Zaraz, spokojnie. Napisał chłopak, co czuje, nawet jeśli nie użył właściwego określenia. Z podpisu wynika, że jest studentem, a zatem bardzo młodym człowiekiem. Nie można wymagać od ludzi, którzy dopiero wchodzą w świat, żeby zawsze używali najwłaściwszych określeń.
Zgadzam się, że stwierdzenie "fajnie się czyta" może jest niezbyt adekwatne. Ale doceńmy to, że facet czyta tutaj, a nie siedzi na fejsie w tym czasie, lajkując sieczkę, jak większość jego kolegów. Jeśli rzeczywiście jest studentem medycyny, chciał się u nas zalogować (mógł przecież fajnie podczytywać bez logowania, prawda?) - to znaczy, ze chce pomóc. A zatem jest wrażliwym na nieszczęście ludzkie człowiekiem. W dodatku z profilu wynika, że chłopak interesuje się onkologią - prawdopodobnie będzie mógł być dla naszych chorych realną pomocą.
"Ducha nie gaście"
Studencie, witamy na pokładzie Bardzo się cieszę, ze jesteś z nami
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Madzia70,
Ja tam chłopaka zrazić nie chciałam a tym bardziej jeśli jest na prawdę studentem medycyny to mógłby co nieco wnieść na forum ale określenie "fajnie się czyta" jakoś mną poruszyło.
Jak chce nam pomóc to pomoże, nawet jak na Niego "nakrzyczałam" od razu na wejściu.
Widocznie jestem niedowiarek i nie bardzo uwierzyłam, że student medycyny tak by określił tak poważne tematy, nawet patrząc na kwestie pokoleniowe. Może miałam rację a może nie a może i chłopaka wystraszyłam tą "burą", trudno przez internet stwierdzić czy wszedł do nas z zamiarem pomocy czy tylko się zaplątał w sieci. Owszem musiał się zarejestrować ale było już kilka takich osóbek, które wchodzą tutaj a to żeby "jaja sobie porobić" a to farby poszukać a to zareklamować olejek więc pewnie dlatego taka ostrożność we mnie.
Jeżeli chce pomóc z potrzeby serca to powinien wrócić.
To "fajnie" ma tu chyba znaczenie" mądrze, dobrze...". I to chyba kwestia..pokoleniowa:).
Dziękuję Sylwia o to mi właśnie chodziło! Ach te niebezpieczne skróty myślowe.
Madzia70 - miło poczuć parasol ochronny
Niemniej zwrot "fajnie się czyta" był niefortunny i rozumiem uwagi od Marzena66. Uspokajam też, że nie zamierzam tu sprzedawać żadnych.... cudownych olejków itp. Więc wracam, a wszystkim Czytelnikom życzę Spokojnych Świąt, szczególnie tym, u których problem choroby nowotworowej jest aktualny...
Było minęło, taka ze mnie wredota , czepliwa do tego okrutnie ale bardzo się cieszę, że fochem nie rzuciłeś a jak jeszcze do tego jesteś studentem medycyny to tym bardziej liczymy na pomoc
pozdrawiam i również życzę zdrowych i spokojnych Świąt.
A ja opowiem z czym się "zderzyłam", gdy odchodziła Mama mojego Męża.
Gdy pod koniec już nie wstawała, przyjeżdżałam do niej i starałam się być z nią jak najwięcej i rozmawiałyśmy, jakiś tydzień przed jej śmiercią, mówiła do mnie takie rzeczy: jak będzie lato, to przyjadę do Ciebie i zajmę się dziećmi, a Ty sobie popracujesz w ogrodzie, albo: jak stanę na nogi to pojedziemy na zakupy i kupimy sobie jakieś nowe ciuchy. Pytałam, czy chce żebym przywiozła dzieci - Syn ma niecały rok, Córka prawie 7 lat, to cały czas mówiła, że mam je przywieźć, jak poczuje się lepiej, że nie teraz... Aż pewnego dnia powiedziała do mnie: Monika, to już koniec... Byłam tylko w stanie wydusić z siebie: wiem Mamo i pękłyśmy obydwie... To było po tym jak podjęła decyzję o przeniesieniu jej do hospicjum stacjonarnego - poddała się już wtedy całkowicie. I już nigdy więcej nie powiedziała nic w stylu: jak poczuję się lepiej to coś tam zrobimy... Ogólnie zamilkła wtedy już całkiem i większość czasu spała, ale miałam wrażenie, że wszystko słyszy...
Przerażało mnie to co ona musi czuć, w sensie bólu - to oczywiste, że też, ale co musiało dziać się w jej głowie. Mama zawsze była silną kobietą, taką która rządzi w domu i podejmuje decyzje za całą rodzinę. Od momentu jak ją poznałam nie raz mi wspominała, tak podczas jakichś wspomnień dotyczących jej Rodziców, że ona nie chciałaby nigdy, być od kogoś zależna pod koniec swojego życia. Nawet jak była zdrowa. Podkreślała to tak często, że wbiło mi się to w głowę strasznie i już byłam zła jak zaczynała ten temat. Często mówiła, jak nasza Córka się urodziła, że jak będzie dorastała to jej już nie będzie, wiadomo jaki nastrój tym wszystkim wprowadzając... Bardzo intensywnie swoje życie przeżyła i bardzo je kochała i mówiła, że nawet jak była młodsza, to takie myśli zawsze ją wprowadzały w paskudny nastrój. Pewnie było tak, bo jej Mama zmarła wcześnie na raka i może stąd wynikał ten ciągły strach. Mama badała się regularnie na wszystkie "kobiece sprawy" bo wydawało jej się, że skoro jej Mama na to zmarła, to ona też pewnie zachoruje, a tu się okazało, że z innej strony została zaatakowana. Tym bardziej było jej z tym wszystkim źle, bo przecież wg własnego uznania dbała bardzo o swoje zdrowie.
I jak tak ją pielęgnowałam pod koniec to myślałam sobie, że spełnia się jej najgorszy koszmar i strasznie mi jej było żal, bo wiedziałam jak bardzo tego nie chce, ale ona wbrew temu swojemu przerażeniu, trwającemu większość jej życia, z wielką godnością i pokorą to wszystko znosiła... Była bardzo dzielna do samego końca...
Nie do końca na temat to wszystko napisałam, ale chciałam przez te "wypociny" powiedzieć, że często byłam niesamowicie rozdarta, bo z jednej strony Mama ciągle podkreślała, że już umiera i odchodzi, a z drugiej strony mówiła, co zrobimy jak wyzdrowieje i to w naprawdę krótkich odstępach czasu. Miała nadzieję i jej nie miała.
Nie mogłam tego ogarnąć...
I nie wiedziałam zupełnie co odpowiadać, gdy mówiła, że to już koniec, że już nigdy więcej nie wsiądzie "za kółko", a za chwilę, że posadzimy nowe rośliny jak poczuje się lepiej. Miałam cały czas świadomość, że cokolwiek nie powiem, to nie ma najmniejszego znaczenia, bo ona przecież wiedziała, ale z drugiej strony nie miałam przecież prawa odbierać jej nadziei, ale z drugiej strony nie chciałam udawać, że jest dobrze, skoro widziałam, że z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę jest coraz gorzej...
Aż pewnego dnia, kiedy niby wszyscy byli przygotowani, ale nikt się nie spodziewał, stało się tak jak w wierszu ks. Twardowskiego:
Odeszłaś cicho, bez słów pożegnania.
Tak jakbyś nie chciała, swym odejściem smucić...
tak jakbyś wierzyła w godzinę rozstania,
że masz niebawem z dobrą wieścią wrócić.
Bardzo mądrze o tym czy mówić, jak mówić, ile mówić pisał ksiądz Jan Kaczkowski. Bardzo żałowałam, że nie mogłam skorzystać z Jego mądrości, kiedy żyła moja Mama.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum