U nas znowu gorzej
jestem porażona tym jego zachowaniem:(
Witaj Kasiu, nie wiem co jest przyczyną tego, że nie widzę nowych wpisów i dopiero dziś kliknęłam na 100 ostatnich wpisów i zobaczyłam Twoje smutne posty..
Nie wiem co powiedzieć... mój mąż miał inne objawy, i wcale nie był ani pobudzony, ani agresywny, ale u niego to nie postęp tego cholernego skorupiaka... zatoru płucnego też nie było, a to że go już nie ma ze mną to zasługa tylko tej pierońskiej chemii Alimtą no i tego lekarza, który ją zlecił i nie dopilnował... U mojego męża zaczęło się pogarszać zdrowie już po drugim wlewie...a od końca lutego walczyliśmy z {wg okulisty nie onkologicznego) zapaleniem spojówek, pogłębieniem się jaskry, owrzodzeniem jamy ustnej i nosowej oraz całego przełyku i głośni aż do paraliżu fałdów głosowych i w końcu w czerwcu szpara głośni była o średnicy 3 - 4 mm i zrobiono tracheotomię, ale nie w ŚCO, bo tam tylko przyjęcia na zabiegi planują i zaplanowali na 13 czerwca, a męża na sygnale z olbrzymim niedotlenieniem zawieźli i operowali już 9 czerwca... w ciągu 4 dni miał 2 zawały mięśnia sercowego ( o czym dowiedziałam się niedawno w rozmowie ze znajomym lekarzem).
Nie wspomnę już o ropnym zakażeniu układu moczowego w maju niewydolność nerek i powtórne zakażenie po 10 czerwca, wtedy był w szpitalu i nikt z lekarzy nie zareagował na moją sugestię mimo, że mąż przebywał w szpitalu sama pobrałam mocz do badania i zrobiłam prywatnie, Z laryngologii przywieźli mi męża do domu zamiast przenieść na kardiologię lub urologię.
Zmarł tak jak chciał w domu, w swoim mieszkanku,we własnej pościeli cichutko na moich i córki rękach
[ Dodano: 2012-08-02, 21:39 ]
Życzę Ci duużo siły i samozaparcia... wspieram Cię swoimi pozytywnymi fluidami...
_________________ "...Są dni których nie powinno być"
Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. To nie miłość - lecz choroba bliskiej osoby
"Życie jest trudną lekcją, której nie można się nauczyć. Trzeba ją przeżyć" Stefan Żeromski
asereT
Katarzynko to o czym piszesz znam z doświadczenia,
tak odchodził powoli moj tata,
patrzeliśmy na niego i było nam cięzko , tak bardzo cięzko, nie do zniesienia
nagle w ciele taty widzi się inną osobę, psychicznie tak rożną od tej ktorą znaliśmy . dla nas to nie do wytrzymania ale dla taty chyba to lepsze, przynajmniej mnie się tak wydawało
nie wszystko dociera juz do tej splątanej głowy
moze to lepiej ?
nie tego strachu w oczach, chociaz czasem bywały jeszcze lepsze chwile
ale wtedy w oczach pojawiał się strach, bo uciekło kilka godzin , kilku czynności się nie pamięta ,
boli bardzo , jak ten ukochany tata staje się inny, obcy
tylko jak to przezyć??
strasznie Ci wspołczuję
czytam to co piszesz i wydaje mi się ze widzę nadal tatę , tak bardzo te opisy są podobne do tego co u nas było
strasznie Wam wspołczuję. zyczę Wam wszystkim duzo siły i jak najwięcej cierpliwosci
będzie ona jeszcze potrzebna,
pamietaj ze Twoj tata jest inny to jakim jest w tej chwili sprawił rak, i to nie tata na Was krzyczy , ale to pan rak się śmieje
przepraszam że tak szczerze .
myslę ze szczerość także pomaga
przesyłam duzo ciepłych myśli niech przegonią ten strach z serca , niech będzie w nim nadzieja, tak wbrew wszystkiemu i do końca
_________________ Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei.
Dokladnie jest tak jak piszesz... Serce mi pęka, że nie mogę sie jakby świadomie pożegnac z Tatą - wcześniej gdy dobrze się komunikował jakoś mi się wydawało, że będzie jeszcze czas na pożegnania, a teraz mi ten czas uciekł:(
Ale z drugiej strony jest tak jak piszesz - może to i dobrze - nie oglądam w oczach tego ogromnego strachu przez śmiercią. Tej traumy:( Nie dałabym rady spojrzec Tacie w te oczy, bo On tak bardzo chciał wyzdrowieć...
Wiem Niki, że to nie Tata na nas krzyczy, tylko choroba Go tak zmienia, ale wiesz jak koszmarnie ciężko na to patrzeć... dzisiaj tata nawet przedrzeźniał siostrę:(:( Biedna uciekla z pokoju szpitalnego splakana, bo nie wytrzymała....:(
...Miałam wrażenie, że to raczysko siostrę przedrzeźnia:(:(:(
dziękuję wszytskim za słowa wsparcia.
Myślę, że walczymy z przerzutami do mózgu od roku, bo rok temu w sierpniu tatko zaczął się robic apatyczny i taki troszke "dziwny". Wiem, że rokowania są fatalne i ten rok to naprawdę dużo przy meta do OUN (bez operacji jak u nas), ale... ciagle mi mało... marzyłam, ze uda nam sie wywalczyć więcej czasu...
Ciężko to ogarnąć. Czuję przerażenie...
Kasiu - tak sobie myślę i myślę; ze względu na ostatnie MRI - w którym widać było remisję, ostatnie TK - które wg. lekarza prowadzącego (nie wiem jakiej specjalizacji?) nie powinno dawać takich objawów neurologicznych oraz ze względu na fakt intensywnie narastających objawów neurologicznych podejrzewam, że być może przyczyną tego co się dzieje jest rakowatość opon mózgowych.
W NDRP nie spotyka się jej często, jednak po tak długim okresie aktywnej choroby przerzutowej w obrębie OUN u Twego taty ryzyko, jak sądzę, jest znacznie zwiększone.
Rakowatość opon mózgowych trudno dostrzec w badaniach obrazowych. U ok. 25% chorych nie można jej w ten sposób zdiagnozować w ogóle.
Jednak to niestety tylko rozważania teoretyczne - jestem daleka od sugestii pobrania płynu mózgowo-rdzeniowego do badania cytologicznego, pomimo mojego podejrzenia. Bo nawet jeśli... to i tak nie ma jak tego leczyć..
Chciałam tylko byś wiedziała, że jest taka możliwość - rozumiem bowiem, że na pewno niepokoi Cię stan taty w świetle braku jasnych przesłanek, co ten stan może powodować.
ściskam Cię mocno...
Cały czas wierzyłam, że tego postu nigdy, przenigdy nie będę musiała pisać...
Że stanie się cud, że Tatuś swoją heroiczną postawą, walką i miłością do Nas pokona raczysko. Że zwalczy tą straszną chorobę.
Niestety.
Mimo prawie 30 - miesięcznych zmagań, nie udało się.
Mój Najdroższy, Najukochańszy Tatko odszedł do Pana.
Wczoraj, 3 sierpnia o 20.45, Jego serduszko przestało bić.
Moje serce pękło...
Tak trudno mi się pogodzić z faktem, że nie ma Go już wśród Nas. Myśl, że cierpiał przed odejściem nie pozwala mi od wczoraj funkcjonować.
Przez kilka godzin oddychał tak strasznie, dopiero trzeci lekarz zdecydował się podać morfinę, mimo, że błagałam o to wcześniej, by coś zrobili. Tatuś chciał odkaszliwać tą
wydzielinę, ale potem już nie dawał rady:( Charczało mu w płucach i bulgotało, a puls skakal niemiłosiernie...
Na dodatek w szpitalu trwal remont i tuż za ścianą od rana aż do 18.00 waliły mloty pneumatyczne. Biedny Tatuś nie mial spokoju. Co chwilę, w każdym hukiem wzdrygał się i przestraszony otwieram biedne, zmeczone oczy... koszmar... Nieludzkie to było...
A On mimo tego walczyl cały czas i nie chciał Nas zostawiać....
Dziękuję wszystkim z całego serca za wsparcia, za wielomiesięczną pomoc.
Dziękuję Madziu DSS.
Zostawiłam na tym Forum cząstkę swojego serca i wspomnienia o moim Tatku.
Teraz tylko to mi zostało... Choć... ja nadal nie wierzę. To chyba szok się nazywa...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum