Ej Justynka nie wpisujesz nam się w temacik no co Ty
Ja dziś krótko ale treściwie. Jak wiecie mam starszą siostrę, Anię. I jak to rodzeństwo bardzo się lubiliśmy za młodu Siniaki i skargi były na porządu dziennym. Jak mieliśmy po kilka lat to Ania była zawsze większa ode mnie (teraz ja przytyłem) i zawsze mi dokuczała i wygrywała przepychanki. Pewnego razu droczyliśmy się tak przy drzwiach wejściowych do pokoju i ja nie wytrzymałem i pchnąłem Anię z całej siły. Ona straciła równowagę i wypadła przez szybę w drzwiach - ale była zdziwiona No nie powiem, żebym był z siebie dumny, ale morał i tak będzie bo Ania mi przestała dokuczać.
Nawet nie wiecie jaka siła drzemie w Was póki nie spróbujecie, ale jak będziecie tłumić w sobie uczucia to nie wyjdą takie jak byście później chcieli.
Ta śmieszno - smutna historia zielonej sukienki to scena z dzieciństwa mojej Mamy.
Moja kilkuletnia Mama została przez Babcię wysłana latem na wieś do rodziny. Czasy były wtedy ciężkie, zawierucha wojenna rzuciła Babcię z gromadką dzieci na obce Mazury, brakowało pieniążków i Mama moja trafiła na wieś w swojej jedynej sukience, zielonej w białe kwiatki. Bardzo o nią dbała, codziennie starannie układała, głaskała i była z niej dumna. Pewnego dnia Mama została poproszona o wykonanie jakiejś pracy w gospodarstwie, zdjęła sukienkę, powiesiła na płocie a kiedy po nią wróciła - sukienki nie było. Mama rozpaczała strasznie, nie miała niczego innego do ubrania, bała się też lania bo Babcia sroga była, potrafiła porządnie trzepnąć w ucho (i nie tylko) każde ze swych niefornych dzieci a po sukience ani śladu. Wokół żywej duszy, gospodarstwo na zupełnym odludziu, komu potrzebna była zielona sukienka? Zapłakana Mama, ubrana w koszulę swojego brata, zaganiała wieczorem krowy do obory i zauważyła wystający z pyska jednej z krów zielony strzęp materiału... Ile było wtedy płaczu Mamy i śmiechu rodziny...
Historię tę opowiedziałam niedawno siostrzeńcowi, 6-letniemu brzdącowi, kiedy poprosiło mnie to mądre dziecko: opowiedz Ciocia coś fajnego z dzieciństwa a mnie przed oczami pojawiła się natychmiast ta zielona sukienka. Morał jest oczywisty (nośmy na grzbiecie to co cenne dla nas) ale najbardziej cieszy mnie to, że moja Mama żyje w opowieściach śmiesznych, smutnych i takich sobie a wszystkie tak samo cenne... I żyć będzie, bo już wnuczek usłyszał historię zielonej sukienki...
Taka mała rzecz, ale chciałam się nią z Wami podzielić.
Dzisiaj mam dla Was wierszyk, wiosenny, na pewno pamiętacie z dzieciństwa, to może coś Wam się przypomni i nie będę tak sobie tu samotnie siedzieć (ja w ogóle samotnik jestem ale bez przesady )
Przyjście wiosny
Naplotkowała sosna
Że już zbliża się wiosna.
Kret skrzywił się ponuro:
- Przyjedzie pewno furą...
Jeż sie najeżył srodze:
- Raczej na hulajnodze.
Wąż syknął: - Ja nie wierzę,
Przyjedzie na rowerze.
Kos gwizdnął: - Wiem coś o tym,
Przyleci samolotem.
- Skąd znowu - rzekła sroka -
Ja z niej nie spuszczam oka
I w zeszłym roku w maju
Widziałam ją w tramwaju.
- nieprawda! Wiosna zwykle
Przyjeżdża motocyklem.
- A ja wam dowiodę,
Że właśnie samochodem.
- Nieprawda bo w karecie!
W karecie? Cóż pan plecie?
Oświadczyć mogę krótko,
Że płynie właśnie łódką!
A wiosna przyszła pieszo.
Już kwiatki za nią śpieszą,
Już trawy przed nią rosną
I szumią - Witaj wiosno.
Jan Brzechwa
O ale Justynko witamy w wątku, bo Cie tu rzadko widujemy
A zapraszamy, zapraszamy, żebyś się swoimi opowieściami podzieliła
[ Dodano: 2012-03-03, 04:28 ]
Posucha tu posucha kurcze no nic najwyżej nam zamkną kramik
A i dziękuję Ewo za piękne historie
Póki co powiem tak, dziś przez Anelie zjadlem chipsy a to znaczy, że coś musialem przemyśleć, bo ja zawsze myśle jak jem chipsy, co nie znaczy, że myślę mądrze
'W genach' odziedziczyłem wędkowanie po rodzinie mojego Ojca. Jak byłem mały to wypady na ryby traktowałem wyjątkowo poważnie. Z Rodzicami jeździłem na ryby na wakacje (tzn Ojciec chodził ze mną na ryby a mama sie denerwowala ). Jednego razu tak sie zaparłem, żeby chodzić zawsze z Ojcem (a na ryby chodzi się wcześnie rano - tak o 4 - i późno w nocy - wraca sie po 24), że w zasadzie prawie nie spalem. I tak sobie przez jakiś czas dawałem radę ale im dalej tym gorzej bo Ojciec spal w ciągu dnia a ja bawilem się z kumplami. No i po pewnym czasie zaczęły się klopoty. Polegało to na tym, że jak miałem wstać to budził się mózg ale raszta ciala nie chciala sie ruszyć (ja wiem Iwonka powie, że za dużo ciała ). Uczucie bylo bardzo nieprzyjemne bo przypominało jakieś uwięzienie czy paraliż. Co więcej coraz częściej jak to mówią ryby nie brały i jak chodziliśmy to wracaliśmy z pustymi rękami. Jednego więc razu nie poszedłem z Ojcem (no nie wytrzymalem), bardzo sie denerwowalem, że przegapiłem akurat ten moment, ale Ojciec wrócił i nic nie przyniósł, a wieczorem poszliśmy razem. No i nałapaliśmy takie węgorze, że jak włożylismy do miski w lazience (juz zabite) to Mama i Siostra chodziły w nocy za potrzebą do lasu, bo się bały iść do toalety
Morał z tego taki, że nie zawsze rzeczy dzieja sie wtedy kiedy tego akurat chcemy.
Miłego Dnia
Póki co powiem tak, dziś przez Anelie zjadlem chipsy a to znaczy, że coś musialem przemyśleć, bo ja zawsze myśle jak jem chipsy, co nie znaczy, że myślę mądrze
majkelek napisał/a:
Polegało to na tym, że jak miałem wstać to budził się mózg ale raszta ciala nie chciala sie ruszyć (ja wiem Iwonka powie, że za dużo ciała ).
Pewnie jeszcze nie dojrzała tego zdania
majkelek napisał/a:
No i nałapaliśmy takie węgorze, że jak włożylismy do miski w lazience (juz zabite) to Mama i Siostra chodziły w nocy za potrzebą do lasu, bo się bały iść do toalety
_________________ Anelia
Jeśli wiara czyni cuda,trzeba wierzyć,że się uda !
A ja dzisiaj znalazłam króciutki cytat nad którym jednak warto zastanowić się dłuższą chwilę, podzielę się nim z Wami, w końcu od czasu do czasu ktoś tu wpada, chociażby przypadkiem
"Dziecko jest ojcem człowieka" (W. Wordsworth "Tęcza" 1807)
Dobre Ewa podoba mi się cytat ale skłonił mnie do średnio śmiesznej refleksji i wspomnienia. Mianowicie jak bylem małym dzieciakiem to były urodziny mojej (starszej) siostry. Przyszli goście i rozmawiali o jakis durnotach jak zawsze (o tam jakiejs polityce czy czymś) a ja sie potwornie nudzilem. No to dlugo nie myśląc zacząłem biegac po pokoju jak oszalały w kółko No i co? No oczywiście pecch chciał, że była wysunięta szuflada od segmentu i w nią przyfasoliłem nosem No tak właśnie zaczyna sie długa historia przygód mojego nosa i ciągnie się przez kilkanaście lat przez różne ciekawe przypadki. No dobra a co było tamtego wieczoru? No wiecie na szczęście moja matka chrzestna jest pediatrą i mieszka niedaleko ale dość powiedzieć, że nim doszliśmy te dwieście metrów to z tego otwartego złamania nosa wylało się tyle krwi, że pare ręczników było nasiąkniętych.
No wiem może średnio to śmieszne ale ma to ciekawą stronę.
Po pierwsze to w życiu nie należy się NUDZIĆ, po drugie to ze sposobu w jaki to opowiadam wynika, że to czas pozwala nam ocenić zdarzenia w sposób obiektywny a po trzecie to mam nadzieję, że jak będziemy mieli z Monika dzieci to będą córeczki i podobne do mamusi
jak moje łobuzy będa gorsze odemnie, to będę musiała być na dywaniku u dyrektora przedszkola raz na tydzień. przeraziłam się
No mam to samo uczucie Kruszynka
Dobry wieczór wszystkim znów kurka nie śpicie??!!
[ Dodano: 2012-03-05, 05:16 ]
No nie pocieszacie mnie ostatnio i co więcej mało sie tu dzieje. No nic opowiem historię, która przytrafila mi się jak nie bylem dzieciakiem ale już na studiach. Moją Żonę poznałem na pierwszym roku i po tym jak dostalem strasznego kosza na początku, później jakimś cudem zaczęliśmy się spotykać. Mniejsza z tym - historia tyczy sie tego, że na początku naszej znajomości często chodziliśmy na spacery z moim pieskiem do parku. No było jeszcze wtedy tak trochę platonicznie, bo nie wiedzieliśmy za dużo o sobie a ja strasznie nie chciałem dostać kolejnego kosza. No i jednego razu jak szliśmy z psem to moja zaprzyjaźniona siostra Krysia (zajefajna zakonnica) szła z gitara na próbe do dzieciaków i widząc mnie z Moniką krzyknęła na całą ulicę - Cześć Majkel ale masz fajną dziewczynę! A musicie wiedzieć, że Monika jest nieśmiała, no i zalała się takim rumieńcem, że szkoda gadać. No przywitaliśmy się z siostra i pogadaliśmy trochę ale ja miałem mordę koloru buraka na jesień. Koniec końców nasz związek wtedy dość mocno przyspieszył.
Wniosek z tego taki, że najgłupszy jest strach przed nieznanym, bo on odstrasza nas od wielu fajowskich rzeczy!
Miłego poniedziałku Drodzy
Ej no kurka wyż demograficzny jest a nikt sie nie odzywa, nie macie dzieci, czy sami dziećmi nie byliście
No nic to ja krótko. Mój Ojciec ma dwóch braci no i ja jestem trochę z charakteru do jednego z Nich podobny (a do Ojca nie - dziwne co) no ale mniejsza z tym. Wujek podobnie jak ja był zawsze superaśnie grzeczny jak był mały a później się popsuł (tak jak ja) no i powiem Wam, że dzieciaki kiedyś straszyli "parchami" jak sie nie będa myły (to dawne czasy były) no i chłopaki poszli grać w piłkę i trochę się pobrudzili. Po powrocie do domu myli sie ale na błoto przyschło i wujek nie mógł domyć rąk no i z płaczem poleciał do babci i krzyczy "Mama mam parchy" - no i zostało miał ksywe 'parchaty'. Konkluzja - lepiej głupio nie zakładaj zawsze najgorszego, bo parchy sie zmyja a pamięć zostanie
Mój tata zawsze mi powtarzał. Wiesz Słońce Ty to chyba dwóch ojców masz po Kowalskim to ty pyzata jesteś, a po Malinowskim bardzo pyskata. Ale nie martw się Słońce ważne, że ty moim Cielaczkiem jesteś ...
(Wszelkie podobieństwo do postaci rzeczywistych jest nieuzasadnione. Nazwiska bohaterów zostały zmienione dla dobra ogółu)
_________________ KlaWik
Nie możesz zatrzymać żadnego dnia, ale możesz go nie stracić
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum