Ja bym chciała żeby do mnie ktoś zadzwonił i może się pytać, ale musi być to ktoś, kto naprawdę się martwi, a nie dzwoni tylko dlatego, że tak wypada - wtedy takie rozmowy tylko denerwują. Stąd pewnie te wpisy o tym jakich pytań nie zadawać. Jeśli pochodzą z ust osoby, której tak naprawdę nie do końca interesuje to co czujemy, to jest to mało znaczące, a nawet denerwujące.
A więc, jeśli ktoś by do mnie zadzownił to wyobrażam sobie to mniej więcej w ten sposób:
- Jak się czujesz?
- Tu odpowiadam szczerze, że nie za dobrze.
- Osoba mówi, no napewno nie jest łatwo itp. Mogę sobie tylko spróbować wyobrazić co możesz czuć. Bardzo mi się jest przykro itp.
- Może Ci jakoś pomóc, tak sie zastanawiałam, jak bym mogła Ci pomóc przejsc przez ten czas? Może Cię odwiedzę, posiedzimy razem, pójdziemy gdzieś?
- Ja wtedy się bardzo ucieszę:)
- Niestety, taka osoba musi być gotowa, że będę mogła chcieć jej opowiedzieć jak to było w ostatnim czasie. Tutaj też pojawia się problem, bo ludzie nie wiedzą czy pytać, czy nie, a ja nie wiem czy chciałyby słuchać takich opowieści.
Musi być gotowa, że będziemy rozmowiać o chorobie, o przeżyciach, przemyśleniach z tym związanych. Że nie będzie to pełne śmiechu spotkanie.
Dlatego myśle, że jeśli osoba chce pomóc osobie będącej z żałobie, to powinna się liczyć z poświęceniem jakiejś ilości czasu na to. Bo rzeczywiście wkurzające i puste jest samo pytanie przez telefon lub, o zgrozo, przez smsa o to, jak się czuje. Bo za tym nic nie idzie. Ja opiszę, że źle, a osoba ma poczucie spełnionego obowiązku.
Odwiedzenie takiej osoby, pójście z nią gdieś, zabranie jej gdzieś - myślę, że o to chodzi.
Moja ciocia np. mało przychodziła już po pogrzebie do nas, czasem dzwoniła - ale w miesiąc po - powiedziała mamie, że zabiera ją na wczasy. Że pojadą razem. Nie musiała się nic pytać, jak się mama czuje itp. po prostu wiedziała, ze mamie potrzebna jest odskocznia.
Potem zaangażowana w swoje sprawy, nie miała aż tak czasu dla mamy, ale gdy tylko mama zadzwoniła do niej (sama dała znak, że jej potrzebny kontatk) od razu powiedziała, jak Ci źle idź do mojej córki, ona sama z dziećmi jest, pomożesz jej. W dodatku powiedziała: jutro idę do mojej córki, wybierz się ze mną, posiedzimy razem.
Moja ciocia nie należy do jakiś wyjątkowych osób, wiele rzeczy robi rownież niewłaściwie, dlatego jestem pełna podziwu i wdzieczności dla niej, że jakoś wyczuwa o co w tym wszystkim chodzi.
Nie o puste słowa, ale o czyny.
Trochę to chaotyczne, ale chciałam szybko przekazać, że właśnie nas, osób w żałobie, denerwują, niestety, osoby, które tak chcą nam pomóc na pół gwizdka - pewnie o to chodzi z tymi pytaniami.
JustynaS1975,
Właśnie to bardzo pokomlikowane Jak już gdzieś na samym początku pisałam, z jednej strony brakuje zainteresowania ze strony otoczenia, a z drugiej sporo pytań jest irytujących, to jest takie trochę miotanie się, próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości, to jest tak, że potrzebujesz ludzi i nie możesz na nich patrzeć
Dość paranoidalne, ale w moim przypadku tak jest albo było.
Wczoraj byłam na cmentarzu (trudno mi pisać, że u Mamy), później kawałek dnia sama w domu i odczułam potrzebę pogadania z kimś, i stwierdziłam, że przecież nikt nie wie, że ja akurat teraz chcę gadać , więc czas wziąć sprawy w swoje ręce, zamiast żyć w żalu, że nikt nie dzwoni. Zadzwoniłam do kolegi i przegadał ze mną kilka godzin (oddzwonił). Trochę o Mamie, trochę o pracy, polityce , itp. oraz właśnie o miotaniu się . Nie dawał żadnych rad, po prostu słuchał i opowiadał o swoich doświadczeniach.
Później spotkałam się z koleżanką i kolegą z podstawówki, w składzie sprzed ponad 15-stu lat i stwierdziliśmy, że wciąż jesteśmy piękni i młodzi, i trochę bogaci (na pewno bogatsi w doświadczenia ). Było bardzo miło, było wesoło, nikt na siłę mi nie współczuł, a o Mamie mogłam mówić tyle i tak jak chciałam
Poza tym, Mama dała mi nakaz - "żyj dziewczyno, nie rezygnuj ze znajomych, przyjaciół, nie odcinaj się"
Tylko jak wróciłam do mieszkania, znowu było tak pusto i cicho, ale nie długo, zadzwonił kolega...
[ Dodano: 2011-09-19, 11:40 ]
kubanetka napisał/a:
Odwiedzenie takiej osoby, pójście z nią gdieś, zabranie jej gdzieś - myślę, że o to chodzi
Chyba właśnie o to chodzi
I to nawet bez pytania czy chcę, bo mało mi się chce , ale np. koleżanka "idę na spacer z psem - zakładaj buty, idziesz z nami", przyjaciel "trzeba mi skosić trawę na działce, jestem przekonany że tego jeszcze nie robiłać, czas spróbować", drugi znajomy "skombinuję Ci traktorek, w myśl "Kobiety na traktory!"
Z tym traktorkiem to plan na przyszły weekend, trochę się stresuję, ot wyzwanie
[ Dodano: 2011-09-19, 11:41 ]
I tak sobie myślę, że gdy Mama mnie zobaczy na kosiarce to będzie miała niezły ubaw...
_________________ "Bywają rozłąki, które łączą trwale."
Zebro, wiem, że to pokomplikowane. Pytam, bo chcę mieć jakąś podpowiedź jak postępować.
Zebra napisał/a:
odczułam potrzebę pogadania z kimś, i stwierdziłam, że przecież nikt nie wie, że ja akurat teraz chcę gadać , więc czas wziąć sprawy w swoje ręce, zamiast żyć w żalu, że nikt nie dzwoni. Zadzwoniłam do kolegi i przegadał ze mną kilka godzin (oddzwonił). Trochę o Mamie, trochę o pracy, polityce , itp. oraz właśnie o miotaniu się . Nie dawał żadnych rad, po prostu słuchał i opowiadał o swoich doświadczeniach.
Również wiem ze swojego doświadczenia 'chorobowego' w sprawie kontaktu z innymi ludźmi.
Np. gdy sobie w myślach czasami rzucam 'gromy' na innych, to sobie odwracam sytuację i zadaję pytanie: czy Ty (czyli ja) byłabyś tak 'świetna' jak tego oczekujesz?? No w sumie chyba nie zawsze i niekoniecznie. Skąd inni mają widzieć co chcesz akurat w tej sytuacji, w tej chwili?? No niby skąd?? Nikt we mnie nie siedzi.
Na początku choroby wiedziałam, że ludziom może być 'trudno' do mnie zadzwonić, to ja do nich dzwoniłam, aby ich ośmielić. Pytałam się pierwsza: co u nich słychać.
Przecież ja wcześniej, przed chorobą też nie wiedziałam co robić, gdy ktoś bliski znajomy był chory na raka. Uczę się teraz. Ale i tak nadal nic nie umiem. Ja mogę opowiadać o swoich doświadczeniach. Ale nie umiem poradzić osobie, która kompletnie przez dłuższy czas nie daje sobie rady psychicznie. Ponieważ ja nie mam takich doświadczeń. Ja dość szybko podniosłam się psychicznie. Nie wiem co mam mu poradzić. Czuję się taka nieporadna. Ja tylko mogę mówić tylko o swoim doświadczeniu. Jestem bezradna wobec czyjegoś 'głębokiego' załamania psychicznego.
Potrzebuję ludzi w moim leczeniu, w moim chorowaniu. Często mnie denerwują i to bardzo. Nie lubię tego 'trzymaj się', 'będzie dobrze', ale gdy ich będę odtrącać swoim zachowaniem, to potem mogą się ode mnie odwrócić. A ja potrzebuję ludzi.
[ Dodano: 2011-09-19, 12:01 ]
No i wyszedł mi przydługi post nie na temat w tym wątku.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Ja bym chciała żeby do mnie ktoś zadzwonił i może się pytać, ale musi być to ktoś, kto naprawdę się martwi, a nie dzwoni tylko dlatego, że tak wypada - wtedy takie rozmowy tylko denerwują. Stąd pewnie te wpisy o tym jakich pytań nie zadawać. Jeśli pochodzą z ust osoby, której tak naprawdę nie do końca interesuje to co czujemy, to jest to mało znaczące, a nawet denerwujące.
A więc, jeśli ktoś by do mnie zadzownił to wyobrażam sobie to mniej więcej w ten sposób:
- Jak się czujesz?
- Tu odpowiadam szczerze, że nie za dobrze.
- Osoba mówi, no napewno nie jest łatwo itp. Mogę sobie tylko spróbować wyobrazić co możesz czuć. Bardzo mi się jest przykro itp.
- Może Ci jakoś pomóc, tak sie zastanawiałam, jak bym mogła Ci pomóc przejsc przez ten czas? Może Cię odwiedzę, posiedzimy razem, pójdziemy gdzieś?
- Ja wtedy się bardzo ucieszę:)
- Niestety, taka osoba musi być gotowa, że będę mogła chcieć jej opowiedzieć jak to było w ostatnim czasie. Tutaj też pojawia się problem, bo ludzie nie wiedzą czy pytać, czy nie, a ja nie wiem czy chciałyby słuchać takich opowieści.
Musi być gotowa, że będziemy rozmowiać o chorobie, o przeżyciach, przemyśleniach z tym związanych. Że nie będzie to pełne śmiechu spotkanie.
kubanetka napisał/a:
Dlatego myśle, że jeśli osoba chce pomóc osobie będącej z żałobie, to powinna się liczyć z poświęceniem jakiejś ilości czasu na to. Bo rzeczywiście wkurzające i puste jest samo pytanie przez telefon lub, o zgrozo, przez smsa o to, jak się czuje. Bo za tym nic nie idzie.
kubanetka napisał/a:
Nie o puste słowa, ale o czyny.
Trochę to chaotyczne, ale chciałam szybko przekazać, że właśnie nas, osób w żałobie, denerwują, niestety, osoby, które tak chcą nam pomóc na pół gwizdka - pewnie o to chodzi z tymi pytaniami.
Przede wszystkim chciałabym przeprosić, że tak wiele zacytowałam ale uważam iż słowa i przykład jaki przytoczyła kubanetka, jest godny przeczytania, uwagi i zastanowienia się co jest ważne dla osoby w żałobie. Przynajmniej z mojego punktu widzenia i uczuć jest podobnie, a więc słowa są trafione w dokładnie ten punkt o jaki chodzi. Naprawdę polecam przeczytać to ale przeczytać z sercem jeżeli ktoś chciałby pomóc ...
kubanetko pięknie to ujęłaś !
_________________ Anelia
Jeśli wiara czyni cuda,trzeba wierzyć,że się uda !
Potrzebuję ludzi w moim leczeniu, w moim chorowaniu. Często mnie denerwują i to bardzo. Nie lubię tego 'trzymaj się', 'będzie dobrze', ale gdy ich będę odtrącać swoim zachowaniem, to potem mogą się ode mnie odwrócić. A ja potrzebuję ludzi
- no właśnie, pokomplikowane
_________________ "Bywają rozłąki, które łączą trwale."
kubanetka, dokładnie o to chodzi. O zainteresowanie a rozmowę:
A) jak się czujesz?
B) jakoś leci.
A) Aha, to dobrze. Trzymaj się.
Tak to wygląda bardzo czesto u mnie. Ja na pytanie jak sie czujesz odpowiadam - leci. I zwykle to wystarcza. Mało kto pyta dalej co to znaczy - "leci".
Zamiast pytania - jak się czujesz ( a jak mam sie czuc w tej sytuacji) wolałabym usłyszeć - choć posiedzimy na kawce, pogadamy. Pogadamy o Mamie.
I niech by pytali już nawet "jak się czuję', ale tak jak napisała kubanetka ale z ochotą poświęcenia tej godziny na wysłuchanie odpowiedzi. Bo na to pytanie nie odpowie sie w dwóch zdaniach.
JustynaS1975 nikt Cie nie będzie linczował bo ja też nie wiedziałabym co powiedzieć koleżance, która walczy z poważną chorobą. Trzymaj się, dasz radę, będzie dobrze, oj nie panikuj ...
A do koleżanki zadzwoń, spotkaj się i po prostu niech się wygada. Ja lubię mówić o tym co czuję (pomaga mi to) ale tylko wtedy gdy ktoś mnie naprawdę słucha.
Zebro, Przyjęłaś postawę, którą polecam mojej mamie
Ja obecnie jestem strasznie zajęta, lada dzień a będziemy mieli mieszkanie do wykończenia.
Ty natomiast, z tego co czytam, teraz pozostałaś sama, bo mieszkałaś z mamą w domu. Więc to jest dla Ciebie podwójnie ciężkie.
Popieram otwieranie się samemu na ludzi - dawanie im sygnału, że ich potrzebujemy. Niestety tak jest, że niektórzy ludzie nie wiedzą jak się odezwać, jak się zachować. Szczególnie młodych ludzi - i to nas boli. Ale warto wtedy samemu poszukać, wybrać takie osoby, do których sami się cchemy odezwać, sami chcemy powierzyć im nasz ból.
Ja np. mam dwie takie osoby, do których, wiem, ze spokojnie mogę iść, posłuchają mnie, porozmawiają. Ale,szczerze, jeszcze nie mam chęci, żeby do nich wyjść, oni czekają, aż będę gotowa. Wiedzą, że muszę trochę nabrać sił. Czyli ja sama nie korzystam z ich ręki, którą by mi podali. Ale oczywiście są tez tacy, którzy się nie odzywają w ogóle.
Poza tym wydaje mi się, że naszym znajomym, którzy nie doświadczyli jeszcze takiego bólu, strrasznie trudno zrozumieć, jak sie moze czuć taka osoba, jak jej pomóc, one żyją w swoim świecie, pełnym marzeń, ambicji, planów. Nie chcą się czasem pochylać na osobą będącą w potrzebie.
Myślą, no Tata,Mama odeszła, ok - to teraz te osoby, będą żyły normalnie, bo przez czas choroby nie miały na nic czasu, bo się opiekowały. Poza tym panuje przekonanie,że jeśli ktoś chorował na raka, to rodzina jest przygotowana na odejście. Ja też tak myślałam, dopóki Tata nie odszedł. Chory, ale był, a teraz nie ma Go. Do tego dochodzą te okropne obrazy z choroby, jak Tata był bezradny, nieporadny - okropne! I bardzo męczące. Więc pewnie myślą, że skoro już odszedł, to teraz będzie tylko lepiej.
Myślę,że ludzie starsi, którzy więcej przeżyli, bardziej rozumieją cierpienie - do mojej mamy dzwoniły 4 koleżanki z zapytaniem jak się miewa - mimo, że nie widziała niektórych z 5 lat. One chyba bardziej rozumieją, niż młodzi ludzie.
.... ach i jeszcze coś. Osoby nam najbliższe, chcące pomóc raczej powinni znać Nas.
Ja wiele nie oczekiwałam.
Mieszkam z chłopakiem, kilka lat jesteśmy razem, chciałam tylko aby mnie przytulił i pozwolił wypłakać się w Swoich ramionach, ciężko było i jest nadal. Czekałam na ten gest i czekam nadal ale aż wstyd się przyznać, że on jest jakiś obcy. Jesteśmy ze sobą tyle lat (9lat) a on nie wie o tak prostym geście. Ja nie wymagam rozmów, czy pocieszenia Ok, fakt może nie wie jak się zachować ale jest ze mną 24h/dobę raczej powinien wiedzieć. Smutne to ale często właśnie takie tragiczne wydarzenia kiedy umiera bliska Nam osoba uświadamia Nas z kim tak naprawdę żyjemy pod jednym dachem. To tak z mojego doświadczenia.
Czasami potrzeba (tu słowa do tych najbliższych) wiele nie pytać, po prostu być, przytulić i otrzeć łzy ...
_________________ Anelia
Jeśli wiara czyni cuda,trzeba wierzyć,że się uda !
[ Dodano: 2011-09-19, 13:05 ]
Przepraszam, ja cały czas się będę upierała przy wyobrażeniu sobie sytuacji i zadaniu sobie pytania: Czy ja byłabym tak 'świetna' jak oczekuję. Czy wszystkie moje słowa i postępowanie byłyby trafione w określonym czasie.
I wcześniej pisałam, każdy potrzebuje zrozumienia. Ale jeśli oczekujecie zrozumienia od ludzi, Wy też musicie się postarać zrozumieć innych.
kubanetka napisał/a:
Dlatego myśle, że jeśli osoba chce pomóc osobie będącej z żałobie, to powinna się liczyć z poświęceniem jakiejś ilości czasu na to. Bo rzeczywiście wkurzające i puste jest samo pytanie przez telefon lub, o zgrozo, przez smsa o to, jak się czuje. Bo za tym nic nie idzie. Ja opiszę, że źle, a osoba ma poczucie spełnionego obowiązku.
Odwiedzenie takiej osoby, pójście z nią gdieś, zabranie jej gdzieś - myślę, że o to chodzi.
Przykłady z mojej sytuacji.
Sytuacja pierwsza. Koleżanka w pracy głównie wisi na telefonie. Dlatego w życiu poza pracą mało używa telefonu, na słuchawkę od telefonu nie może patrzeć. Dlatego wysyła sms-y. Ja nienawidzę sms-ów. Wiem, że ona nienawidzi dzwonić (bo ma dość po pracy). Przysyła sms-a z pytaniem co u mnie? Poślę jej w myślach parę 'takich i owaki'. Ale szybko nerwy w sobie gaszę. I odpisuję jej. Jest to moja bardzo bliska koleżanka, przez to głupiego sms-a nie chcę tracić przyjaciółki. Poza tym rozumiem, też pracowałam i też musiałam w pracy wisieć na telefonie. Poza tym wiem, że ma swoją pracę, po pracy udziela korepetycji, ma problemy w rodzinie, problemy rodzinne ma jej brat. I jeśli ona wygospodaruje dla mnie trochę czasu, to bardzo doceniam. Bo wiem, że nie to takie łatwe. Jej problemy nie są wcale łatwiejsze od mojego. I ten 'znienawidzony' sms to jest coś, ot nie tylko formalność i tylko takie 'na odczep'.
Sytuacja druga: koleżanka, rodzina, trójka dzieci, praca. Wiem, ile może ją kosztować wygospodarowanie 15 minut na zadzwonienie i pogadanie ze mną. Nie oczekuję, że ona rzuci wszystko, rzuci dzieci i przyjedzie do mnie na dwie godziny (plus jazda w tę i z powrotem kolejne ok. 2 godz.).
A każdy ma problemy. Ojczym 'alkoholik', agresywny wobec matki. Brat po rozwodzie, sam z trójką dzieci i bez pracy. Choroba nowotworowa Mamy. Śmierć dziecka. Moi bliscy znajomi mają takie problemy. Są w moim wieku, pracują, jesteśmy z dużego miasta (to piszę tylko dlatego, że np. dojazd do pracy zabiera sporo czasu co dzień), mają rodziny, małe dzieci lub już trochę podrośnięte. Moja choroba pośród tych innych problemów nie jest wyjątkowo większa od ich problemów. Nie stawiam jej na piedestale zmartwień we wszechświecie. Staramy się nauczyć siebie na wzajem, staramy się zrozumieć siebie na wzajem. Starajmy wychodzić do siebie nawzajem. Nie zamykajmy się.
Ale koleżanka z pracy, która na początku chorowania ze mną się skontaktowała i w pewnym momencie zadała pytanie: jak się czujesz? bo pyta się szef jak się czujesz, to od tamtej pory kontakt z nią zerwałam.
I na pewno nie ma jednej recepty. Idealnie zachowują się bohaterowie filmów.
[ Dodano: 2011-09-19, 13:11 ] Anelio, co do mężczyzn. Kolega brata po rozwodzie, nadal zakochany w swojej byłej żonie. Niedawno dowiedział się, że żona puszczała go kantem w czasie małżeństwa. W jego sercu nadal wielka rana, do tego pogłębiona.
W tej sytuacji kobieta spotyka się z koleżankami i gadają o tym do upadłego, do spłakanego.
A mężczyzna, kolega po tym jak się dowiedział o zdradzie żony pił do upadłego przez 2 dni.
To inna 'konstrukcja umysłowa'.
Gdy się rozwodził z żoną i gdy spotykał się z moim bratem, to nie płakali , tylko chlali. Niestety ten gatunek ludzki tak ma.
Czy cierpiał, myślę, że tak. Myślę, że nadal cierpi. Ale inaczej rozwiązują swoje problemy.
[ Dodano: 2011-09-19, 13:17 ]
Ewelina Żurek napisał/a:
JustynaS1975 nikt Cie nie będzie linczował bo ja też nie wiedziałabym co powiedzieć koleżance, która walczy z poważną chorobą. Trzymaj się, dasz radę, będzie dobrze, oj nie panikuj ...
Dzięki . Nie panikuję. Dzwonimy do siebie bardzo często (co tydzień). Ale takie rozmowy są trudne. Sytuacja jest taka, koleżance 3 lata zmarło dziecko, nie przeżyła "prawidłowo' żałoby (tak myślę), 3 dzieci, budowa domu i wszystko ją przytłacza. Praca, dom, praca, dom, praca, dom. I to ją przygniata.
Skupiam się na słuchaniu i nie zadawaniu głupich pytań i nie udzielaniu głupich rad. Ale jak to mi wychodzi...
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Justynko, mi chodzi bardziej o to, że np. ja wiem, że ludzie nie mają żadnych problemów większych - wszystko ok, leci im dobrze. Czas wolny spędzają na plaży, na urlopach. Nie biorę tu pod uwagę osób, które mają sporo na głowie, bo ja ich rozumiem. Ja nie generalizuje, że każdy musi pomagać. Chodzi nam pewnie wszystkim raczej o osoby, od których można oczekiwać wsparcia, bo:
1. mają czas;
2. nie mają problemów;
3. wcześniej byli naszymi dobrymi znajomymi, przyjaciółmi.
Moja dobra koleżanka, z którą mieszkałam przez całe studia pytała przez smsy jak się czuje podczas choroby Taty, byla na pogrzebie Taty a potem słuch o niej zaginął. Już nawey myślałam, ze coś jej się stało. A się okazało, że u niej wszystko ok. Bawi się, jeździ na wesela.
Wiem, ze to brzmi dość pretensonalnie, wiem, ąle właśnie wobec niektórych osób czuje, niestety, żal. Bo wiem, ze nic szczególnego, złego się u nich nie dzieje, a po prostu nie chcą wygospodarować czasu.
Ja tydzień po pogrzebie wspierałam moja koleżankę, która miała zagrożoną ciążę. Wiedziałam, że teraz na tą chwilę, ona potrzebuje wsparcia bardziej. Odwiedzialiśmy ich, wspieraliśmy, aż niestety dziecko urodziło się martwe, wtedy również przyjechaliśmy, porozmawialiśmy. Wiedziałam, że potrzebuje wiedzieć, że świat się nie skończył. Od niej nie oczekiwałam pomocy, bo wiedziałam, że sama drży, pełna obaw.
Hm...
No tak, ale... cóż człowiek może bezradnie rozłożyć ręce.
Może moje podejście już wynika z tego, że od ponad 3 lat się leczę i w tym 'kontaktach ludzkich w czasie chorowania' okrzepłam. Na pewno to jest czas (zresztą jak całe życie) sprawdzania 'znajomych'.
Główny jak to nazywam 'rdzeń' przyjaciół został, z niektórymi delikatnie pisząc drogi się rozeszły, a i poznałam nowych świetnych ludzi.
My się zatrzymaliśmy, bo zmusiła nas sytuacja, a oni nie (po części dlatego, że nie chcą, bo myślą, że ich nie dotyczy i nie będzie dotyczyć, bo po co się smucić, skoro może być tak radośnie, bo życie ma być 'łatwe i przyjemne' (a tak lansują media), a ktoś kto przeżywa żałobę jest 'smutny i niefajny' itp.). Ale myślę, że na każdego przyjdzie czas 'zatrzymania'. Bylebyśmy potrafili dobrze odrobić te lekcje z 'życia', naszym doświadczeniem pomóc innym w potrzebie. Aby to co doświadczyliśmy nie poszło na zmarnowanie.
A tak na marginesie:
W jakimś filmie padły słowa, które nie zacytuję dosłownie, ale sens ich był taki:
"nie każdy kto na ciebie narobi jest twoim wrogiem i nie każdy kto cię z g...wyciągnie jest twoim przyjacielem".
[ Dodano: 2011-09-19, 14:44 ]
Jeszcze się 'pomądrzę'.
Tu na forum jesteśmy wąską grupą, ze swoimi 'dramatami'. Ogólny nurt lansowany w mediach: życie łatwe, przyjemne, kolorowe, swobodne, w kulcie wiecznej młodości, gdzie zdobycze cywilizacji, samochody, domy, coraz młodsze partnerki, coraz młodsi partnerzy itp. stanowią o naszej wartości. W tym całym szumie medialnym nie ma miejsca na głębszą refleksję. Nie o to chodzi, żeby nie mieć samochodów, domów, nie jechać na dobrą wycieczkę itd. Ale żeby było jeszcze miejsce na refleksję, na zastanowienie się.
A ja sobie robię 'hardcor', po przeczytaniu naszego forum, wchodzę na 'pudelka', a jeszcze czasami komentarze z forów 'komercyjnych'. I zastanawiam się, który świat zwariował.
Pamiętam jedno z pierwszych wrażeń, po pierwszej chemii. Leżenie w izolatce i oglądanie TV. I tak sobie i oglądam TV, i mnie chorej, z niedociągnięciami cielesnymi NIE MA. Po prostu nie ma. Nie istnieję. Wszystko o czym mówią w TV, nie dotyczy mnie.
Tak jak ktoś wspomniał osoby starsze, są bardziej pomocne, bardziej wyczulone, bo więcej przeżyły, doświadczyły.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
"nie każdy kto na ciebie narobi jest twoim wrogiem i nie każdy kto cię z g...wyciągnie jest twoim przyjacielem".
to mi się najbardziej podoba
A tak na poważnie to racja, że ja powinnam zrozumieć np. mojego męża, który tak jaka chłopak Anelii "nie umie" zareagować "tak jak trzeba". I ja go rozumiem ale czasami jak tak siedzę sama i ryczę to myslę sobie - a może to On by mnie tak zrozumiał. Dlaczego ja mam mysleć i rozumieć a jemu trzeba wybaczyć bo to "inna konstrukcja".
Niedawno dałam mężowi cały ten temat do poczytania. Tak, żeby wiedział "w jakim świecie ja teraz żyję". I wiecie co - poczytał, poczytał i ... cmoknął mnie w czoło, lekko przytulił i poszedł sobie kanapke robic. No ręce opadają. A mi co pozostaje - rozumieć go i dalej płakać sama i wyżalać się Wam.
A koleżanki? Jedna np. była u mnie jakoś ze 2 tygodnie po pogrzebie. Pierdu pierdu o niczym, całkiem miło sobie pogadałysmy i od tamtej pory (1,5 m-ca temu) ślad po niej zaginął. Inna koleżanka z którą znamy się od podstawówki od czasu pogrzebu nie dała znaku życia. Może i trochę je rozumiem ale jest to poprostu przykre. Nie twierdzę, że Ja byłabym lepsza. Nie wiem jak bym się zachowała. Wiem czego mi teraz brakuje.
[ Dodano: 2011-09-19, 15:14 ]
To jeszcze cos na pocieszenie. Wiecie kto ma najgorzej - moja koleżanka z pracy, która ma przechlapane bo: ma męża, córkę (5 lat do niedawna prywatne przedszkole za 900zł/m-c), syna (2 m-ce), 81 m2 mieszkania (deweloperka), 2 kawalerki które wynajmują (dostali z mężem od rodziców), peugeuota coś tam, wszyscy są zdrowi, oboje z mężem pracują... I tak mi się żali. A to z mężem się kłóci, bo On mamusi słucha, a to teściowa ma zły wpływ na córkę bo mała "strzela z palców", a to mały nie chce jeść nic poza cycem ... NO PRZEJE... POPROSTU
I co jakiś czas pyta mi się :
- co u Ciebie?
- Odpowiadam - leci
- Aha to dobrze.
JustynaS1975, normalnie bym się z Tobą napiła... kawy (nie kawki), albo i wody mineralnej, moze być bez cytryny.
Jak ta dziewczyna trzeźwo myśli. Empatią mogłabyś się podzielić. Nawet ze mną. To nie ironia i nie przekąs.
Ewelina Żurek,
Cytat:
- co u Ciebie?
(...)
- Aha to dobrze.
Bo to inny świat. Inne problemy.
Dam taki przykład z życia: Zarobki prezesa, zarobki szeregowego pracownika...
Pracownik do szefa: Szefie... jakaś podwyżka by się... Na czynsz, jedzenie, leki nie starcza...
Szef: A myślisz, że mi jest łatwo? Kredyty, budowa domu, prywatna szkoła, przedszkole, wczasy trzeba opłacić...
I tak to jest: Każdemu po równo : jednemu dużo, drugiemu... Na co zasłużył.
Bez polemiki tym razem
_________________ „Żółw musi być aż tak twardy, bo jest aż tak miękki”. St.J.Lec
Lider czerwonej kreski./Kuba Wojewódzki (tego forum).
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum