Moja mama taka jest, taka ja pamietam. Taka ja pamietaja jej byli uczniowie (byla nauczycielka matematyki w liceum, od kilku lat nieaktywna zawodowo) mimo, ze byla dla wielu autorytetem to z ogromnym sercem i wielkim poczuciem humoru. Miala serce do ludzi, do zwierzat i do (znienawidzonej przeze mnie swego czasu ) matmy. Nawet jej kot sie Pitagoras nazywal... Wiecznie usmiechnieta znaja ja tez wszyscy sasiedzi, znajomi. W jej domu zawsze ktos byl. Czesto jak rozmawialysmy przez telefon to co chwile slyszalam dzwonek do drzwi, nie raz mowilam, ze w nocy bede dzwonic, bo nie da sie pogadac, a ona mi na to:"no wiesz, u mnie jak na dworcu".
Taka moja matka- wariatka
Po półtora tygodnia od śmierci Taty są chwile, kiedy sobie przypominam Tatę tego normalnego. Ale to wszystko dzięki przypadkom. No, bo leżą u mnie nalewki taty i przypomina mi się jak parę miesięcy temu z rodziną próbowaliśmy nalewki z porzeczki taty, była pyszna, a tata umierał z dumy, że tak wszystkim smakuje. Albo patrzę na moje lampy i przypomina mi się, jak z tatą konsultowaliśmy telefonicznie, który kabelek, gdzie podłączyć... Brakuje mi go każdego dnia coraz bardziej, ale przez łzy uśmiecham się delikatnie, jak coś nagle mi się dobrego przypomni.
Przed śmiercią taty chciałam, żeby śnił mi się, gdy już umrze. Śni mi się, ale w snach boję się go (nawet jak tylko stoi), stresuję się jego widokiem. Chyba jeszcze za bardzo żyje w mojej świadomości tata z ostatnich 2 miesięcy, kiedy jego choroba była dla mnie ogromnym stresem... Czy Wy też tak macie, że śniąc o Waszych bliskich zmarłych boicie się ich?
za pare dni bedzie miesiac od smierci taty iskra07 twoj post sklonil mnie do refleksji nad swoimi uczuciami, staram sie pamietac tate jak byl zdrowy, byl trenerem najpierw doroslych potem dzieci, ktore go uwielbialy, byl twardym czlowiekiem mocno stapajacym po ziemi, wszyscy czuli przed nim respekt poza moja 3 letnia coreczka, ktora rozbrajała dziadzie na każdym kroku, dawalo nam to wiele radosci jemu tez... takiego go zapamietam, te ostatnie chwile musze zapomniec.
Kasiastka - tata mi sie sni czasem, nie boje sie go choc we snach nie wiedze jego twarzy zawsze jest bokiem lub tylem, po przebudzeniu czuje jak mi serce wali, ogolnie jest to bardzo stresujace.
Ja mam masakryczne sny, tata ze zniekształconą twarzą, jeśli nie zjem tabletki, to pół nocy nie śpię, wspomnienia - pomimo, że przeżyłam z tatą mnóstwo dobrego - powracają tylko z czasów choroby. W ogóle nie lubię ciemność i samotności, na szczęście chcą ze mną spać wszyscy, więc przytulam te moje małe, ciepłe ciałka i jest trochę lepiej. To wszystko minie, musi wrócić do normy.
_________________ "Jesteś duszą Wszechświata i duszy Wszechświatem!" (złotousty Tuwim)
Ja nie mam takich snów. Tylko dwa razy przyśniła mi się zmarła mama; zawsze była naturalna, zdrowa taka w młodości bez oznak choroby, w ogóle się jej nie bałam, rozmawiałyśmy, nawet kazałam się jej schować bo przecież ona nie żyje a idzie sąsiadka. Sąsiadka przeszła i wtedy utwierdziłam się że tylko ja ją mogę widzieć i byłam z tego powodu bardzo zadowolona. Drugim razem też była taka młoda ze ślicznymi włoskami i powiedziała "że jeśli nie macie co zrobic z babcią to ja ją zabiorę do siebie", ale odpowiedziałam że sobie poradzimy i nie musi przychodzić po babcie. Czekam na te sny dzięki nim jestem spokojniejsza bo mama jest taka radosna i śliczna, nie taka z okresu ostatniego choroby.
Zdrową, kochaną, o normalnej cerze, wyglądzie- taką chciałam by dzieci zapamiętały swoją Babcię a moją Mamę... Nie zawiozłam ich do szpitala, gdzie moja Mama spędziła ostatnie dwa tygodnie swojego życia, do szpitala, gdzie ze "Zdrowej kobiety" jaką zapamiętali gdy wyjeżdżała do szpitala ze mną, zamieniła się w umierającego chorego ... Wyglądała tragicznie wg mnie w ostatnich dniach swojego życia - zawsze kobieta dbająca o siebie, zawsze malująca paznokcie, czesząca się, zadbana, ładnie ubrana z makijażem a w szpitalu ... spuchnięta, z czerwonymi od popękanych naczynek nogami, z żółtą cerą i oczyma, z zapadniętymi oczyma, z brzuchem dużym od wody, z siniakami bo się przewracała, I Ja taką zdrową - Ja mam Ją w swoich myślach i wspomnieniach, jedynie chorą Ją widzę, gdy przejeżdżam koło tego Molochu szpitala, w którym odeszła...
Też wraca mi na myśl w wielu sytuacjach, gdy teraz nie mogę poradzić sobie z Tatą moim, który nadużywa alkoholu bo nie może się pogodzić nadal, że Jej nie ma, gdy coś tam mi się przypomni, że coś tam mówiła na jakiś temat, który akurat mi się przesunął przez myśl, gdy zobaczę bałagan w pokoju córki a Babcia zawsze sprzątała w nim ...
Sytuacji jest nadal pełno, gdy obraz Jej staje mi przed oczyma, zwłaszcza teraz przez 1 listopada.... W Auchan pobliskim wystawili juz na czoło sklepu znicze i wiązanki, ze dwa tygodnie temu - gdy to zobaczyłam przez tydzień tam nie jechałam na zakupy - nie byłam w stanie, ostatnio zrobiłam, ale weszłam drugim wejściem do sklepu z drugiej strony kas i tam nie doszłam.......
A ja co noc mam to samo, śni mi się , ze mama jest chora I cała ta gonitwa I strach. Żeby dać radę, żeby nie bolało, żeby nie było duszności. Ostatnio śniło mi się nawet , że trzrba było robić nefrostomie choć mama wcale jej nie miała. Kiedyś obudziłam się przerażona, że zapomniałam mamie zmienić plaster. Śni mi się wszystko to czego się bałam. Po prostu co noc ten sam koszmar a rano dziękuję Bogu, że jest jak jest. I chyba jest w ten sposób mi łatwiej w ciągu dnia, bo wiem , że tak jest lepiej. Mama jest już bezpieczna a my tu damy radę. Myślę, że po prostu musumy jakoś odreagować, gdzieś te emocje muszą znaleźć ujście I znajdują w podświadomości w snach.
Moja mama odeszła 2 października , w piątek minęły dopiero dwa tygodnie a ja mam wrażenie , że to było strasznie dawno temu. A to dopiero dwa tygodnie.
Bardzo chciałabym mieć mamę zdrową tutaj w naszym świecie, ale nie mam I wiem , że skoro wytrzymałam te 4 ciężkie miesiące I trochę lepsze 19 lat to wytrzymam wszystko. Gdzieś zgubiłam emocje, nie płaczę choć to wcale nie oznacza że nie jest mi ciężko, ale wszystko wokół wydaje mi się tak mało ważne, tak błahe, że nie warto się tym przejmować.
A gdy kiedyś znowu zacznę się przejmować głupotami to sobie przeczytam mój wątek, na razie tego jeszcze nie zrobiłam.
Mi też. Zawsze mama chora a jak zdrowa to zaraz we śnie upada i już leży chora. Ciężkie sny, nie boję się ich ale męczą i budzą często w nocy.
pozdrawiam
U mnie podobnie pomimo upływu ponad dwóch lat od śmierci,każdy sen z Mamą nie był snem dobrym,ciągle śni mi się chora,bardzo żle wyglądająca,a nawet dwa razy w trumnie.Faktycznie to prawda,że śnią się sytuacje i zdarzenia,których się bałam.
Moja mama pierwszy raz śniła mi sie w noc poprzedzającą jej odejście.Niestety nie pamiętam tego snu.Wiem,ze mi sie snila,ale nie pamiętam jak. Dwa następne sny to były takie,ze wiedziałam,czułam,ze tam gdzies jest,ale nie widziałam jej wyraźnie.Raz snila mi się leżąc w trumnie i bardzo sie tego snu przestraszyłam.A teraz sni mi sie od czasu do czasu i są to dość "normalne" sny.Prowadzimy zupełnie normalna rozmowę o "doopie Maryny".Tylko mi sie mama śni,ani tacie ani bratu czy innym nie przysnila sie ani razu. Lubię te sny,bo po nich czuje sie spokojniejsza jakas... Nie wiem jak to nazwać...
wszystko wokół wydaje mi się tak mało ważne, tak błahe, że nie warto się tym przejmować
Dokładnie - wszystko dookoła jest puste. Włączam telewizor, słyszę, że trzeba być odważnym, spełniać swoje marzenia, być fit... to nie ma dla mnie wartości. Jest mi to totalnie obojętne. Ktoś mi mówi, że teraz przed nim same problemy, bo musi zorganizować ślub. Jakie problemy???!! To nie jest problem!
I nagle przestałam się bać śmierci. Mojej. Bo teraz jest tam u góry ktoś bardzo bliski, z kim chciałabym się spotkać...
Poza tym zawsze wydawało mi się, że nie pojawi się w mojej głowie pytanie: "dlaczego ja? dlaczego mój tata?", bo potrafiłam sobie wyjaśnić, że tak już jest, że nigdy nie wiadomo na kogo trafi i że to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Ale teraz mam etap, gdy mam to wytłumaczenie gdzieś i wyję: "dlaczego ja?!"
czuje to samo, znajomi opowiadaja mi o problemach a ja sobie mysle jakie problemy??? idzcie na onkologie zobaczycie problemy, tez mi jest obojetnie nie planuje przyszlosci, bez taty wszystko jest szare i puste, moze nadejdzie czas kiedy znowu zycie bedzie mnie cieszyc...dzis mija miesiac od kiedy tata odszedl....czy ja sie kiedys pozbieram?
BEATASO, , kazdy z nas przezywa odejscie swoich bliskich bardzo podobnie. Kazdy z nas radzi sobie raz lepiej raz gorzej z tym. Jutro minie 7 tygodni odkad mojej mamy nie ma, a jeszcze do tej pory lapie sie na tym, ze chce do niej zadzwonic, napisac wiadomosc, pogadac zwyczajnie. Jak jade do Polski to mowie, ze jade do rodzicow. Ostatnio sprzatalam troche nasze mieszkanie i znalazlam karte urodzinowa do mnie od rodzicow, ktorzy ze wzgledu na chemie mamy w tym czasie nie mogli do mnie przyjechac. I bylo tam napisane, ze w przyszlym roku na pewno da rade i sobie odrobimy... I w pierwszym momencie sie usmiechnelam, ale to trwalo kilka sekund, bo uswiadomilam sobie, ze ona juz nie przyjedzie do mnie, ani w te urodziny, ani w zadne inne... Nie moglam przestac ryczec do polnocy... O swietach w tym roku jak tylko pomysle to brakuje mi powietrza, bo wiem, ze to beda najsmutniejsze swieta...
Funkcjonuje raz lepiej raz gorzej. Wiem, ze to taka (tak po mamowemu napisze teraz) sinusoida. Nie ma dnia zebym nie myslala o niej. Ja mam troche inaczej, bo u mojej mamy to wszystko potoczylo sie bardzo szybciutko. Wczesniej jej choroba nie "byla zbyt uciazliwa" do tego stopnia, ze zmylila lekarzy. Kiedy poczula sie tak naprawde zle i zabrali ja do szpitala to... byla juz jej koncowka... 10 dni pozniej zadzwonil lekarz z najgorsza wiadomoscia... Wiec mozna powiedziec, ze rak w jakims stopniu "oszczedzil" jej cierpienia. Ktos gdzies tu napisal, ze umieranie jest gorsze od smierci. I qrcze, to prawda! Ale dane nam bylo nie uczestniczyc w tym procesie tak blisko jak Tobie czy wiekszosci tu piszacych. Ja pocieszam sie faktem, ze te wakacje moja mama spedzila tak jak bardzo chciala juz od dawna, bo bylismy u niej przez kilka dni absolutnie wszyscy. A pozniej to juz sie tylko wymienialismy. Ona to kochala! Pelna chate, ludzi, sprzatanie po dzieciach, gotowanie znowu w normalnych garnkach, a nie mikroskopijne ilosci dla siebie i taty, ktore i tak starczaly na 2 dni... Uwielbiala ten gwar, harmider, wrzaski i smiech naszych dzieci. Tak spedzila swoje ostatnie tygodnie, jak lubila...
Pocieszeniem jest dla mnie tez to, ze mama nie cierpiala, ze ominely ja te wszystkie bole, epilepsje, krwotoki itp. A pani doktor w szpitalu opisala jakie moga byc nastepstwa przerzutow do OUN wiec ciesze sie (Boze, coz za absurd!), ze tych wszystkich powiklan mama nie doczekala... Co nie zmienia faktu, ze ciezko jest mi sie pogodzic z faktem, ze odeszla, ze jej juz nie ma! U mnie to jest raczej taka jakas zlosc do losu o ta cala jej chorobe! Taka wscieklosc pomieszana z zalem. Nie umiem jakos tego inaczej nazwac...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum