Błagam. Pomóżcie mi zrozumieć co stało się z moją mamą.
Wczoraj minął miesiąc, a ja stojąc nad jej nowo postawioną płytą zastanawiam się co my tu robimy i nie wiem.
Codziennie po milion razy wracam do tamtego tygodnia, nie potrafię odpuścić.
Jak osoba, która ma stabilizację obrazową może się tak pogorszyć w ciągu paru dni?
Czy to, że była strasznie wyniszczona i już nie miała siły bo nic nie jadła to spowodowało? Parę dni przed szpitalem wmuszałam w nią tylko recomed i takie wysokoodżywcze koktajle dla koksów bo nie chciało jej się nic stałego, parę łyżek zupy czy twarożku i koniec.
Tą niską hemoglobinę rozumiem, anemia. Ale te płytki czy albuminy? I to zatrzymanie moczu a potem wielomocz?
Proszę, niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego tak było, bo obwiniam siebie cały czas, że czegoś niedopilnowałam, że coś źle zrobiłam..
I rzecz która najbardziej mnie trapi.. Jej mowa, mylenie słów, totalnie od rzeczy. Przecież jakby miała przerzuty do mózgu to chyba inaczej i wcześniej by się objawiały?
Nigdy sobie tego nie wybaczę, że nie siedziałam tam z nią 24 na dobę.
aleksandraL,
Wierz mi, rozumiem Cię doskonale. W swoim czasie też nie ogarniałam takiego przyspieszonego biegu choroby mojej Mamy. 10 dni przed śmiercią była w pracy. Słaba, ale była. Potem wszystko zaczęło się sypać, płytki, erytrocyty, hemoglobina, badania w szpitalu ujawniły infekcję ogólnoustrojową, makabryczne wyniki wątrobowe, następującą niewydolność wielonarządową...Pobyt w szpitalu to było zaledwie 3,5 dnia. Zaledwie, bo w natłoku badań nie zauważałam upływu czasu.
Mądra i cierpliwie tłumacząca pani dr onkolog, wspaniały radioterapeuta, powiedziała mi, że choroba nowotworowa często przebiega pod postacią takich gwałtownych wyskoków, czasem kolejny wysiew komórek nowotworowych objawia się jako nagła wysoka gorączka, czasem ukrywa się pośród objawów niby normalnej infekcji bakteryjnej bądź wirusowej. Progresja choroby nie jest wtedy widoczna w badaniach obrazowych jako widoczne, lite guzy bądź nacieki. Komórki nowotworowe w szpiku niszczą co się da, stąd te wszystkie spadki morfologiczne. Proces uszkadzania organizmu odbywa się na poziomie komórkowym, dlatego zaburzona jest praca poszczególnych narządów i w konsekwencji przestają one pracować.
U Twojej Mamy było wysokie Crp, b. wysoka leukocytoza (50 tys.), najwyraźniej zmęczony chorobą i leczeniem organizm odmówił posłuszeństwa - układ odpornościowy nie działa prawidłowo i byle jaka bakteria doprowadza do sepsy, często są to tzw. normalne, oswojone bakterie z ukł.moczowego bądź pokarmowego.
Tyle ja umiem Ci napisać, sama musiałam zrozumieć co działo się z moją Mamą.
Nie mogłaś nic zrobić, to jest pewne. Też mnie strasznie nadal męczy świadomość takiej bezradności...
Pozdrawiam Cię najserdecznie,
M.
Dzisiaj rano jak przyszłam to mama miała założone to wejście centralne, bo jak zadecydowali o przetoczeniu krwi to przez wenflon na tej biednej żyłce z ręki nie chciało lecieć. Z tego powodu mama na koszulce miała dwie krople krwi a ja dostałam opieprz, że się nie zajmuję mamą bo leży brudna. Pretensje innych, że to przeze mnie mama nie je bo ja jej specjalnie nic nie przynoszę do jedzenia, że ją głodzę..
.
Nie wiem kto Ci to powiedział, ale to nie jedyna krytyka jaką usłyszałaś.
Jesteś bardzo młodą osobą więc mało odporną na sugestie z zewnątrz. Otoczenie było na pewno zdenerwowane stanem chorej i w takich sytuacjach nikt nie myśli jak to będzie odebrane tylko plecie co mu ślina na język przyniesie. Do czego zmierzam. Tobie wmówiono że za mało robiłaś, w rzeczywistości na tak długie przeżycie miała wpływ nie tylko walka chorej ale także Twoja opieka i wsparcie. Zrobiłaś dużo więcej niż można się było po tak młodej osobie spodziewać.
Moim zdaniem nie było przerzutów do mózgu, ale splątanie i zaburzenia świadomości mogą być przy niedożywieniu. Niedożywienie w takich sytuacjach nie bierze się z głodu ale bardziej z nie przyswajania przez organizm składników odżywczych. W pewnym momencie organizm traci możliwości samoregulacji, a w szpitalu można wyrównać jeden, dwa czy trzy parametry podając odpowiednie kroplówki, ale nie można wyrównać całego organizmu. Dlaczego wtedy? Po prostu to musiało nadejść i to był ten moment kiedy nadeszło. Organizm ludzki to nie maszyna którą można naprawiać bez końca. Przeżyj żałobę, wspomnienia i żal za utraconą miłościa matki, ale nie pozwól Sobie sugerować że mogłaś coś zrobić lepiej albo przedłużyć jej życie nawet o dni - bo nie mogłaś.
Nie wiń się za nic, choroba postępowała a Ty zrobiłaś wszystko co mogłaś. W tej chorobie tak jest, że jednego dnia nasi chorzy normalnie z nami rozmawiają a drugiego dnia mamy z nimi słaby kontakt i cierpią ogromne bóle.
Moja mama miesiąc wcześniej była u lekarza, robiła wyniki z krwi i wszystkie były dobre. Chodziła na zakupy i któregoś pięknego dnia rano znalazłam ją prawie nieprzytomną w łóżku, szpital, badania i okazało się że nowotwór był rozsiany wszędzie a wyniki z krwi tragiczne. Za parę dni wylew, ataki padaczki, wypisali do domu z diagnozą i zupełnie sparaliżowaną osobę. Jak widzisz czasami nie jesteśmy w stanie nic zrobić, dzień wcześniej się ze mną śmiała a na drugi dzień świat się zawalił dla niej i dla mnie. I kogo mam winić ani mamę bo chodziła regularnie do lekarza, na nic kompletnie się nie skarżyła, lekarzy? ale za co, siebie? zrobiłam wszystko co mogłam.
Wiem, że Ci bardzo ciężko, chyba wszyscy tutaj przeżywamy swój ból, wiele razy winimy się za coś, ale co my możemy więcej zrobić? nic, robimy wszystko co w naszej mocy ale nie jesteśmy w stanie uchronić przed tym najgorszym.
Czy mama Twoja miała przerzuty? a czy były robione badania? Jak nasi bliscy są w tak kiepskim stanie to bez badań trudno jednoznacznie powiedzieć czy to przerzuty czy wynik wyniszczenia organizmu, osłabienia, kiepskich wyników. Nie myśl o tym, czasu nie cofniesz i takimi myślami tylko siebie ciągniesz na dno.
Tak jak pisze Gaba musisz przeżyć żałobę po swojemu, na to nie ma reguły ale nie rób sobie wyrzutów sumienia, bo sama wiem po sobie, że to niszczy nas bardzo a nic nie zmienia.
Pozdrawiam Cię i mocno przytulam, znajdź w sobie siłę.
Podobnie było z moją mamą. Wyszła ze szpitala po długiej infekcji (białaczka) w stanie dobrym, a na drugi dzień tylko spała. Myślałam, że jest zmęczona długim leczeniem i chorobą...a ona na trzeci dzień już miała obrzęk płuc. Przy czym nic ją nie bolało, oddychała normalnie i lekko! Wezwałam pogotowie gdy zaczęła tracić świadomość i też usłyszałam od ratownika, że powinnam była zadzwonić przynajmniej dzień wcześniej... Skąd miałam wiedzieć? Mama była w kontakcie, tylko dużo spała. Zmarła dnia czwartego, a ja do dziś się zadręczam. To jest taka choroba, nieobliczalna.
Chyba już nigdy nie będzie lepiej. Nadal myślę o tym codziennie, nadal nie umiem się z tym pogodzić. Żyję tylko chwilami, w pozostałym czasie funkcjonuję.
Nie wiem kiedy przyjdzie dla Ciebie lepszy czas. Każdy inaczej regeneruje swoje siły, inaczej umie zapanować nad swoją psychiką, emocjami, jeden szybciej dochodzi do siebie po jakiejś traumie życiowej, inny potrzebuje długiego czasu. Na pewno przyjdzie moment, że powrócisz na właściwy tor, wygrzebiesz się z tego "doła". Nigdy nie zapomnisz ale będziesz bardziej cieszyła się życiem.
Musisz tylko pomóc sobie, żeby zacząć żyć, może to być psychoterapia, może być jakaś pasja, hobby, które Cię pochłonie, wyjście do ludzi, musisz znaleźć swój sposób na życie.
Przytulam i proszę walcz o swój lepszy dzień, przynajmniej staraj się.
Droga Olu,
Ja po pierwszym roku nie czułam żadnej ulgi i dziwiłam się powiedzeniu,że czas leczy rany.U mnie nie leczył.Nic mnie nie cieszyło,nie miałam motywacji do życia,a miałam dwoje dzieci,dom w budowie,wymagającą pracę.(sama jestem lekarzem) i podłamanego tatę.Wydawało mi się ,ze to już nigdy nie minie.To uczucie ogromnej straty,żalu dlaczego właśnie moja Mama,rozpamiętywania jak mogłoby być.Jak by się Mamusia cieszyła rosnącymi wnukami,naszym domem,który jest zaledwie kilkaset metrów od rodziców,a nawet go nie widziała.Jej brak odczuwałam na każdym kroku.Codziennie budziłam się z myślą ,że nie ma już mojej Mamy....Ulgę przynosiły mi wizyty na cmentarzu.Byłam tam kilka razy w tygodniu w przeciwieństwie do taty,który po kaażdej wizycie tam miał dola przez najbliższe dni.Chciałam się od tego uwolnić a jednocześnie nie,bo przecież jak bym mogła.Trwało to bite dwa lata z kawałkiiem.W tym czasie nie mogłam patrzeć na jakiekolwiek zdjęcia mojej Mamci,nie mogłam ich oglądać.W tym czasie też rozpadało mi się małżeństwo.Miałam dosyć.Niespodziewanie pomału ulga przyszła po postawieniu pomnika .Pewnie to zbieg okoliczniści,ale od tamtej pory od września tamtego roku czułam że przychodzi czas żeby się z tym pogodzić.Nie zapomnę jak nie wiedząc kiedy dokładnie będą montować pomnik (siostra nie zadzwoniła do mnie z tą informacją bo zbyt późno ją dostała i miała zadzwonić rano)obudziłam się punkt 6.30 z niesamowitym niepokojem i myślą,że muszę,po prostu muszę tam pojechać.Na cmentarz.Teraz.i tak zrobiłam.Nie doszłam do grobu bo już widziałam że nie ma krzyża,że wszystko jest odkryte....Myślałam,że zemdleje.Drżącymi rękami zadzwoniłam do siostry,która powiedziała mi,że dzisiaj o 6.30 przyjechali stawiać pomnik.O 6.30,to wtedy się nagle obudziłam.Poszłam tam dopiero po południu.Od tamtej pory powoli,bardzo powoli ale przychodziło pewnego rodzaju pogodzenie się z tym co się stało ,choć nadal a w lipcu będą 3 lata ,bardzo brakuje mi Ciebie Mamusiu.Jestem już spokojniejsza,oglądam zdjęcia i uśmiecham się do Niej,bo wierzę,że gdzieś tam czeka na mnie.Rozmawiam z Nią .
Tobie Olu potrzeba jeszcze czasu,to ogromna trauma.Wiem o tym.Pewnych obrazów,sytuacji już nie zapomnimy.Przyjdzie czas kiedy poczujesz się lepiej.Choć każdy przechodzi przez to inaczej.Mimo,że w to teraz trudno Ci uwierzyć to czas przyniesie ulgę i pozwoli się z tym pogodzić.Przejdziesz przez to tak jak ja.Nasze Kochane Mamy nie chcą nas takimi oglądać i wiedzą doskonale ,że kochałyśmy Je nad życie.Tak jak One nas.
Pozdrawiam Cię gorąco .
_________________ Burgund
Są chwile i ludzie których się nie zapomina...
Olu, u mnie w marcu minęły 4 lata, a ja nadal myślę, czy aby na pewno zrobiłam wszystko co mogłam...
Czas leczy rany... być może, ale ja tak tego nie odczuwam. Są chwile, kiedy myślę o Tacie cały czas. Ale już mogę oglądać zdjęcia i filmy, na których On jest bez wycia w poduszkę. Wierzę, że kiedyś przyjdzie taki moment, że moja żałoba znajdzie swój koniec.
Przytulam bardzo mocno.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum