Jestem dziś przejazdem w domu. Jadę do moich stęsknionych córeczek, ale na czas "rozruchu" nie mogło być dzieci. Zostawiłam tatę pod opieką mamy, siostry, szwagra, za tydzień zmiana warty, jadę do Niego z mężem i małymi. Staramy się:
1.Zapewnić opiekę wraz z kierowcą
2.Stopniować nasilenie wrażeń (najpierw 1 wnuk, potem dwa fisie - wnuczki)
Tata rozchodził się na dobre - jak przyjechał (ledwo dojechał, zaraz wziął sevredol, bo go mocno rozbolała głowa) poruszał się albo na wózku albo przy wózku. Teraz śmiga bez niczego. Nic nie widzi, złości go to, ale jak mogłam, tak pomagałam (np.zmontowałam wózek ogrodowy - kolejny gadżet, bo mój tata to "szpyndlikorz"
).
Spuchł wczoraj na twarzy, aż po czoło. Dzięki wsparciu Madzi70
zdaje się sprawa być opanowana. Kaszel - taki suchy - się nasilił i widzę, że jak tata połykał same maliny to sprawiało mu to ból, bądź przychodziło z trudem. Preferuje już tylko pokarmy płynne.
Ma też kolosalne zaparcia - Laktuloza - nic, activia - nic, olejek rycynowy - nic, zmiksowany bigos - jak z płatka.
Chrypka ciągle się utrzymuje, pewnie przez naciek.
Ponieważ mój tata jest obecnie w średnio popularnym i ucywilizowanym miejscu zostawiłam namiar na prywatnego lekarza, całodobowy ośrodek pełniący dyżur medyczny (20 km od miejsca pobytu).
Funkcjonowanie po wyjeździe z miasta usprawniło się u taty o około 70 %. Nie wiem, czy to zasługa zaprzestania chemioterapii, czy miejsca, ale zmotywowany jest ogromnie. Planuje kolejne wakacje, boli go odebranie samodzielności (nie widzi, nie słyszy, jest powolny), ale godnie znosi niedołęstwo i daje nam nadzieję, że może i do końca sierpnia pobędziemy tam razem. Wracam do taty za tydzień, mam nadzieję, że nic się nie wydarzy do tego czasu. Jest mi dobrze, że w końcu i mojemu tacie w tej beznadziejnej sytuacji - na miarę możliwości - też jest dobrze.
Tęcza - umiem też już obsługiwać piłę spalinową