Hej Dorotka, jakie były ustalenia - jakie miałaś mieć nastawienie? hm? Popraw się!
Niestety polskie realia - kolejki, ciągłe czekanie...a w głowie milion myśli na minutę i coraz to bardziej wybujała wyobraźnia!
Na pewne sprawy nie mamy wpływu... a skoro nie mamy wpływu, nie dajmy się im zwariować!
Staram się pisać krzepiące i pewnie przychodzi Ci na myśl, że 'łatwo powiedzieć', ale naprawdę wiem co czujesz! Zresztą tutaj nie trafiają ludzie którym obce są takie emocje
Nie wiem czy to będzie dobra porada czy nie...sama na pewno w głębi duszy czujesz to najlepiej ale....Ja dotychczas nie bałam się operacji - w jakiś przedziwny sposób podchodziłam do tego na luzie (co chyba nie świadczy najlepiej o mojej głowie
) Ten mój luz prysnął jak bańka mydlana po operacji podczas której uszkodzili mi nerw. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy zupełnie z możliwych powikłań/komplikacji jakie mogą się 'niespodziewanie' pojawić ('niespodziewanie' bo przecież gdyby diagnostyka i plan operacji odbywały się zgodnie z panującymi w świecie regułami, to takich niespodzianek byłoby mniej...ale nic-to) . Gdy dowiedziałam się że po niedługim czasie guz nadal w najlepsze sobie rośnie, mimo wszystko, najbardziej przekonana byłam do chirurgii. Natomiast pojawił się ogromny strach - bo przecież mam się położyć na stole operacyjnym przed człowiekiem który już mnie okaleczył i znowu mam mu zaufać i pozwolić żeby zdecydował co jest dla mnie 'najkorzystniejsze' a jednocześnie, prawdopodobnie, najbardziej radykalne. Zdecydowałam się! Zastrzegając jednocześnie że jeśli pojawi się jakiekolwiek ryzyko że będą musieli uszkodzić mi funkcje ręki - chcę aby po prostu zaszyli mnie bez dalszego gmerania w niej.
W ramach ciekawostek - jaka była reakcja pana doktora - "dobra, spotkamy się na amputacji!". Chyba nie muszę mówić jaka fala emocji mnie ogarnęła
Ale oczywiście
grałam twardziela i resztką sił odparłam że biorę to ryzyko na siebie a właściwie nie planuję takiej sytuacji i spytałam czy mam to dopisać w arkuszu "zgody na operację". Dr obraził się
A następnego dnia - po operacji - nawet do mnie nie przyszedł aby zdać relację. Jak się później okazało, były dwa ogniska guza, wycięli tyle ile dało się wyciąć. A teraz biorę Meloxicam już 10ty miesiąc i macham łapskiem na wszystkie strony (no, prawie
a dziada na nim nie ma!
Wtedy też podjęłam wewnętrzną decyzję - pozbędę się tego ścier.. z mojego ciała! Zrobię to! Na przekór doktorowi...
Dorotka, proszę, pozbądź się tych pesymistycznych myśli!!! Jeśli masz JAKIEKOLWIEK wątpliwości, przyciśnij lekarza - idź do niego np podczas dyżuru (ja mam taką metodę
, no generalnie gdy będzie miał spokojniejszy moment, i poproś o szczerą rozmowę! To w końcu to on jest dla Ciebie! Niech powie Ci jakie są możliwe scenariusze i pozwoli Ci podjąć, zgodną z Twoim sumieniem, decyzję!
i jeszcze do madziap:
przyjmuję meloxicamum pod nazwą Aglan, w dawce 7,5 mg . Ku mojemu zaskoczeniu toleruję ten lek rewelacyjnie. Poprzednio, przez 2,5 miesiąca brałam Sulindac (=Clarinol - też lek niesterydowy przeciwzapalny) i czułam się fatalnie - brzuch miałam jak balon dosłownie! No i sam Sulindac na guza nie zadziałał. Więc został odstawiony a guza mi wycięli... tyle ile się dało!
Od 10 miesięcy biorę Aglan i nie mam takich przykrych doznań. Może jest to także kwestia dbania o odpowiednie odżywianie się - dużo zbóż, owoców, mleko sojowe, warzywka, które poprawiają pracę mojego żołądeczka. Choć też należę do tych osób o wrażliwszych wnętrznościach
Kefir, siemię (a fe
) też baaardzo pomagają!
W wyniku przeprowadzonych przeze mnie eksperymentów, wiem że nie mogę pić wina i ciężkich tłustych, przetworzonych rzeczy - od razu to odchorowuję.
Ale dla wypielenia tego dziadostwa, warto się poświęcić! :D