Szczerze powiedziawszy, nie jestem w stanie zrozumieć z czego wynikają te problemy z komunikacją. Zwłaszcza w zakresie tak ważnej sprawy, jak odchodzenie. Nie wiem, może to wynik wieloletniego treningu, jestem nauczycielem i staram się swoim uczniom okazywać szacunek będąc wobec nich uczciwą. To sprawia, że czasem muszę z nimi rozmawiać nie tylko o tym, jacy są fantastyczni, ale także i o tym, gdzie leżą ich słabości i gdzie trzeba trochę pocisnąć żeby wyrównać, dogonić tych, co są z przodu. Myślę też, że ten "strach" przed komunikacją wynika z tego, że większość ludzi obawia się konfrontacji. Ja też jej nie lubię bo nie jestem agresorem, ale wiem także, że można się obawiać a i tak iść do przodu. Myślę, że ten strach może mieć swoje podłoże w błędnych wzorcach wpajanych większości z nas od dzieciństwa. Jak temat jest trudny, to rodzice go unikają, albo krzyczą, i każą siedzieć cicho. Pozornie wydaje się to być niezwiązane z mówieniem prawdy o odchodzeniu, a jednak widzę w tym pewne cechy wspólne.
Moja Mama rzuciła kiedyś we mnie pokrywką Nie trafiła, kompletnie nie miała cela. Ale obie się wtedy czegoś nauczyłyśmy: Ja tego, że nie ma się co bać pokrywki, ona tego, że we mnie nie warto rzucać bo i tak powiem to, co chcę. Może dlatego kiedy umierała rozmawiałyśmy, jak to zostało napisane w artykule, "otwartym tekstem".
No i wyszło na to, że jednak chyba trochę rozumiem skąd się biorą te opory, nie ma to jak "zwerbalizować" własne myśli.
Pewnie nie wyczerpię tematu ale napiszę, z czego mogą się brać problemy z komunikacją u lekarzy, którzy nie mają en general problemów z komunikacją.
Trafiam na chorego, który pomimo historii onkologicznej nie wie, na co jest chory (!). Nie wie, bo wszyscy lekarze, na których trafiał do tej pory - bali się powiedzieć mu, że ma nowotwór. Bali się, chociaż pytał otwarcie. To dla mnie jedna z najtrudniejszych komunikacyjnie sytuacji - jak powiedzieć, jak nie zranić, jak wytłumaczyć kolegów, że nie powiedzieli? Jak pomóc, jak dać nadzieję? A może po prostu uciec, tak jak poprzednicy, poklepać po ramieniu "wszystko będzie ok"? Przecież wiem, że ten człowiek za kilka dni "odjedzie", nie będzie już chciał żadnych informacji, będzie umierał...
Druga sytuacja - rodzina. "Niech pani doktor nie mówi, bo on się załamie, przestanie walczyć i umrze". Ja wiem, że i tak umrze, ale jeśli powiem, to rodzina mnie zlinczuje - "umarł, bo pani mu powiedziała". Jak przyjąć na klatę agresję rodziny, jak nie dać się zabić (grożono mi już sądem), jak wyciszyć ich emocje? A może przyjąć narzuconą linię postępowania, jak wyżej poklepać po ramieniu itd.?
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Poprzedni lekarze nie mogli powiedziec prawdy bo rodzina im też pewnie nie pozwoliła. Jestem przekonana,że są również ku temu inne powody których rodzina nie ujawniła.
Dla mnie najważniejsze to dać pacjentowi taką opiekę którą potrzebuje i dużo sympatii i życzliwosci. A w tym pani dr jest wspaniała!!! Resztę odłożyć na bok i nie zadręczać się!!!
[ Komentarz dodany przez Moderatora: Madzia70: 2017-01-22, 21:41 ] Dziękuję, agallo
Opisane sytuacje dotyczą różnych pacjentów. Lekarze nie mówią, niezależnie od opinii rodziny na ten temat :(
Moim skromnym zdaniem jak najbardziej mówić jednak wskazane jest najpierw ,,wybadanie,, delikwenta.
Tak jak nowotwory są różne tak samo ludzie różnie reagują .
W naszym przypadku wyglądało to tak:
Mama z natury była osobą skromną nie rozumiała zawiłości żargonu lekarskiego dlatego przeważnie mnie wysyłała na tzw zwiad .
Idź zapytaj , porozmawiaj...
Dlatego też to ja ,,zwiadowca,, jako pierwsza rozmawiałam z lekarzem...
Tu ukłon i wielki szacunek dla wyrozumiałych Doktorów.
Kiedy dochodziły mnie przecieki że są lub lada dzień będą wyniki starałam się wyprosić aby poczekano z wieściami na nas czyli mnie i brata.
Tak też było z wynikami po bronchoskopii , poprosiłam doktora aby poczekał
z rozmową na mnie.
Najpierw zapytał mamy czy chce abym była przy rozmowie, ona jak najbardziej na to przystała potem w cudowny sposób zaczął mówić o tym że stan jest bardzo poważny jak ciężka walka przed nami, jednak przy tym dał mamie tyle nadziei.
Gdy mama pytała o badania, na czym polegają zawsze starałam się jej o nich opowiedzieć , tak żeby jej niepotrzebnie nie wystraszyć bo i tak wiedziałam że się boi.
Podczas chemioterapii wiedziałam, że może być ciężko, będzie słaba, zawsze starałam ją uprzedzić co może się dziać bo nie lubiła niespodzianek. Chyba jednym z najtrudniejszych momentów dla mojej mamy była utrata włosów. Musiałam ją na to przygotować, wybrałyśmy chusteczkę na głowę taką , którą lubiła.
Potem udałyśmy się po perukę. Tu również trafiłyśmy na cudowną panią, która zabrała mamę w ustronne miejsce z ogromnym lustrem, wyglądające jak garderoba aktora z cierpliwością
i ogromnym sercem podpowiadała, doradzała... niczym w najlepszym salonie fryzjerskim.
Mama czuła się jak vip . Wyszła z pięknymi ,,nowymi ,, włoskami w cudownym nastroju.
Później nastały wizyty z HD tu również wielkie podziękowanie dla cudownej Pani doktor
i najwspanialszej siostry .
Podchodzące z ogromnym sercem, czułe, delikatne, bardzo taktowne.
Dodawały otuchy i nadziei.
To forum, Dr. Madzia70, missy, marzena66 i inne dobre duszki- wasza empatia, pomoc, wskazówki pisane w prosty, przejrzysty sposób- nieocenione.
Kiedy opowiadałam mamie o waszej trosce o każdym wpisie...cieszyła się jak dziecko a jej każdy uśmiech wówczas był balsamem dla mojej duszy.
Takie to były nasze małe radości.
Dlaczego o tym piszę?
Ponieważ chcę pokazać jak ważni na drodze ciężko chorego człowieka są ludzie, z empatią
i ogromnym czułym serduchem.
Od ich podejścia i przekazu bardzo wiele zależy. Są bardzo ważni.
Nie ukrywam, że na naszej drodze byli też i Ci bez empatii jednak dzięki tym dobrym łatwiej było przez to wszystko przejść.
_________________ Już razem: 30.05.2016, 07.11.2018.
Zawsze ze mną !
Bogdusiu piszesz o bardzo istotnej sprawie ,też właśnie z siostrą stoimy przed decyzją mówić mamie że ma nowotwór czy nie ,boimy się że się załamie, mama 2 lata temu przeszła udar mózgu i miała depresję ,teraz kiedy doszła do siebie mówić jej że ma nowotwór ,nie wiem jak jej to powiedzieć ,dlaczego to takie trudne
mariax nie odpowiem Ci jak powiedzieć , ponieważ nie znam twojej mamy.
Wiem też że nie możesz jej tego nie powiedzieć, ponieważ nie przykryjesz jej kloszem,
podczas badań, pobytu w szpitalu.
Myślę że serce, intuicja i miłość to najlepsi doradcy, one podpowiedzą Ci jak to zrobić.
My bliscy chorych znamy ich, wiemy jakie mają lęki, obawy, wiemy jak delikatnie przekazać im złe nowiny, lub możemy być z nimi w momencie kiedy to lekarz przekazuje tak ważne informacje.
Czasem bywa tak, że nie ważne są słowa, ważna jest obecność i bliskość.
Poprzeglądaj na youtube filmy ze słowami ks. Kaczkowskiego może one będą dla ciebie natchnieniem .
_________________ Już razem: 30.05.2016, 07.11.2018.
Zawsze ze mną !
A ja każdemu dziecku które się waha doradzam przemyślenie następującej kwestii.
To rodzice wychowują dzieci, nasze odczucia, sposób reagowania to w dużej mierze to co wynieśliśmy z domu, to co przekazali nam rodzice i my reagujemy podobnie do rodziców. No więc należy zapytać samego siebie czy ja bym chciał/a w takiej sytuacji wiedzieć wszystko, jak bym zareagował/a, co bym chciał/a usłyszeć.
bogdusia też tak myślę też chciałabym wiedzieć co mi dolega ,ale mama ma bardzo słabą psychikę ,ja też jestem po leczeniu nowotworu trzonu macicy ,gdy mama się dowiedziała bardzo się zamartwiała po całych dniach płakała mariax
mariax,
Mówić tyle ile mama może przyjąć do wiadomości, mówić tyle ile mama chce wiedzieć, jak pyta uczciwie odpowiadać ale robić to w taki sposób żeby jednocześnie zapewnić, że będziecie w tej chorobie zawsze razem, że zrobicie wszystko co w Waszej mocy żeby pomóc, nie chce mama rozmawiać o swojej chorobie, nie pyta nie mówić, przyjdzie wtedy odpowiedni moment, że mama sama zada pytania.
To jest moje podejście ale każdy najlepiej zna swojego rodzica, powinien wiedzieć ile jest w stanie przyjąć złych wiadomości, jak może zareagować i jak delikatnie to wszystko rozwiązać. Może to również zrobić lekarz jeśli macie takiego zaufanego i w delikatny sposób potrafi przekazać tak przykrą informację ale chyba prawda choremu, nawet okrojona się należy ponieważ każdy ma jakieś sprawy do załatwienia i może trzeba jakieś rzeczy pozamykać.
Oczywiście każdy musi sam wybrać właściwą drogę i trzeba pomyśleć czy mama chce być świadoma swojego stanu, to już do Waszego rozważenia.
Na pewno temat jest bardzo trudny dla obu stron i dla chorego i osoby chorej.
Dziękuję Marzenko za radę ,tak zrobię ,jak dobrze że jest to forum można poradzić się osób które miały takie same problemy ,i człowiek nie jest sam z swoim zmartwieniem mariax
bogdusia też tak myślę też chciałabym wiedzieć co mi dolega ,ale mama ma bardzo słabą psychikę ,ja też jestem po leczeniu nowotworu trzonu macicy ,gdy mama się dowiedziała bardzo się zamartwiała po całych dniach płakała mariax
Ja już się kiedyś chyba gdzieś w tym temacie wypowiadałam na tym forum ... jestem zdania że to zależy od człowieka - i rodziny - to my ich znamy najlepiej i jesteśmy w stanie przeważnie przewidzieć jak mogą zareagować i jaka forma postępowania będzie dla nich najlepsza . My w obu przypadkach śmierci bliskich staraliśmy się by wiedzieli jak najmniej jednak ...
Mój tato dowiedział się że ma raka w sposób według mnie mało kompetentny ...Lekarz bez ogródek powiedział , mu że to rak płuc w zaawansowanym stadium nie operacyjny.... na pytanie ile czasu mu zostało ( to był październik czy wrześień ) odpowiedział że prawdopodobnie świąt nie dożyje ...PO tej rozmowie mój tato miał depresję i myśli samobójcze ...wiele czasu zajęło nam przekonanie ,że to jeszcze nie jest jego pora na umieranie i że może i powinien podjąć walkę, z uwagi na to ,że mój tatko był mało oczytaną osobą , starej daty - udało się go przekonać ,że nieoperacyjny oznacza to że leczy się go chemią i naświetlaniami by przedłużyć życie ...Udało się na szczęście - i dzięki temu ,że potem trafiały się na jego drodze bardziej uczuciowi lekarze ( ludzie) - wywalczył sobie jeszcze prawie 3 lata życia . w dniu śmierci - powiedział że nie żałował że ukryliśmy przed nim jak poważny był jego stan - bo dzięki temu żył zawsze z nadzieją ,że otrzyma w darze kolejny rok ...Ja wiem że to indywidualny przypadek - jeden zniesie prawdę choćby nie wiem jak ciężka była - inny nie poradzi sobie z tym psychicznie ...Ale naprawdę nie każdy chce wiedzieć
I nadmienię tu ,że nie chodzi o to by całkiem ukrywać chorobę - tylko o to by jak najbardziej złagodzić tę smutną prawdę ....
Jeśli twoja mama jest osobą tak emocjonalną skłonną do depresji myślę ,że niekoniecznie może znieść dobrze taką wiadomość - znasz ją najlepiej - sama podejmiesz na pewno dobrą decyzję ....
Dla mnie i dla moich bliskich ważne było by tato walczył , przede wszystkim się nie poddał chorobie , by jego życie miało jeszcze jakiś sens - i nie żałuję ,że nie znał całej prawdy ...myślę , po tym w jaki sposób o tym mówił ,że to była słuszna decyzja
_________________ Tatko odszedł 22.11.2013
Babcia odeszła 20.04.2016
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum