Witaj Asiu,
śledzę Twój wątek i z całego serca bardzo się cieszę że Twój Tata tak dobrze zareagował na leczenie. to cudownie... nie każdy ma tyle szczęścia...
z jedzeniem też pomalutku wyjdzie na prostą... z taką córką to wszystko się uda...
Dorotko dziękuję Widziałam wpis wcześniej, ale rzadko odpisuję... nie zawsze znajduję siłę, by coś napisać. Mija już niemal 7 miesiąc, odkąd Tata walczy. Lepiej? Dłużej? Mężniej? Zapewne tak. Ale to trudny przeciwnik, a głowa chciałaby przeczytać/usłyszeć: rokowania Pani Taty są bardzo dobre, możecie o tym zapomnieć. To tylko kilkumiesięczny incydent.
Głowa czasem wariuje. Ale serce wie, że Taty się tak łatwo nie oddaje...
Witajcie
Dopiero teraz sobie o tym przypomniałam- przed chwilą mierzyłam Tacie ciśnienie. Jest ono w normie (ok. 120-65), jedynie niepokoi mnie puls- ponad 100, 102, 105 itp. Rzadko kiedy niższy, choć Tata odpoczywa. Puls niepokoił również w szpitalu przed/po operacji, jednak Tata otrzymywał leki na zbicie.
Tata przed diagnozą miał zawsze dosyć wysokie ciśnienie (nawet 150-80), teraz zaś zdecydowanie spało, puls zaś stanowczo wzrósł- wtedy na pewno był w normie. Czy myślicie, że to może być skutem chemioterapii? Możemy się z Tatą udać do kardiologa?
Dziękuję za odpowiedź
absenteeism, dziękuję. No więc jesteśmy zapisani do kardiologa...
A u Taty różnie... raz zje normalnie zmiksowaną zupę, kaszę rano, wypije herbatę, coca-colę i jeszcze jakiegoś lizarka/cukierki zje... A nieraz, jak wczoraj, od rana nic :( Puściło dopiero po południu, wieczorem jak Tata leżał słyszałam, jak coś jakby się odbijało... W środę też taka kicha z jedzeniem była, rozważaliśmy nawet szpital, ale Tata absolutnie nie chce o tym słyszeć.. No i dziś w miarę... Tata zjadł rano dużo kaszy i wypił herbatę, ale monte już zjeść nie mógł...
Boże daj mu siły w tym wszystkim
[ Dodano: 2011-07-29, 18:59 ]
I teraz znów nici z jedzenia Jak długo tak będzie? Boję się, że może być konieczne to, o czym pisała DSS...
Niestety Tata od wczoraj nic nie je, tylko wieczorem trochę nutridrinka, dziś w wielkich bólach pojechał ze mną na szpitalny oddział rachunkowy. Zrobiono rutynowo morfologię, rtg klatki piersiowej i jamy brzusznej (nie wiem czemu j. brzusznej, ale ok) i wszystkie wyniki ok. Podano Tacie 500 ml: nospa, sól fizjologiczną i glukozę. Teraz Tato czuję się już w miarę dobrze.
Tata dostał zasiłek rehabilitacyjny z ZUS na okres jednego roku.
W poprzednim wpisie miało być: szpitalny oddział rachunkowy.
Tata jadł, czy może właściwie: podjadał sporadycznie. Po wielkich bólach udało mi się skontaktować z chirurgiem (w u. tyg. na urlopie), dziś zapisaliśmy Tatę na poszerzanie. Ze względu na zły stan zdrowia zawieźliśmy Tatę do CO (Tata już nic nie pił, w sobotę był na kroplówce, odtąd w sumie może jakieś 2 szklanki płynu, reszta zwracana). Po dzisiejszej wizycie czuję się fatalnie. To, jak nas dzisiaj potraktowano zasługuje na najwyższe słowa krytyki (Tata silny facet, a dziś wyglądał i czuł się koszmarnie). Nie będę opisywała sytuacji, bo jak sobie pomyślę, co dziś przeszliśmy- co Tata przeszedł- wydaje mi się obłędem.
Zobaczymy, jak to będzie z tym poszerzaniem, będzie na Brzeskiej... Trzymajcie kciuki.
Asiu, jestem pelna podziwu dla Ciebie. Jesteś taka mlodziutka a jednocześnie tak dojrzała i dzielna. Gdy pomyślę sobie jak glupiutkim i beztroskim dzieciakiem byłam w twoim wieku....Dzieckiem, ktore nie miało żadnych problemow i nie wiedzialo z jak poważnymii kłopotami muszą zmagac się inni ludzie Brakuje mi słów aby wyrazić jak bardzo mi imponujesz, tak doskonale radząc sobie z podwojnym nieszcześciem, ktore spadlo na Wasza rodzinę. Bardzo mocno ściskam swoje kciuki i cały czas myślami jestem z Tobą, Twoim Tatusiem i Mamusią
Dziękuję Cyntio za przemiłe słowa, choć wcale się tak nie czuję..
Opiszę Wam, a co tam... Tato nie jadł od dłuższego czasu, maleńko pił, w zasadzie gdyby nie kroplówki- byłoby ciężko. We wtorek na siłę pojechał z nami (moja dzielna Mama, ja, siostra) do Warszawy. Na Brzeskiej musimy czekać do czwartku. No więc jasne było, że jedziemy na Ursynów (w poniedziałek byłam osobiście w CO, żeby porozmawiać z 'naszym' chirurgiem, dobrze, że akurat wracałam z małej wycieczki do domu przez Warszawę, dodzwonić się tam... istny cud!, lekarz dał zielone światełko, że Tata może przyjechać, przyjmą go i pomogą na oddziale). No więc ok. 8.50 byliśmy przy rejestracji. Mama wyciągnęła numerki, ja poszłam z Tatą na 7. oddział. Lekarz poświęcił nam 30 sek. ( ) i powiedział, że 'załatwi' przyjęcie na oddział, trzeba tylko iść do 37 po skierowanie do szpitala. Ok. 9.30 się zarejestrowaliśmy. Pod 37 było dużo ludzi (po drugiej stronie 'oblegany' pokój 32- nowotwory płuc), Tata usiadł na fotelu, trochę wychodził na dwój bo "pił" (brał 3 łyki i zaraz zwracał). Ok. 10.40 weszła I pacjentka. Wizyta trwała do 11.20. Wszedł II pacjent, wizyta trwała ok. 30 minut. Widzę, że Tata jest coraz słabszy, dlatego zdecydowałam się wejść i zapytać lekarza, co z tym skierowaniem- bo tam o kolejności przyjęcia decyduje lekarz, nie byliśmy najwcześniej, więc możemy długo czekać. Siostra stała przy mnie, więc jej mówię, że wejdę normalnie po tym pacjencie, bo Tata źle się czuję. Widzę, że ludzie spod gabinetu na mnie dziwnie się patrzą (bo czekali po 3-4 godziny, a lekarz spóźnił się ponad godzinę), ale cóż. Wychodzi pacjent, a jedna z pacjentek (jak się później okazało, żona chorego), babcia w wieku na oko 70 lat BLOKUJE mi drzwi. Łzy stanęły mi w oczach, mówię jej, że i tak wejdę, bo Ojciec za długo nie je. Po kilkunastu sekundach odpuściła. Wchodzę, podaję nazwisko Taty, mówię, że nie je i mieliśmy czekać na przyjęcie. Dr mówi, że nic nie wie, nikt do niego nie dzwonił, a co najlepsze, karty jeszcze nie ma. To było przed 12. Wychodząc, w nerwach spytałam starszej pani, czy ta minuta mojej osoby w gabinecie jej nie zbawiła (wiem, że niepotrzebne moje nerwy, ale w tym momencie gdyby do mnie podeszła byłoby z nią źle ). Pobiegłam do rejestracji... okazało się, że karta była na 8. oddziale (tam było poszerzanie) i jeszcze nie doszła. Poszłam również na 7. oddział zapytać, dlaczego lekarz nic nie wie. W odpowiedzi dostałam: lekarz nie ma jeszcze karty. Miałam na końcu języka: szkoda, że nie wiedział mimo wszystko o co chodzi. Ok. 12.30 karty nadal nie ma (Tata miał za zadanie obserwować, czy ktoś nie wchodzi do 37 z kartą, choć czuł się coraz gorzej). Siostra weszła z zapytaniem, lekarz potwierdził, że karty nie ma (po 3 godzinach od rejestracji...) Poszłyśmy znów do rejestracji, zapytać, co z kartą. Na szczęście dotarła po kilku minutach. Lekarz z 37 był bardzo w porządku, od razu nas wywołał i Tata ok. 13.30 trafił na oddział. Tam zaraz dostał kroplówki.
Ja wiem, że zbyt długo czekaliśmy z tym pojechaniem do CO, ale uwierzcie mi- Tata po prostu nie chciał. Schudł niestety okropnie. A ja mam tylko wrażenie, że jestem w całej machinie NFZ nikim- szkoda, że tak mało życzliwości w ogromnych murach ursynowskiego szpitala, szkoda również, że tak wiele zawiści w pacjentach... Ja wiem, że to wina NFZ i zbyt mało lekarzy tam, ale nie wierzę, że nie można nic zrobić... Nigdy już nie będziemy tak długo z Tatusiem czekać
Dodam, że cała historia jest jak najbardziej prawdziwa (zapewne cały korytarz nas pamięta) i nie miałam na celu 'dokopać' złej opinii CO, bo dzięki nim, moi Rodzice żyją i są po operacji- ale takie podejście mnie przeraża i powoduje, że czuję się okropnie..
Niestety Asiu niczym szczególnym się nie wyróżniliście, czekanie na dokumentację po kilka godzin to normalka, awantury pod drzwiami też, blokowanie drzwi też przeżyłam tylko jako osoba mniej zagrożona po prostu współczułam tej osobie jak bardzo musiała być zdesperowana żeby robić coś takiego. Ale zdradzę Ci tajemnicę jak to jest z kartami i co zrobić żeby się znalazły. Jeżeli był robiony ostatni zabieg na oddziale to tam zostaje dokumentacja, w momencie rejestracji jest ta dokumentacja zamawiana, ale sekretarki na oddziałach nie śpieszą się z jej wyjęciem, a osoby zabierające dokumentację nie mają żadnego wykazu czyje karty mają zabrać, zabierają przygotowaną kupkę, jeżeli sekretarka takiej kupki nie uzupełnia na bieżąco to kupka jest zabierana bez niektórych kart. Ja zawsze miałam w pamięci gdzie moje dokumenty powinny być i po pierwszym stwierdzeniu braku dokumentacji jechałam na oddział z pretensjami do sekretarki i po ok 0,5 godz z reguły już u lekarza dokumentacja była. Mam nadzieję że Twojemu tacie pomogą i choć trochę wyjdziecie na prostą. Pozdrawiam
Dziękuję gaba. Po prostu boli mnie, że w takim stanie mojego Tatę potraktowano jak potraktowano, a szczególnie lekarz, który Tatę operował
Dziękuję krado za Twoje słowa.
Tata dziś wrócił do domu. Przełyk prawie całkowicie się zwężył- lekarze z trudem włożyli 2mm rurkę. Przełyk udało się rozszerzyć do 10 mm przy 4 atmosferach. Tata miał znieczulenie, spał podczas zabiegu. Jest bardzo zadowolony z obsługi i podejścia lekarzy. Teraz ma już dietę wyłącznie płynną (Nutridrinki), wcześniej zdarzało mu się jeść gęstszą kaszę manną gęstości śmietany 18% (wyobraźcie sobie... ). Następną wizytę ma na 31, musimy tylko zrobić morfologię, krzepliwość i coś jeszcze.
Podsumowując, w CO i z moich własnych obserwacji wynikało, że im dłużej Tata wytrzymuje i im rzadziej się poszerza, tym lepiej. Lekarz jednak stwierdził, że miesiąc to stanowczo za długo i takie twierdzenie jest bezzasadne.
Mam nadzieję, że mój kochany Tatuś wytrzyma... Trzymajcie kciuki i dziękuję za wszystkie miłe słowa, tutaj i w prywatnych wiadomościach...
Asiu ja wiem że realia polskiej służby zdrowia są ... jakie są. Mimo tego jakoś nie mogę się z tym pogodzić i dostosować do tej naszej rzeczywistości
'Kibicuję" Wam wiernie i czekam na dalsze ( mam wieeelką nadzieję lepsze) nowiny
Dziękuję Cyntio za Twój wpis.
Tatuś trochę lepiej, teraz niestety dieta zupełnie płynna- o kaszy mannie nie ma mowy, ale pije 2 nutridrinki, jogurty pitne i dużo płynów (zupa, herbaty). Jak trafił do szpitala- było 68,5 kg przy wzroście 170, teraz już 73,5. A przed chorobą Tata ważył ok. 88. Na 31 sierpnia mamy umówione balonikowanie, ale to jeszcze 2 tygodnie, nie wiem, czy mój Tatuś wytrzyma. Trudno, jak coś to żeby skały kruszały, mury pękały to złożymy wcześniejszą wizytę z siostrą na Brzeskiej
Najgorsze jest to, że Tata nie może wytrzymać na 4 literach więcej niż 30 minut, czy to przed TV czy komputerem. Mówię mu, że jak będzie wychodził na duże słońce jak dziś było to dostanie udaru, ale słabo mnie słucha Niestety tłumaczenie: powiem lekarzowi, umówię Cię do psychologa, będziesz nocował w piwnicy nie skutkuje zarówno z mojej, jak i Mamy strony Nie słucha się nas w ogóle, ale co zrobić, taki charakter i już!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum