Wieści z frontu.
W weekend rozpadł się nasz trójkąt. Płakać z tego powodu nie będę, bo opuścił nas dren.Zostaliśmy sami z Mężem i jest nam dobrze.
Cała operacja nieprzewidzianie trwała prawie dwa dni.
W sobotę stwierdziłam, że to dziś jest ten dzień i pozbywamy się drenu. Rozłożyłam gabinet jak należy, ściągnęłam szwy elegancko ciągnę i nic.Chwila konsternacji, znowu ciągnę nieco mocniej i znów nic. Stwierdziłam, że wyjścia są dwa. Albo wrósł, albo się zassał. Nic to, okleiłam stripami, żeby go w nocy nie zgubić w razie czego, opatrzyłam się i stwierdziłam, że wybierzemy się jutro na SOR, może ktoś go wyciągnie.
No ale jako świadomy pracownik służby zdrowia spodziewałam się, że mnie spławią na SORze bo to nie jest sytuacja nagła (tzn dla nich, bo dla mnie tak). Wiadomo,spławili mnie.
Tak więc korzystając z dobrego serca mojej Oddziałowej, poprosiłam Ją o załatwienie chirurga na poniedziałek bo skoro się nie da wyciągnąć to się nie da.
No ale nie byłabym sobą, gdybym drugi raz nie spróbowała
Spróbowałam wczoraj, moje magiczne, pielęgniarskie ręce pokombinowały i odessały dren ( jednak był zassany).Chłonka się pięknie zdrenowała, zaczęło lecieć jakby ktoś kran odkręcił.
Jak już skończyła zaparłam się, zęby zacisnęłam i z gracją pozbyłam się drenu.
Mój Mąż jak zobaczył jego grubość i jak głęboko był wsadzony zamilkł na trochę.Dziwne.
Ale do chirurga poszłam, bo ta noga jest gorąca no i jest spory odczyn a do Warszawy jedziemy za tydzień dopiero.
Dostałam prikaz robienia przymoczek z Prontosanu, no i nie obeszło się bez antybiotyku bo lekarz stwierdził, że odczyn wygląda paskudnie.
Pozbyłam się też kawałka skóry, bo został ściągnięty razem z plastrem
ściskam mocno
zuza