Nie wiem jakie są procedury,ale mojego taty przed operacja z onkologiem też nikt nie konsultował. Na pulmonologii postawiono diagnozę i bez obecności taty na podstawie samych wyników do operacji zakwalifikowali torakochirurdzy. To wszystko w tym samym szpitalu, decyzje konsultowane między oddziałami. Rodzice poszli jeszcze tylko prywatnie na konsultacje do ordynatora torakochirurgii i dzięki temu potem on operował.Konsultacja onkologiczna była na torakochirurgii dopiero po operacji jak już były wyniki.
Onkolog powinien sie wypowiedzieć, ale niestety różnie to bywa, o czym już było wielokrotnie na blogu...
Nasz pulmonolog wysłał do torakochirurga i ten podjął decyzję. Dopiero po operacji tata trafił do onkologa. Wszystko zalezy od szpitala i lekarzy...
Wiecie co, mnie przede wszystkim przygniata? Bezradność. Wiem, że to może wydaje się dziwne, że mam problem ze skontaktowaniem się z lekarzem- ale mam. Telefonów nie odbiera, w szpitalu jest nieuchwytny. Dziś spędziłam tam napawdę dużo czasu. Ale przeciez nocować nie mogę w szpitalu, ani być tam w każdej chwili z powodu pracy i odległości, jaka mnie dzieli od Białegostoku.
witaj tessa
czy w Białymstoku nie ma czegoś takiego jak konsylium lekarskie ? chyba jeden lekarz nie będzie decydował o tak poważnej operacji przy takim stanie zdrowia w jakim twój Tato znajduj się obecnie ?
pozdrawiam cieplutko
_________________ Bije zegar godziny , my wtedy mówimy: '' Jak ten czas szybko mija '' - a to my mijamy .
Stanisław Jachowicz
Tata nadal leży w szpitalu, robią mu badania. Wczoraj była tomografia i bronchoskopia, dzisiaj USG i badania serca. Nie mogłam być u Taty ani dzisiaj, ani wczoraj. Natłok zajęć w szkole mi to uniemożliwił: wywiadówka, szkolenie, lekcje... Zadzwoniłam więc do lekarza prowadzącego, żeby uzyskać nieco informacji. Nakrzyczał, że mu przeszkadzam, powiedział, że nie wie, kiedy będzie miał czas i odłożył słuchawkę. I tak. to się skończyło. Bezradność ogromna. Płakać się tylko chce. Rozumiem, że jest zajęty, ale to nie zwalnia człowieka z bycia kulturalnym. Jutro jadę do Taty, nie wiem jednak, czy lekarz prowadzący będzie miał akurat dyżur. Rozumiem, że to ciężka praca,, jestem pełna szacunku dla lekarzy. Z drugiej strony czuję upokorzenie, z którym nic nie mogę zrobić
tessa, jak czytam Twój wpis to zachowaniu lekarza to same mi sie pięści zaciskają. Nie wiem czy jest to taki typ lekarza z jakim ja miałam kontakt w trakcie choroby Mamy, ale nauczyłam sie, że na takie zachowania trzeba odpowiedzieć tak samo. Dopiero jak mi puszczały nerwy i zaczynałam "pyskować" lekarzowi to on zaczynał ze mną normalnie rozmawiać. Niestety ale na "takich" lekarzy trzeba z góry. Jak widzą, że nie odpuścisz i nie boisz się ich to zaczynają Cie inaczej traktować. Nie wolno płakać, żalić się, prosić! Ich zasranym obowiązkiem jest leczyć pacjenta a rodzinie (osobie wskazanej) udzielać inforamcji na temat leczenia. Masz prawo tego żądać. Lekarz nie chce to do ordynatora, ten nie chce do do dyrekcji. Rozumiem, że lekarz może nie mieć w danej chwili dla Ciebie czasu ale rzucanie słuchawką jest niedopuszczalne.
Nie chcę Cię "bojowo nastawiać" ale u mnie to sie opłaciło.
Dziękuję za wsparcie i ciepłe słowa. Zaglądam na to forum kilka razy dziennie z nadzieją, że ktoś wspaniały napisze choć kilka słów.
Dzisiaj zbiera sie konsylium- pewnie właśnie trwa. Będą podejmować decyzję odnośnie dalszego leczenia i ewentualnej operacji. Zaraz po lekcjach wsiadam w autobus i jadę do Taty. Zrobię wszystko, żeby się czegoś dowiedzieć.
tessa, nic nie piszesz...
Liczę na to, że udało Ci się znaleźć jakiś sposób na rozmowę z lekarzem i masz dobre informacje.
Jak się trzyma Twój Tato? Czy już zapadła jakaś decyzja?
Witajcie. Rzeczywiście udało mi się porozmawiać z lekarzem. Czekałam 2 godziny, rozmowa trwała 1 minutę. Lekarz stwierdził, że na konsylium podjęli decyzję o operacji, ale są świadomi, że ryzyko jest spore. Wyniki spirometrii poprawiły się, serce w porządku, USG jamy brzusznej też. Na konicec pan doktor dodał, żebym sobie o tej chorobie poczytała w internecie, jesli chcę się czegoś dowiedzieć.
Operacja jest jutro. Umieram z niepokoju.
Tessa
Ciężko komentować, bo my siedzieliśmy u lekarza ponad godzinę. Wyjaśnił wszystkie za i przeciw operacji i nam kazal podjąc decyzję. Nie wyobrażam sobie jak mógł Wam to przekazać w ciągu minuty:(
Tak jak i Agni i ja znam stres operacyjny. Duże ryzyko jest niestety zawsze przy tej operacji... Ja z nerwów nie poszłam dopracy, tylko siedziałam z Mamą i umierałyśmy razem z nerwów...
Tesso, będa jutro ściskała kciuki:)
PS. Pamietaj, że operacja trwa dlugo - nawet do 5 godzin, więc sie nie stresuj dodatkowo tym, że dlugo nie masz wiadomości...
Operacja trwala 5 godzin. Potwornie się denerwowałam. Byłam dziś u Taty w szpitalu. Był jeszcze taki półprzytomny, ale oddychał samodzielnie. To chyba dobry znak.
Dziękuję Wam wszystkim za dobre słowa. Dzisiaj po lekcjach ruszam do Taty. Będę toczyła kolejny bój o to, by dowiedzieć się czegoś od lekarzy. Nie mam pojęcia, ile mu tego płuca wycięli, czy całe, czy płat. Chciałabym wiedzieć, czy nie zauważyli innych przerzutów, czy wycięli węzły chłonne. Pielęgniarki są naprawdę cudowne, ale z lekarzami ciężko się dogadać.
Tessa
Walcz o info!
U nas było zupełnie odwrotnie - lekarze byli cudni i każdy o każej porzez mimo, że nie był prowadzącym) udzielal informacji, natomiast za wyjątkiem 1 pielegniarki pozostałe był gburowate i chamowate:(
Węzły chłonne wycinają wszytskim, niezaleznie czy były zajete czy nie - limfadektomia to się chyba nazywa jesli dobrze pamiętam...
Nie wiem jak twój tata zniósl operację, ale ja byłam przerażona wyglądem mojego. Widziałam Go już po operacjach biodra, ale po płucu był niekumaty i na morfinie:( kiepski widok...
Niedawno wróciłam z Białegostoku. Tata dzisiaj kiepsko się czuje. Jest obolały i ma temperaturę. Lekarz powiedział, że wycięli Tacie płat prawego płuca (nie całe jak wcześniej planowano). Węzły chłonne też wycięli, choć wg lekarza trudno stwierdzić jednoznacznie, czy były zajęte przez nowotwór. Oddycha sam i jest całkowicie przytomny. Doktor każe mu kaszlać, żeby odkrztusić zalegającą wydzielinę, a Tata mówi, że bardzo go boli i ma z tym problem. Lekarz powiedział, że jeśli Tata nie będzie sam odkrztuszał, to trzeba będzie jakoś to odsysać. Tak się martwię, a jednocześnie cieszę, że Tata żyje.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum