Bóg zapłać Ewka za dobre słowo. Szczególnie teraz, kiedy tak mi trudno. Edyta miała taki nadzwyczajny stosunek do choroby. Traktowała to wszystko tak normalnie. Ona mnie tego nauczyła. Nigdy się nad sobą nie użalała. Ja kiedyś tak. Po tym jak nie dostałam godzin w szkole. Brałam chemię i płakałam jej w rękaw. Pogłaskała mnie po głowie.
-Myszko świat się nie zatrzyma, nie zrobi puci puci, bo zachorowałyśmy. To Twój bagaż nieś go.Wyprostuj plecy,cycki do przodu. O zobacz jaki mam nowy lakier do paznokci.
Cała Edyta.
Dziękuję Kasico, bardzo potrzebuję wsparcia. I wiem, ze zabrzmi to patetycznie, ale świat bez niej jest pusty. Nie było jej w pobliżu na co dzień. Dzieliło nas 250 kilometrów. Ale wiedziałam, że mogę zadzwonić i ona tam będzie. Dzwonię do niej w maju. Cieplutko. Miły wieczór.
-Co robisz Edyś?
- Na tarasie siedzę. Piwko piję. Jedno.
-No ciekawe,co by nasz Doktor na to powiedział?-we mnie jak zwykle stara belfrzyca musi się odezwać.
-Powiedziałby, żeby było schłodzone,bo upał- Edyta się śmieje jak zawsze
Masz rację Lidio, umarła, ale nie odeszła. W jakiś dziwny sposób żyje we mnie. Dziś rano szłam do sklepu i w myślach gadałam do niej. Pitolec jak się patrzy.
Bożenko, jo-a dziękuję.
Dziś rano szłam do sklepu i w myślach gadałam do niej. Pitolec jak się patrzy.
małgośka, to żaden pitolec.
Według mnie, to całkiem normalne jeżeli było się z kimś tak bardzo związanym jak Ty i Twoja Edytka. Choroba, bardzo często, daje nam szansę poznać tych prawdziwych dobrych, bliskich znajomych, ba nawet przyjaciół- tych na dobre i na złe.
Dzwoni do mnie kiedyś i zła jest jak nie ona. Zaraz muszę wiedzieć ,co się stało. Spotkała sąsiadkę, której nie widziała jakoś z rok, bo się wyprowadziła do nowego domu. I ta sąsiadka na jej widok wypaliła:
-Boże jak pani wygląda pani Edyto? Prawie pani nie poznałam.
Edyta zła syczy do telefonu,że baba głupia. Mówię jej,że nie tylko głupia,ale i gustu nie ma, bo Edyś wygląda ładnie.
-Tak uważasz?- pyta i słyszę,że złość przechodzi.
-No pewnie. Nie mam,co do tego wątpliwości.
- No to wychodzi,że jesteś mądra i masz gust. I już się chichramy.
Dziękuję,że dajecie mi możliwość powspominania Edyty. Naprawdę lżej. Dziękuję,że jesteście ze mną. I moje miastowe koleżanki tez. Właśnie zadzwoniły,że jutro się zbieramy na działce u E. Popłacze sobie na ganeczku.
[ Dodano: 2013-08-19, 19:46 ]
Powinnam Wam napisać o tym. Miała 40 lat. 2 lata chorowała na angiosarcomę.
Powiedział mi o niej ktoś bliski. Ma 20 lat i ostrą białaczkę. Leży w szpitalu w W. Do nikogo się nie odzywa. Nikt do niej nie przychodzi.
Niedobrze. W samotności można chorować na zapalenie gardła albo grypę żołądkową, ale nie na raka. Choruję od ponad 2 lat. Diagnozę poznałam 17 miesięcy temu. Sama nie dałabym rady.
Pamiętam Płocką - pobyty w Instytucie. Do domu daleko, ale ja mam codziennie odwiedziny. Przychodzą późnym popołudniem. Jeden po pracy, drugi po zajęciach na uczelni. Jadą do mnie przez pół Warszawy. Świetnie maskują zmęczenie.
-Nie, to naprawdę żaden problem. Jaka tam wyprawa? Parę przystanków. Nie ma o czym mówić.
Przywożą bułeczki z wiśniami, soki w kartonikach, książki do poczytania, muzykę na samotność, uśmiech, czułe poklepywanie po wierzchu dłoni. Chodzą ze mną po korytarzu delikatnie trzymając pod rękę. Zaglądamy razem przez oszklone drzwi na świeżo wyremontowany oddział. Podziwiamy. No będzie jak na Zachodzie. Mijamy pielęgniarki. Jedna uśmiecha się do nas i mówi:
-Udali się pani synkowie. Tacy troskliwi i podobni do pani.
-To synowie mojego brata.
- I tak codziennie odwiedzają ciotkę? No niebywałe.
Wcale nie. Oni nie uważają, że robią coś niezwykłego. Przychodzą, bo są potrzebni.
Czasami wpada narzeczona starszego. Pracuje w korporacji do póżna. Na Wolę jedzie z Mokotowa. Musi się trochę zwalniać. To nie jest dobrze widziane. Ale ona wie, co robi. Sporządza bilans zysków i strat. I jedzie do mnie do szpitala. Wygładza łózko. Robi porządki w szafce. Parzy herbatę dla mnie i dla siebie. Specjalnie przywiozła filiżanki. Niezbędny rekwizyt babskich pogaduch.
Bez nich nie dałabym rady.
Dla nich te wizyty też chyba były ważne. Nieoczekiwanie po 7 latach narzeczeństwa narzeczona została żoną. Uznali, że tak trzeba.
-Skąd taka nagła decyzja?- pytam z przeświadczeniem, że wtrącam się w nie swoje sprawy.
-To proste. Gdyby któreś z nas zachorowało, lekarz nawet nie udzieliłby informacji, bo oficjalnie jesteśmy dla siebie nikim.
Bardzo dobry powód, tym bardziej że nie jedyny, a tylko jeden z wielu.
Tak, odwiedzanie, troska... to ogromnie wiele znaczy dla chorego człowieka. Sama się o tym przekonałam. Ale i wiele może znaczyć dla odwiedzających... ot, szkoła życia, szkoła tego co w życiu najważniejsze...
Z moimi koleżankami/przyjaciółkami znamy się od 36 lat. Razem byłyśmy przez całą średnią szkołę, studia (chociaż każda studiowała coś innego, ale w tym samym mieście-Olsztynie).Byłyśmy razem, kiedy każda z nas wychodziła za mąż i niektóre brały rozwód. Byłyśmy, kiedy rodziły się dzieci, kiedy później dorastały i teraz, kiedy dzieciom rodzą się ich dzieci i jedna z nas na początku marca została babcią.
Byłyśmy razem także wtedy, kiedy zachorowałam.
Jestem po pierwszym kursie trzydniowej chemii. Jeszcze nie wypadły mi włosy. Dostaję esemesa od E. Pyta, czy mam ochotę się spotkać. Pewnie. Nie przepuszczę takiej okazji. Ubieram się staranniej niż zwykle, robię makijaż, ale efekt nie jest porażający. Jadę kilkanaście minut przed czasem. Zaczekam na miejscu. One się zawsze spóźniają. Rytuał jest taki, że ta , która dotrze na spotkanie pierwsza, dzwoni do pozostałych i pogania:
-No gdzie jesteś. Ja już czekam.
Tym razem jest inaczej. Przyjeżdżam przed czasem a one już są. Wszystkie. Jakieś takie oficjalne. Siadam przy stoliku i oblatuje mnie strach. Nie wiem, czy dam radę. Usiłuję się uśmiechać. Widzą , że mi trudno. Nie myziają ani rączką, ani słowami. Zaczynają rozmowę. E. pyta, czy mam ochotę powiedzieć o chemii. Opowiadam zdawkowo. Na razie tyle wystarczy. Nie ponaglają, nie napierają. Mówimy o czymś innym. O dzieciach E. i córce BB. O pracy. J się skarży. Jest wykończona. Pocieszmy. Ja też. Rozmowa się toczy. Jest tak jak zawsze ( no prawie). Po dwóch godzinach poddaję się. Jestem zmęczona. Jadę do domu się położyć. Wstają wszystkie, żeby się pożegnać. Poprzytulać na do widzenia. E. się rozkleja:
-Nawet nie wiesz, jak się bałyśmy tego pierwszego spotkania. Ale już dobrze. Każde następne będzie łatwiejsze.
Jutro jadę na tomografię. Wchodzę na badanie ok 12. Pomyślcie o mnie. Pomódlcie się za wynik. Proszę o odrobinę Waszej siły. Z tych odrobin ulepię swoją odwagę.
Buziak dla Wszystkich.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum