Kochani...200 dni dzisiaj mija jak mojej kochanej Mamci przy mnie nie ma.
Ciężko, boli bardzo, bo ta tęsknota narasta i nikt ani nic nie jest w stanie jej ukoić.
Bardzo mi w tym czasie pomaga moja przyjaciółka, która choć sama ma poważne kłopoty, wspiera mnie i wysłuchuje- nie usłyszałam od niej jeszcze, że nudzę i się powtarzam. Ona jedna rozumie jak nikt, że Mama była mi najbliższą osobą i nie sposób tak po prostu zapomnieć o tym co się stało. (znajomi, jak to znajomi- pocieszą jak potrafią, ale nie zanudzam ich tym co czuję). Znamy się już 18 lat, przez ten czas nasze kontakty nie zawsze były takie bliskie...ale wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy potwierdziły znane porzekadło, że "prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie". Nie jest trudno dzielić z kimś radość- prawdziwy egzamin zdajemy będąc przy kimś w chwilach nieszczęść i bólu. Moja przyjaciółka zdała i nadal zdaje ten "egzamin" celująco....bardzo Jej za to dziękuję.
Czasem myślę sobie, że była w tym interwencja Mamy- nie chciała abym została zupełnie sama...
Czytam Wasze posty i w każdym z nich znajduję podobieństwo do siebie, swojego zachowania. Każda drobna rzecz przypomina Mamę, spotkana na ulicy kobieta w takiej samej spódnicy, miejsca i ludzie, którzy kojarzą się z Mamą- wszystko to wyciska łzy, ściska za serce. Myślę, że tak będzie już zawsze tylko z czasem jak ktoś napisał, bardziej będę skupiać się na tych milszych wspomnieniach- takich, które będą wywoływały uśmiech. Na razie w głowie siedzi mi wszystko co związane z chorobą- mogę niemal ze stuprocentową dokładnością odtworzyć co się się działo w ostatnich kilkunastu miesiącach.
Bezpośrednio po śmierci Mamy byłam przerażona tym, że nie mogłam płakać....smutek mój wyrażałam czarnym strojem, poza tym czułam się jak drewno. Na łzy czekałam długo i kiedy już popłynęły myślałam, że nie przestanę. W tej chwili nie potrafię się określić. Bywają dni kiedy czuję się prawie normalnie (myśl o Mamie mnie nie opuszcza), ale są tez takie kiedy schowałabym się przed całym światem i rozpłynęła....
Każdy na swój sposób przeżywa żałobę, ale w wielu kwestiach jesteśmy do siebie podobni.... w tęsknocie, bólu i chęci zachowania w pamięci naszych ukochanych bliskich jak najdłużej.
Nie ważne jest to czy nosimy się na czarno, unikamy rozrywek i chodzimy zamyśleni- najważniejsze jest to czego nie widać, to co mamy w naszych sercach- to jest nasze i takie już pozostanie.
Boję się tego co przyniesie nowy dzień, boję się tych długich jesiennych wieczorów a najbardziej kolejnych świąt bez Mamy. Śmierć Mamy traktuję jako osobistą porażkę i nie wiem czy kiedykolwiek opuści mnie poczucie krzywdy i winy.....głównie do samej siebie.
Mam nadzieję, że jakoś się pozbieram...czego sobie i wszystkim w tym wątku życzę.
_________________ "Ludzkość! Jaka ona szlachetna! Jakże chętna do poświęcenia...kogoś innego."
S. King
Nie ważne jest to czy nosimy się na czarno, unikamy rozrywek i chodzimy zamyśleni- najważniejsze jest to czego nie widać, to co mamy w naszych sercach- to jest nasze i takie już pozostanie.
Czkaweczko PIĘKNE SŁOWA
czkawka napisał/a:
Boję się tego co przyniesie nowy dzień, boję się tych długich jesiennych wieczorów a najbardziej kolejnych świąt bez Mamy.
Ja też się tego boję i coraz częściej o tym myślę. Boję się Świąt Bożego Nardodzenia, bo nie ma głowy rodziny, nie ma mojego tatusia. Na daną chwilę myślę, że zamknę się w tym dniu w domu, włączę zeszłoroczny wideo film ze świąt z tatusiem i tak sobie będę siedzieć
Pamiętam jak w zeszłym roku ktoś z rodziny głośno życzył przy dzieleniu się opłatkiem abyśmy w tak licznym gronie dotrwali do następnego roku, następnych świąt, aby nikogo nie zabrakło Tata miał łzy w oczach, ja również ...
Tak bardzo mi przykro
_________________ Anelia
Jeśli wiara czyni cuda,trzeba wierzyć,że się uda !
Dla mnie żałoba to nie afiszowanie się ze swoim bólem tylko wewnętrzna tęsknota za utraconym bliskim.
Po śmierci mamy nie ubierałem się na czarno, żyłem na zewnątrz normalnie a tylko ja wiedziałem jak mi ciężko, jak mi mamy brak. Afiszowanie się dla mnie nie miało sensu bo i tak nikt kto nie stracił kochanej osoby tego nie zrozumie. Mija 1,5 roku od śmierci mamy a ja dalej mam żałobę w sercu. Cały czas widzę ostatnie chwile i pewnie tak już zostanie do końca.
Pozdrawiam
Mija 10 dzień od śmierci Taty...wciąż nie wierzę
Myślę, że żałoba jest bardzo indywidualną sprawą, jest pewnym procesem, który musimy przeżyć i nikomu nic do tego
Gdy założyłem czarna koszulę na pogrzeb Taty poczułem chłód i ciężar, spojrzałem w lustro i przeraziłem się, że ta czerń mnie przenika, może pochłonąć...
Chodzę w czarnym, bo czerń jest we mnie..
Masz rację awilem, nie zrozumie ten kto nie przeżył, kto nie budził się i nie zasypiał z jedną myślą, komu raczysko nie zabrało najbliższych, nie odcisnęło piętna na sercu...
Ziemia dalej się obraca, życie toczy z nami, czy bez nas...
ja również podpisuję się i zgadzam 100% pod tym co napisali Awilem oraz AdArk.
Teraz wiem, że nie nikt tego nie zrozumie kto tego nie przeżył .... Ja też nie potrafiłam tego zrozumieć chociaż bardzo się starałam, ba nawet myśłałam że doskonale rozumiem kiedy moja koleżanka straciła mamę kilka lat temu. Teraz z perspektywy swoich doświadczeń mogę powiedzieć, że chociaż ją wtedy pocieszałam i starałam się wspierać to nie do końca ją rozumiałam. Teraz kiedy odszedł mój tata i sama to przeżywam potrafię zrozumieć co wtedy ona przeżywała.
Podobnie jak AdArk noszę czerń bo tak się czuję, bo "czerń jest we mnie" a nie dlatego, że tak wypada. Każdy to przeżywa po swojemu jeden nosi czarne rzeczy a inny nie, to jest wg. mnie ok - to każdego indywidualna sprawa.
Mogę podpisać się pod słowami wielu z Was.
We mnie też jest czerń....
Nie nosze czerni od stóp do głów ze względów praktycznych...latem jest zwyczajnie za gorąco. Wiem, że mojej Mamie nie to jest teraz potrzebne. Najważniejsza jest pamięć, dobre wspomnienia i modlitwa jeśli ktoś wierzy.
Dla mnie najważniejsze jest teraz to, abym nie przyniosła wstydu mojej Mamie, abym żyła tak jak mnie wychowała- uczciwie i w zgodzie z ludźmi i sobą.
Zawsze będzie mi Jej brak, zawsze będę tęsknić.
Zawsze będę z ufnością spoglądać w niebo i oczekiwać odpowiedzi na pytania, które zadam...
Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale czuję się dziwnie naznaczona- piętnem raka.
Tego nie mogę przeboleć, że zabrała mi Ją ta straszna choroba....
Trzymajcie się wszyscy ciepło.
[ Dodano: 2011-09-02, 20:41 ]
Chciałam jeszcze dodać, że nie potrafię sobie wyobrazić jak wielki ból musi czuć matka lub ojciec po starcie dziecka? To nie taka kolejność.
Choć bardzo cierpię po śmierci Mamy, to wydaje się to bardziej naturalna kolejność.
Agamaz bardzo Ci współczuję, mogę się jedynie domyślić jak jest Ci ciężko.
Przytulam mocno.
_________________ "Ludzkość! Jaka ona szlachetna! Jakże chętna do poświęcenia...kogoś innego."
S. King
I tak mija kolejny dzień.
Nie ma Taty , nie ma Mamy.
Wciąż muszę sobie powtarzać , że to prawda . Że nie zobaczę już Mamy.
Tak nagle odeszła . Jest mi potwornie smutno , wciąż słyszę Jej słowa i widzę Jej uśmiech .
Wydaje mi się, że z czasem człowiek zostaje sam ze swoim bólem. Na początku wszyscy są z nami w tych ciężkich chwilach, jednak później każdy wraca do swojego życia...Codziennie płaczę za moją mamusią, codziennie o Niej myślę, tęsknię, czasami nie dowierzam, że już nigdy Jej nie zobaczę...Ale nie chcę się tym z nikim już dzielić. Może mam mylne wrażenie, ale zdaje mi się, że wszyscy chcieliby bym już nie płakała, starała się żyć normalnie...Ale jak?? Staram się, jednak ona była całym moim życiem, wraz z Jej odejściem wyrwano mi serce...czuję straszną pustkę...tak bardzo boli. Wiem, że tylko WY rozumiecie ten ból, a ja rozumiem Was...
Dziękuję Czkawka za ciepłe słowa.
Tak to jest niewyobrażalne,strata dziecka.
Czytam Wasze posty i z każdym z Was się utożsamiam.
Ja mając 12 lat straciłam mamę,zabrała ją niestety ta straszna choroba.
Byłam przy Niej do końca.W tym czasie stałam się od razu dorosła,byłam tylko z tatusiem.
Teraz po tak długim czasie znowu zabrała mi najukochańszą osobę- moje dziecko.
I ja tu żyć?
Mnie też toczy ta choroba ,walczę,mimo żałoby.
Pozdrawiam Wszystkich cierpiących.
Ja się zastanawiam, czy kiedyś ten ból minie.
Tata zmarł 18.06.2011 i teraz ten wielki ból odczuwam momentami, a raczej dniami. Nieraz od rana już mam zły humor, złe samopoczucie i apogeum tego stanu, to wielka fontanna na wieczór lub popołudniem, taka, jak się dowiedziałam, że Tata jest chory i taka, jak na pogrzebie i w dniu śmierci.
To bardzo boli nadal, niby próbuje już normalnie furnkcjonować, bo taka jest kolej rzeczy, ale czuję jak mnie nadal łatwo rozdrażnić, jak łatwo płyną mi łzy, jak łatwo się zamykam w sobie, w momencie gdy coś mi się przypomni, czymś sie zdenerwuje.
Nie chcę mi się za bardzo rozmawiać z moimi koleżankami z pracy, prawie równolatkami, których największym problemem świata jest to, że mają kanapki w pracy, a nie pyszny obiad, albo którym skończyły się przeceny w sklepach i nic sobie nie kupiły.
Albo nie chce mi się słuchać pytań w stylu: Wszystko w porządku? Od osoby, która tak mało wie, i która zadaje tylko takiepytania, zeby się samej dobrze poczuć.
Wiem, bo nieraz pytała się jak tam Tata w pracy, ja opowiadałam, a ona nagle mi przerywała bo stwierdziła, że musi iść coś ząłatwić do kogoś, bo nagle jej się przypomniało.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum