Minał miesiąc od ostatniego wpisu. Mama jest już po leczeniu szpitalnym.
33 radio (70Gy) + 3 chemie (cisplatyna 10%). Było dobrze, dopóki na sam koniec oparzenia od radio nie nasiliły się aż tak, że są nie do zniesienia. Po ostatnich 3 dniach radio terapi, oparzenie na zewnątrz tak się nasiliło i ukrwiło, że jaki kolwiek nagły ruch czy dotyk stwarza wielki ból. Przełyk jest tak poparzony, że mama nie jest w stanie połknąć śliny. Wypuścili ją do domu po skończonym leczeni, ale po 2 dniach wróciła. Jest bardzo słaba przez te oparzenia, nic nie je. Dusi się i pluje ropą i krwią. Krew z nosa cieknie przy każdym kaszlnięciu, smarknięciu. Krtań ma tak przypieczoną, że ledwo mówi szeptem, z bólem. Naprawdę serce się kraja, jak się na nią patrzy. Mówi, że ma już dość. Ale powtarzam jej w kółko, że to minie niebawem, i żeby się nie załamywała. Lekarze twierdzą, że potrzeba około miesiąca, by wróciło do normy.
Wyniki po 3 chemiach miała tak dobre, że lekarze postanowili kontynuować chemioterapie ambulatoryjnie. Zaplanowali jeszcze 3 wlewy. Mocniejsze, z mieszanki cisplatyny z jakimś toksycznym środkiem. Twierdzą, że skoro dobre wyniki, to można wrzucić jej jeszcze sporą dawkę. Dlaczego? Bo "lepiej przeleczyć niż nie doleczyć". Nie ma możliwości pomiaru kontrolnego przez najbliższe 2 miesiące. Więc na czuja, chcą jej podać dodatkowe 3 wlewy. Mówią, że nie ma pewności czy nowotwór się nie pojawi znowu. I jeśli się pojawi, to może być już wszędzie. Także lepiej bić go z całej siły, z zamkniętymi oczami... .
Obawiam się tylko, że to wszystko tak mocno odbije się na jej zdrowiu, że będzie tego potem żałować.
Cężko mi przychodzi świadomość, że bez sprawdzania progresu czy skutków zaplanowanego leczenia, robi się dodatkową akcję. Co jeśli nie jest potrzebna, i można by mamie darować tych męczarni i skutków ubocznych? Już teraz są widoczne i uprzykrzają jej życie.
Naprawdę, nie można odczekać tych 2 miesięcy i zrobić porządnie rezonans i/lub PET/CT? I wtedy zadecydować co dalej?
Nie chcę, żeby został z niej wrak człowieka, bez wiary w to, że można normalnie żyć. Jest młoda (47), naprawdę chce walczyć i żyć. Nie chcę ją skazywać na wegetację. Dawki radio i chemii dostawała i ma dostawać naprawdę spore. Wstępnie zgodzilśmy się na następny wlew na koniec stycznia. Ale mam co do tej decyzji spore obawy... .
T2–4, każde N lub każde T, N1–3 (II i III WHO) — radykalna CRTH + uzupełniająca CTH (objętość napromieniana powinna obejmować guz pierwotny z marginesem + cały układ chłonny szyi, frakcjonowanie konwencjonalne 1,8–2,0 Gy dziennie, dawka całkowita 70–72 Gy; zasady CTH — schemat zawierający cisplatynę, np. cisplatyna 100 mg/m2 w dniach 1., 22. i 43. napromieniania lub co tydzień 40 mg/m2, a następnie 3 cykle uzupełniające według schematu PF — cisplatyna 100 mg/m2 + fluorouracyl 500–1000 mg/ /m2/d. w ciągłym wlewie przez 72–96 godz. co 21 dni).
Myślałem, że już nie będę musiał udzielać się tu u was zbyt szybko. Nie to, że was nie lubię, ale sami rozumiecie taki temat.
Wszystko było pięknie ładnie, Rezonans twarzo-czaszki i USG wykonane 3 miesiące po zakończeniu leczenia nie wykazały nic. Pani doktor piała z zachwytu jak wspaniale to wygląda. Mamuśka powoli wraca na właściwe tory (mimo, że są dolegliwości po leczeniu, które wydają się być nie odwracalne). Ale coś ją raz czy dwa zabolał brzuch + raz wymioty. No to szybka akcja - USG + rezonans brzucha. No i sielanka się skończyła. 2 duże guzy na wątrobie... . Mocne podejrzenie przerzutów. Dzisiaj onkolog i skierowanie na PET (który jeszcze miesiąc temu był wg pani doktor zupełnie zbędny). Pod koniec czerwca powinniśmy mieć już wyniki. Do tego czasu, pani onkolog wstrzymała jaką kolwiek akcję. Także nie wiemy, czy będzie leczenie czy wycinanie czy oba. Strach zasiał się znowu w naszych głowach... .
Tak wygląda życie na minie
Trafiliśmy dzisiaj po znajomości do naprawdę dobrego lekarza. Wszystko nam wyjaśnił, i zalecił szybką biopsje guza na wątrobie, nie czekając na PETa. Także w poniedziałek będzie zabieg.
Powiedział, że jest za statry żeby się spinać gdy nie ma to sensu, a tu widzi sens - więc do dzieła. Dwa telefony i biopsja umówiona. PETa przyśpieszyć pójdzie załatwiać w poniedziałek.
Świeżo po wynikach PET i biopsji. Tuż przed wizytą u onkologa.
Okazuje się, że to duży guz na złączeniu wątroba-trzustka-kość krzyżowa.
Guz jest naprawdę duży - 6cm x 5cm. Jest jeszcze drugi (wnęki wątroby), też duży.
Raczej sytuacja wygląda nie ciekawie. Brzuch mamę trochę boli w ciągu dnia. Czuje w biodrach też "dysfunkcje". Zobaczymy co powie onkolog.
Przykro mi ale masz niestety rację, nie jest dobrze, dużo zmian, dużo zmian również w węzłach więc rak będzie sobie szybko krążył po organizmie rozsiewając się dalej. W takim wypadku możliwe jest tylko leczenie paliatywne, które już mamy nie wyleczy, przykro mi, oczywiście takie leczenie też jest możliwe jeśli stan mamy będzie w miarę dobry, jakkolwiek to brzmi w tej chorobie.
Należałoby już pomyśleć o skierowaniu pod opiekę HD, jeśli potwierdzi się leczenie paliatywne.
Witaj, jak to możliwe, czy dobrze rozumiem, że Twoja mama zakończyła leczenie w lutym, w maju wszystko było czyste w badaniach, a w czerwcu są tak duże zmiany? Nie rozumiem jak ten nowotwór mógł tak się rozsiać. Czyli nawet w trakcie leczenia komórki nowotworowe krążyły po organizmie, a chemia ich nie zabiła? A gdyby to był nowy nowotwór czy istniałyby szanse na leczenie radykalne, wycięcie lub inne metody? A może powtórzyć badanie? Czy mógłby ktoś to wyjaśnić? Bardzo współczuję i niedowierzam, szukajcie leczenia, może konsultacja u prof. Kaweckiego w Warszawie?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum