Dziękuję dziewczyny za kciuki i za wspólną radość z przyzwoitego wyniku. Biegnę do dentystki, bo nareszcie, po 2 miesiącach ,znalazłam taką. która chce się mną zająć. A póżniej jeszcze do szkoły.
Zobaczyłam ją zupełnie przez przypadek. Stała na wystawie w kiosku "Ruch-u" i wpatrywała się we mnie oczami jak bławatki. Byłam urzeczona. Zachwycały mnie okrągłe, różowe policzki,perkalowa sukienka w kwiatki i usteczka ułożone w rybi dziubek dokładnie taki sam jak teraz robią krajowi celebryci na swoich" słit fociach". Od śmietnika do domu wracałam w podskokach wymachując plastikowym wiadrem. Marzyłam o złotowłosej piękności. Lalce z kiosku "Ruch-u". Miałam wtedy z 9 a może 10 lat i jedyną powierniczką moich najskrytszych pragnień była mama. Wysłuchała moich" achów" i" ochów" mieszając w misce mąkę i masło. Jakoś nie podzielała mojego zapału. Pewnie odpowiedziała zdawkowo:"Dobrze, już dobrze". A może nie powiedziała nic. Zwątpiłam w interwencję mamy, ale nie zrezygnowałam. Napisałam koślawym pismem krótki list do świętego Mikołaja i położyłam w strategicznym miejscu- na szafce obok telefonu. Tam nie mógł pozostać niezauważony.
I do tej pory nie wiem, kto spełnił moje dziecinne marzenia :mama czy Mikołaj. Ale lalka leżała pod choinką. Mała , z grubego plastiku, w sukience z byle czego. Wtedy była dla mnie najpiękniejsza na świecie. Nie opiszę mojego dziecinnego szczęścia, bo nie potrafię,ale zapewniam, że tego wigilijnego wieczoru,tuląc w ramionach kawałek plastiku, byłam najszczęśliwszą mała dziewczynką na świecie.
Uwierzyłam , że czasami marzenia się spełniają.
I tego Wam i sobie życzę na te zbliżające się święta.
(Lalkę miałam przez kilka lat. Nazwałam ją Beatka, jakbym wiedziała, że po ponad 40 latach takie imię będzie nosić jedna z najważniejszych kobiet w moim życiu.)
Żyję otoczona silnymi kobietami. Są moimi przyjaciółkami, koleżankami, kuzynkami,znajomymi. Przyglądam się im,obserwuję,patrzę na nie. Zawsze z podziwem.Przez ich życie przetaczają się kataklizmy. Świat rozsypuje się w pył. A one? Solą zupę, kupują chleb,zagniatają kruche ciasto. Ciągną ciężkie torby z zakupami. Ale się nie skarżą. Podnoszą się z kolejnych upadków i ćwiczą uśmiech przed lustrem. Bo często się uśmiechają. Nawet wtedy kiedy oczy pozostają smutne. Taka jest H-a od wielu lat samotnie opiekująca się mężem po rozległym udarze. M-a, która sama utrzymuje czteroosobową rodzinę. B-a wymyśliła dla siebie pracę ,bo komornik pukał do drzwi,a ona właśnie dostała wypowiedzenie. Filigranowa czarnowłosa K-a, mama dwójki maluchów, codziennie z godnością idzie do pracy, w której jej nie chcą. Nikt jej nie pochwali. Dostaje najgorsze klasy. Ale młodzież ją lubi. W tym roku po raz kolejny wskazała jej kandydaturę na szkolnego rzecznika praw ucznia. Po raz kolejny dyrektor kazał tą kandydaturę skreślić.Wiele takich kobiet poznałam na tym forum. Jedne walczą z rakiem, inne opiekują się chorymi. Wszystkie niezwykłe. Wyjątkowe. Są solą ziemi. Kariatydami dżwigającymi na ramionach świat.
Nigdy nie poznałam jej imienia.
Ale doskonale ją pamiętam: maleńką, skuloną w sobie, w ogromnej wełnianej czapce na łysej głowie. I pamiętam jej smutne, przerażone oczy. Do tej pory patrzą na mnie w bezsenne noce. Spotkałyśmy się tylko raz. W karetce transportu sanitarnego, która wiozła nas na tomografię. Nie rozmawiałyśmy wiele. Może dlatego, ze wyjątkowo nie szukałam kontaktu. To był zły czas. Już wiedziałam, że diagnoza, postawiona kilka miesięcy wcześniej, była błędna. Wiedziałam, że nic się nie skończyło, że zaczynam jeszcze raz, tylko już bez tamtej wrześniowej nadziei i siły.Pytanie, które zadałam było zdawkowe. Próbowałam tylko słowami wypełnić ciszę.
-Pani choruje ?
Spojrzała na mnie. W jej twarzy, oczach, kącikach ust, głębokiej zmarszczce między brwiami czaił się smutek i bezradność.
- Mam raka. Z przerzutami. Niedługo umrę.
Sylaby grzęzły jej w gardle.
-Skąd pani wie?
-Powiedziała mi moja pani doktor. U nas na oddziale.
Ta krótka obecność w moim życiu kobiety, której imienia nie poznałam, miała ogromny wpływ na moje dalsze leczenie.
Kiedy dwa miesiące póżniej 19 marca 2012 roku odebrałam wynik histopatologiczny, wiedziałam,że potrzebuję onkologa. I wiedziałam, że nie będzie to specjalista z mojego miasta. Nie słuchałam rodziny,która zapewniała, że chemię wszędzie podają taka samą. Przekopywałam internet. Trafiłam na forum DSS. Zadzwoniłam do gabinetu nr 8 w warszawskim Centrum Onkologii.
Też miałam łysą głowę, a na niej wielką wełnianą czapę. Ale nigdy nie miałam tak przerażliwie smutnych oczu.
Wierzę,że nic nie dzieje się bez przyczyny.
Wierzę, ze nasze krótkie spotkanie nie było przypadkowe.
Wierzę, że podjęłam właściwą decyzję, chociaż wtedy nie wiedziałam ,że rzadko spotykane nowotwory leczy się tylko w ośrodkach referencyjnych.
Czasami o niej myślę. Czasami się za nią modlę.
Gdziekolwiek jest.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum