małgośka, samo życie ale nie patrz na to....rób tak jak mój M. ma plany. Na wiosnę już mówi co zrobi na działce a ostatnio nawet myśli o nowym samochodzie. Nie myśl o chorowaniu a tylko o zdrowieniu...to da Ci siłę!
_________________ Lidia
Nauczmy się kochać ludzi....bo tak szybko odchodzą.
-Pewnie że diagnoza mnie zaskoczyła. Absolutnie nie byłam na nią przygotowana. Nic wcześniej na to nie wskazywało-mówię i już w trakcie wiem, ze skłamałam. To nie do końca tak było. Przecież co najmniej dwa lata przed diagnozą nie czułam się dobrze. Przede wszystkim bolał mnie kręgosłup i lewa noga. Mocno. Akurat na ketonal 100. Opowieści o moim bólu wysłuchał kilka razy lekarz rodzinny. Załatwił sprawę lekiem przeciw bólowym, dobrym słowem i skierowaniem na prześwietlenie. Póżniej był ortopeda i rehabilitacja, która ciągnęła się blisko pół roku. Pielęgniarki układały mi na plecach przeróżne ustrojstwa i podłączały do prądu. Masowano mi także plecy pobudzając mięśnie gładkie. W tym czasie bardzo często byłam przeziębiona. Właściwie ciągle miałam katar, kaszel i niekończące się opryszczki. Rodzinny rozkładał ręce:
-Jesteś osłabiona, za dużo pracujesz. I przepisywał mi kolejny syropek i maść przeciw wirusom.
Takie tłumaczenie wydawało mi się całkiem logiczne. Naprawdę dużo pracowałam. Dwa etaty to już nie w kij dmuchał. Po pracy nie mogłam także zaniedbać domu, bo przecież w domu była mama, całkiem niesprawna po drugim udarze, zdana tylko na mnie i na A. Nie dziwiłam się więc, kiedy ciągle czułam zmęczenie. Zmęczona kładłam się do łóżka, zmęczona wstawałam i szłam do pierwszej pracy. Zmęczona leciałam do drugiej. Zmęczona wracałam do domu. I nawet się za bardzo nie buntowałam. No takie życie i już. Chociaż nie. Raz podniosłam bunt. Wróciłam wcześniej i zmieniłam mamie pościel. Póżniej dałam jej obiad. Pamiętając zalecenia rehabilitantki, żeby mamy we wszystkim nie wyręczać, wcisnęłam na siłę łyżkę w drżącą rękę. No i zupa się rozlała. Na tą czystą pościel. Zacisnęłam zęby, wzięłam żelazko,wyprasowałam następny komplet i założyłam. Kiedy usiadłam w fotelu na zasłużony wypoczynek, bardziej usłyszałam niż zobaczyłam, jak moja, wtedy 7 miesięczna, kotka Alutka sika na środek kołdry.
- Już wy mnie piekłem nie straszcie, bo ja chyba wiem jak ono wygląda. To zwykły pokój w którym zmienia się pościel co pół godziny.
No i zonk.
O piekle wtedy też wiedziałam niewiele.
Ciekawa jestem, czym się zajmują redaktorzy telewizji śniadaniowych w wolnym czasie. Wiem, wiem, nikt mi na to pytanie nie odpowie. Bo wyżej wymienieni redaktorzy nie czytają RaCzej forum DSS. A szkoda. Może wtedy swoimi infantylnymi rozmowami o chorych onkologicznie robiliby mniej szkody. Bo pożytek to z takich przekazów żaden. A może nawet więcej z tego wynika szkody niż pożytku. Z resztą nie dotyczy to tylko telewizji śniadaniowych, ale wszystkich mediów, które na każdy temat mówią lekko, łatwo i przyjemnie. Kreują obraz chorych na raka uśmiechniętych, ślicznych ze swoja łysiną,dzielnie walczących z chorobą i mówiących o niej jak przeciętny Polak o grypie. "Och rak, to nic takiego. To się leczy". Nie ma tu miejsca na negatywne emocje, na strach, złość, smutek. Czasem agresję. Jaki widzę negatywny wpływ kreowania takiego wizerunku na życie zwykłych nie medialnych chorych na raka. Ano taki, że jeśli ciągle nie jestem uśmiechnięta, że jeśli na pytanie o chorobę nie macham lekceważąco ręką, jeśli bywam przygnębiona, to otoczenie uważa, że coś ze mną nie tak. Że oprócz raka mam jakieś problemy z głową. A mnie się po prostu rzygać chce i to puki co nie od chemii, ale od tej obowiązującej lekkości bytu, nieznośnej lekkości bytu.
Małgośka, też mnie bardzo denerwuje to co jest pokazywane w mediach.
Jest świat ekranu i świat rzeczywisty. I jeden do drugiego niepodobny.
Sami redaktorzy czy inni musieli by włożyć o wiele więcej wysiłku w przygotowanie się, trzeba byłoby dużo więcej poczytać, dużo więcej wiedzieć itd.
A niestety część ludzi wierzy w to co mówią w mediach, potem to powtarzają i tak się tworzy 'wyobrażenia', co niektórzy mylą z faktami.
Poza tym po co ma być za dużo wiedzy itp. widza można zdobyć bez wysiłku, bo widz (większość) nie lubi się wysilać.
Widza trzeba zatrzymać przy TV, a za dużo edukacji, może go zniechęcić.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Ja uważam, że nie ma wyważenia.
Pokazuje się dwa bieguny.
Kolor czarny i dramat: że chorzy cierpią, że za mało opiatów, że standardy leczenia nie takie jak na zachodzie itd. Plus fotki z oddziału paliatywnego.
I ten vel telewizja śniadaniowa (nie widziałam programu! ale mam opinię :P a co!) - kolor różowy - że chorzy są uśmiechnięci, chustka na głowę, "łeb do słońca" i sru na Hawaje.
Środek nie bardzo istnieje - ta rzeczywistość, którą obserwuję czytając forum, która jest rzeczywistością mojego taty, który jest obecnie po paliatywnej chemii i radioterapii. Że ZUS, że kolejka, że lekarz jeden wspaniały, a drugi na odwal, że w ośrodku referencyjnym tylko chleb i kiełbasa na śniadanie, że boli i że gdyby nie wspaniały lekarz rodzinny to by dalej bolało. Że tomograf popsuty, że trzeba szukać i jeździć. Że to wszystko to niekończący się ciąg spraw do załatwienia, trudności do przezwyciężenia. Że to jest wkurzanie się, poddawanie się i ciągłe wstawanie. Niby nie tragedie, niby nie dramaty, ale i nie "łeb do słońca"...
_________________ Don't worry. Don't be afraid, ever...
Because this is just a ride.
-Hej, to ja.
-Dzwonisz w doskonałym momencie. Właśnie skończyłam malować kościół.
Cisza w słuchawce jest rozbrajająca.
-Jaki kościół ?
-Fioletowy.
Cisza w słuchawce drży niepokojem. Parskam śmiechem.
-Spokojnie, z głową wszystko ok. Ja naprawdę właśnie skończyłam malować kościół i kamieniczki, księżyc, gwiazdy i choinkę z kolorowymi bombkami. To dekoracja świąteczna do mojej klasy. Od 5 dni znów jestem wychowawczynią, a klasa zgłosiła udział w szkolnym konkursie na najpiękniej udekorowaną salę. Więc im pomagam.
- Jesteś wychowawczynią. A ja nic nie wiem. Opowiadaj.
Długa historia. Zaczęła się na zastępstwie. Pomogłam , nie mojej wtedy klasie, przygotować się do sprawdzianu. Lekcja jak każda inna. Nic nadzwyczajnego. Ale nie dla dzieci. Im ta lekcja spodobała się tak bardzo, że wysłały delegację do pani dyrektor z prośbą o zmianę nauczyciela. Takie sytuacje nie należą do łatwych. Ale dyrektorka mądra, taktowna namówiła zbuntowanych pierwszaków, żeby nie działać pod wpływem emocji. Żeby dać czas i sobie i nauczycielce. Wytrzymali miesiąc. Kiedy wszystkim wydawało się, że cała sprawa ze zmianą nauczyciela przeszła już do historii, oni ponowili swoje prośby.I tym razem nie chcieli już czekać. Postawili sprawę na ostrzu noża. Albo będzie ruda pani, albo zabierają papiery ze szkoły. Uff. To nie jest łatwe. Ale jestem nową wychowawczynią i nową polonistką w tej klasie. W ciągu ostatnich kilku dni spadła na mnie lawina obowiązków. Klasowe Andrzejki, konkurs na świąteczną dekorację, przygotowanie zebrania z rodzicami. Działam. Boję się. Przecież nie o wszystkim decyduję sama. Nie wiem, co na taki nawał zajęć moja choroba. W czwartek i piątek byłam zmęczona. Może to ona daje znak.
W poniedziałek będę w Warszawie na TK. Co mam pisać, każdy wie. Trzęsę dooopką i to jeszcze jak. Życzliwi ludkowie wspierajcie o 12,20 i chwilę póżniej. Żebym kolejny raz dała radę.
Właśnie wróciłam z Warszawy. Odebrałam wynik w Magadencie i byłam u Doktora F. Wynik bez istotnych zmian. Jutro postaram się go wkleić. Jeszcze nie wiem, jak to zrobić, ale się postaram. Przepisywać nie mam siły. Spróbuję wkleić tez pierwszy wynik z marca 2012, kiedy zaczynałam leczenie w COI. Bo dziś po drodze oglądałam wszystkie wyniki i wydaje mi się, ze to nie jest stabilizacja, tylko guz się zmniejszył. Teraz będę odpoczywać, bo padam.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum