Nie opisuje systematycznie historii dziadka, ponieważ nie uczestniczę przy wizytach lekarskich a dziadek strzeże wyników jak jakiegoś skarbu. Dziadek przyjmuje chemię, miał naświetlania na kręgosłup. Po drugiej chemii dostał strasznych bóli, twierdził, że boli go wszystko, do tej pory nie narzekał, od razu pogotowie, szpital, dali morfinę i po paru godzinach wrócił do domu. Nie napiszę jaką chemię dziadek przyjmuje, bo tak jak pisałam nie mam dostępu do dokumentacji. Po chemii dziadek czuje się różnie, mdłości, wymioty, silne osłabienie, boi się położyć, na wszystko jest zabezpieczony, przeciwbólowo również, mamy lekarza, który przyjeżdża zawsze jak jest potrzebny, złoty człowiek. Jeśli dolegliwości pochemiczne ustępują dziadek funkcjonuje normalnie, chodzi, nawet samochodem jeździ ale zmienił się psychicznie strasznie na niekorzyść. Do tej pory pogodny, żartowniś, pełen życia człowiek stał się strasznie złośliwy, zgryźliwy, nie można do Niego dotrzeć bo od razu nerwy, złości, niezbyt grzeczne odpowiedzi. Chyba nas trochę terroryzuje, bo tylko cały czas temat śmierci, że umiera, że długo już nie pożyje. Nie można się dziadkowi w niczym sprzeciwić bo od razu nam umiera i jesteśmy okropni bo nie mamy litości nad umierającym. Chyba trzeba by było dziadka ustawić do pionu bo wiele łez przez Niego wylewamy słysząc niektóre teksty ale cóż pozwalamy bo w głowie są myśli, że jednak dziadek jest ciężko chory. Nie jest łatwo, ale każdy kto miał do czynienia z tą chorobą wie, że zachowania naszych bliskich są na prawdę różne.
No to sobie trochę i ja ponarzekałam. Z całego serca nienawidzę tej choroby.
Nie należy Dziadka ustawiać do pionu, należy:
zgłosić zachowanie lekarzowi
wykonać badanie głowy.
Mój Mąż, całe życie " łagodny jak baranek" zmienił się do nie poznania: krzyki, złośliwości, bardzo nieprzyjemne zachowanie było skutkiem przerzutów do głowy.
Nie powinien prowadzić samochodu, wiem, kolejna awantura, też to miałam.
Serdecznie pozdrawiam
_________________ Teresa
Mąż odszedł 19.09.2011 DRP
To też nie ustawiamy, znosimy z cierpliwością wszystko co robi i mówi. Zabronienie jazdy byłoby kolejnym powodem, że już do niczego się nie nadaje, tylko umrzeć. Na szczęście to tylko małe odcinki jazdy, jeszcze się do tego nadaje. Dziadek nie ma przerzutów w głowie, miał niedawno robione badania. To jest zwyczajny stres, strach przed śmiercią, niepogodzenie się z tym, że koniec się zbliża, zwłaszcza że lekarz radiolog mu to zakomunikował, że nie pożyje długo (nie powinien tego mówić). Dziadek stał się złośliwy i przykry dla otoczenia, rozumiemy go, nikt się przecież nie godzi na odchodzenie choć to nieuniknione.
Dziadek nasz słabnie. Przyjmuje chemię ponieważ wyniki w miarę dobre. Każdą chemię odchorowuje. Poza tym apetyt słaby, bardzo chudnie, jest coraz słabszy, nerwowy, zamknął się na ludzi, najchętniej siedzi, leży, nie chce mu się nigdzie wychodzić ani z nikim spotykać. Widać, że choroba postępuje, bóle też atakują ale opanowujemy. Po raz szósty czy siódmy raz patrzę jak odchodzą moi najbliżsi na tą wstrętną chorobę jaką jest rak, on zawsze u nas zwycięża.
Forum pozwala przetrwać, bo jestem wśród osób takich jak ja.
Dziękuję dziewczyny, teraz przyznam uczciwie, że nie jestem jedyną osobą opiekującą się, nie jestem osobą prowadzącą więc jest mi łatwiej. Najgorzej było wtedy kiedy to ja sama musiałam być, działać i robić wszystko, stykać się każdego dnia z ogromnym cierpieniem, patrzeć na to i patrzeć na cały proces umierania. Teraz jestem bardziej podpowiadaczem i osobą odwiedzająca, ale przykro i tak jest ogromnie jak ktoś bliski odchodzi.
Dziadek słabnie i to niestety widać i widać również, że nie może się z tym pogodzić.
U nas chyba choroba wygrywa, nie, na pewno wygrywa. Jak pisałam jestem nie bezpośrednią osobą opiekującą się dziadkiem więc moje informacje są ogólne bez zamieszczania wyników.
Jak do tej pory rodzina nie bardzo chciała posłuchać rady, że hospicjum jest instytucją niezbędną, dla Nich jak dla wielu kojarzącą się z umieraniem. Jestem zupełnie innego zdania, bo dla mnie hospicjum przy opiece nad mamą, ciocią było skarbnicą wiedzy, pomocy nieopisanej za co wdzięczność moją mają do dziś w postaci 1%, tyle tylko mogę w ramach wdzięczności. Wracając do rodziny, która hospicjum mówiła stanowcze NIE, wciąż wierzą, że dziadek będzie wyleczony, no cóż wiara czyni cuda, ja opiekująca się kilkoma osobami z mojej rodziny wiem, że nie pokonamy raka. Wczoraj rodzinka była zmuszona jednak mojej rady posłuchać.
Dziadek zwija się z bólu, mimo leków przeciwbólowych. Trzykrotnie wczoraj wzywane było pogotowie, podawano morfinę a dziadek po godzinie znowu wył z bólu. Pogotowie oczywiście opierdzieliło, że nie są od tego, żeby podawać morfinę i ustawiać leki. Chyba potrzebne to było, bo już hospicjum załatwione, dziś będzie pierwsza wizyta a ja odetchnęłam z ulgą, że wreszcie ktoś kompetentny zapanuje nad bólami.
Ponowna sprawa to chemia, jutro czeka dziadka kolejna, według mnie powinno się zaprzestać jej podawania bo po pierwsze, są już kolejne przerzuty śledziona i wątroba, czyli podawana do tej pory chemia nie skutkuje, po drugie dziadek po chemii trzy dni ma straszne skutki uboczne, że odechciewa mu się żyć. Po trzecie strasznie chudnie, nie ma w ogóle apetytu, słaby kondycyjnie, trzeba go już prowadzić do łazienki ( a jeszcze nie tak dawno jeździł samochodem) a po czwarte dziadek jest żółty, gałki oczne, ciało a jak ból się nasila robi się wręcz pomarańczowy, chyba siada wątroba? dobrze myślę?. Pewnie jutro okaże się po wynikach przed chemią co się dzieje z krwi.
Ja dałabym spokój z chemią, dałabym spokój z wykonywaniem kolejnych TK czy rezonansu ale rodzina ciąga po badaniach. Ja wiem, że Oni pierwszy raz opiekują się chorą na raka osobą, ja wiem, że chcą zrobić wszystko, że może wyleczą ale ja to widzę inaczej z własnego doświadczenia, z info z forum ale co zrobić jak ktoś ma inne zdanie niż ja. Dziadek wymaga w tej chwili tylko opieki domowej pod opieką HD, niwelowani bólu, miłości, troski a na resztę jest już za późno, to moje zdanie ale jakże odmienne od innych z rodziny, kochanej rodziny ale bez doświadczenia, wystraszonej, spanikowanej, płaczącej po kątach.
Chcę wierzyć, że dzisiejsza wizyta HD, otworzy Im oczy, co teraz dla dziadka najważniejsze. A dziadek chce już umrzeć, to Jego słowa, że już wszystko pozałatwiał formalnie i ma już dość cierpienia, strasznie przykre i bolesne.
Nie mam pytań, czytanie forum przygotowało mnie do tego co jest i co będzie, chciałam tylko się wygadać.
pozdrawiam wszystkich walczących i wszystkie rodziny, które to przechodziły i przechodzą.
marzena66, bardzo mi przykro, że tak wygląda sytuacja Twojego dziadka.
Objawy ze strony wątroby mogą być wywołane zmianami meta, a nie chemią. Co do samego podania chemii, to progresja (która, jak rozumiem, nastąpiła już po rozpoczęciu leczenia chemicznego) sugeruje, że należy terapię zakończyć i nie podawać kolejnej dawki - nie ma sensu męczyć pacjenta. Wyjątkiem jest zmiana schematu, ale do tego pacjent musi być w dobrej kondycji.
Wierzę głęboko, że jeśli lekarz prowadzący (onkolog) stwierdzi, że istotnie nastąpiła progresja w trakcie podawania obecnego schematu, to zakończy leczenie chemiczne.
Trzymaj się.
Objawy ze strony wątroby mogą być wywołane zmianami meta, a nie chemią
i są to meta. Rodzina wykonała ponownie badanie PET i są przerzuty do śledziony i wątroby, niestety.
majkelek napisał/a:
to progresja (która, jak rozumiem, nastąpiła już po rozpoczęciu leczenia chemicznego)
dokładnie tak, już po paru cyklach chemii na badaniach obrazowych widać progresję.
majkelek napisał/a:
sugeruje, że należy terapię zakończyć i nie podawać kolejnej dawki - nie ma sensu męczyć pacjenta.
To samo ja sugeruje, Ty to wiesz, ja to wiem tylko rodzina nie chce a pacjent przechodzi "męki pańskie". Jestem tylko pełna nadziei na dzisiejsze HD i jutrzejszą wizytę u onkologa, że wreszcie zaniechają dalszej chemii.
majkelek napisał/a:
Wyjątkiem jest zmiana schematu,
Myślę, że to już nic nie da oprócz dodatkowego cierpienia, za dużo przerzutów. Guz w płucach 10 cm, przerzuty do kręgosłupa (tu pomogły w bólach jak na razie naświetlania, śledziona, wątroba, węzły chłonne też wyglądają źle to po co eksperymentować jak pacjent wręcz w paskudnej formie.
majkelek napisał/a:
......... to zakończy leczenie chemiczne.
I tego chcę teraz najbardziej patrząc na cierpienie ogromne dziadka, tylko dlaczego ja tego chcę a reszta rodziny NIE. Można wierzyć w cuda, tylko ja jakoś nie potrafię, może pesymistką jestem z natury .
Dziękuję majkelek, za dobre słowo, przynajmniej mam pewność, że ja chcę dobrze i jestem jednak realistką a nie pesymistką.
Dziadek przez ostatni czas miał wstrzymaną chemię, to już 4 tydzień. Nie wiem czy się cieszyć czy też nie. Dwa razy wstrzymano bo wyniki z krwi kiepskie, jak wyniki się poprawiły to nie było jednego składnika chemii i tak odsyłany był z tygodnia na tydzień.
Dziadek odżył, to dawny On, uśmiech na twarzy, idealne samopoczucie dzięki lekom ustawionym przez lekarza z hospicjum, spacerujący, żartujący i zrzędzący na cały rząd . Nawet się zastanawialiśmy czy z chemii w ogóle zrezygnować i dać dziadkowi cieszyć się życiem, ale nie ja tu decyduję.
Parę dni temu dziadek po wspaniałych tygodniach w nocy dostał takiego strasznego bólu serca, klatki piersiowej, że pewni byliśmy zawału. Pogotowie, zabrali dziadka do szpitala, ekg pokazało migotanie przedsionków, unormowali dziadka i kazali zaliczyć kardiologa. Dziadek po zrobieniu badań ma dużo zmian w sercu, powiększona komora, jakiś przeciek, zastawki nie takie jak powinny. Nie wiemy czy to wynik podawania chemii czy już miał tak wcześniej bo nigdy na serce się nie uskarżał i badań nie robił więc nie ma porównania. Dostał leki kardiologiczne i znowu dziadek kwitnie. W przyszłym tygodniu znowu decyzja czy chemia jest i czy będzie dziadkowi podana. Tak miło patrzeć jak dziadek mimo choroby powrócił znowu do chęci życia ale jak widać choroba robi swoje jak nie atakuje z jednej strony to z drugiej pokąsa. Walczymy dalej.
Dziadek skończył już dawno chemię, przyjął ją nawet bez szczególnych dolegliwości, pierwsze dwa dni po chemii były cięższe.
Dziadek załapał się na jakiś "eksperyment medyczny" (na prawdę nie wiem jaki) bo dziadek jest dalej ode mnie a osoby, które się dziadkiem zajmują na co dzień nie wnikają w szczegóły, jest zasada lekarz wie, lekarz pomoże i trzeba brać co lekarz daje, może to i lepiej żyją przynajmniej bez świadomości najgorszego i w wierze, że dziadek wyzdrowieje i niech tak będzie.
Trochę jest to dla mnie uciążliwe, bo nie znam szczegółów jaka chemia, jakie leki a jak jest gorzej to wtedy pytanie do mnie co robić.
Wracając do rzeczy, dziadek raz w tygodniu przyjmował jakiś zastrzyk, niby wstrzymujący postęp choroby no i jest dobrze, guz się zmniejszył w płucu o połowę, ma przerzuty w kręgosłupie i pomaga sobie laseczką przy chodzeniu, ale chodzi sprawnie, nawet samochodem jeździ, apetyt ma, zrobił się pulchny (tu sterydy i lek na apetyt robi swoje), rządzi, złości się na wszystkich i wszystko ale i częściej się uśmiecha.
Zabezpieczony i zaopiekowany jest przez HD super i nie ma żadnych bóli ani innych uciążliwych dolegliwości. Bierze leki na serce bo po chemii uaktywniła się arytmia i migotanie przedsionków, trochę to serce szwankuje, według lekarza za silne nie jest.
I tak u nas na tą chwilę jest z dziadkiem. Cieszymy się, że mimo tak ciężkiej choroby tak łagodnie się z Nim obchodzi albo po prostu tak dobrze zabezpieczony jest przez HD i nasza czujność nie pozwala mu cierpieć albo On taki twardy zawodnik.
Oczywiście mam świadomość, że dziś jest cudownie a jutro nie wiadomo.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum