poniedziałku wszystko już było z górki, zaczął gadać głupoty, czasem był jak gdyby w innym świecie. Tępo wpatrzony w jeden punkt wzrok, zaczął dużo mówić o zdarzeniach z przeszłości, miał życiowe refleksje. Czasem jeszcze odpowiedział na jakieś pytanie, ale musiałam je kilka razy zadawać. We wtorek przestał mówić, kilka pojedyńczych słów na dzień, czasem kiwał głową jak o coś pytałam. Zaczął bardzo ciężko oddychać, miał wysuszone śluzówki, poorany jak ziemia język, smarowałam mu usta wazeliną, trochę pomagało. Morfinę w tabletkach musiałam mu rozkruszać, mieszac z odrobiną wody i dawać łyżeczką. Przestal oddawać też mocz, ale on już prawie nic nie pił. Środa była bardzo podobna, doszło jednak to, że raz zwymiotował brunatnobrązową cieszą, która strasznie cuchnęła. Na wieczór przyszło okromne pogorszenie, dyszał ciężko, zapadal mu się język, dusił się i dwukrotnie zwymiotował tą cieczą, za każdym razem większa ilością. Potem z godziny na godzinę coraz gorzej, rano koło 8ej poczułam, że miał chłodne dłonie, stopy i uszy. Podczas każdego oddechu już prawie krzyczał. Koło 10tej nie miałam mu już jak dac morfiny, nie przełykał. Zadzwoniłam na pogotowie, chciałam tylko, żeby podali mu morfinę w zastrzyku, z hospicjum nie mogli do nas akurat przyjść. Pogotowie przyjechało o 11:10. Bez problemu zgodzili się na podanie morfiny. Zmierzyli Tacie ciśnienie, było całkiem normalne jak na niego 98/65, Tata całe życie był niskociśnieniowcem. Pomimo strasznego stanu ratownik powiedział nam, że przy takim ciśnieniu to jeszcze może długo potrwać. Po chwili powiedział jednak do drugiego "sprawdź jeszcze saturację" i ratownik, który ją sprawdził z przerażeniem w oczach nagle powiedział "to będzie za chwilę". Wtedy nagle Tata zaczął się rzucać na łóżku, wyciągac ręce przed siebie mówić "weź mnie, weź mnie. Wołał też swojego tatę. Nagle wyciągnął ręce do okna, przekręcił się na bok i na poduszkę popłynęły z jego ust litry całe tej brunatnobrązowej, strasznie cuchnącej cieczy. Odetchnął jeszcze trzy razy i umarł a ja podczas tych ostatnich sekund cały czas mówiłam "Tato kocham Cię, zrobię wszystko, żeby wychować moje dzieci tak jak Ty byś chciał, pilnuj nas i miej w swojej opiece, Tatusiu kocham Cię".
Wiem, że mój opis jest bardzo drastyczny, ale pamiętam jak sama szukałam dokładnych informacji jak mój Tata odchodził. Może komuś to pomoże.
Cały czas mnie nurtuje co to za ciecz, co to było za cholerstwo.
_________________ 32 lata, rak szyjki macicy za mną. Myślałam, że guz trzustki mojego Tatusia mnie zabił. Ale nie, podniosłam się...żyję dla mojego Taty.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum