Nie oglądam wielu filmów. Poddaję je surowej weryfikacji według dawno ustalonych kryteriów. Dlatego prawdziwą ucztą jest dla mnie obcowanie prawie przez dwie godziny z niezwykłym dziełem. Wczoraj własnie obejrzałam taki film i trochę mi wstyd, że dopiero teraz, bo "Olivier, Olivier " Agnieszki Holland" ma już 21 lat. To jeden z takich filmów, który nie kończy się dla mnie wraz z ostatnimi ujęciami. Zostaje we mnie i myślę o nim jeszcze przez jakiś czas. Układam go w sobie. Tak jest i tym razem. Przeżywam od nowa tragedię rodziny Duvalów, ich smutną historię.
Duvalowie mieszkają na francuskiej prowincji. Ojciec jest weterynarzem, matka zajmuje się domem i wychowaniem dwójki dzieci: córki Nadine i syna Oliviera. Przeciętna, kochająca się rodzina, zwykli ludzie mocno ze sobą związani emocjonalnie. Tak się przynajmniej wydaje. Do czasu. Pewnego dnia 9 letni wówczas Olivier musi jechać rowerem do pobliskiego miasteczka,żeby zawieżć posiłek chorej babci. Nigdy tam jednak nie dociera. Chłopca szuka rodzina, sąsiedzi, policja. Bez skutku. Zaginięcie Oliviera prowadzi do kolejnej tragedii. Rodzina Duvalów rozpada się. Traumatyczna sytuacja nie zbliża ich do siebie, a wręcz przeciwnie- oddala. Uwalnia pokłady złości, agresji, niechęci. Ojciec wyjeżdża na kilkuletni kontrakt do Afryki. Matka i córka zostają same. Historia ma oczywiście w filmie swój dalszy ciąg. Mnie jednak zainteresował ten własnie aspekt fabuły.
Może dlatego,że nie dalej niż w poniedziałek przesiedziałam cały dzień na działce u E. Byłyśmy tylko we dwie i miałyśmy dużo czasu na rozmowy o wszystkim. E. zdawała relację ze swojego wakacyjnego wyjazdu. Opowiadała o mężczyżnie poznanym nad morzem. Nie polubiła go od pierwszego wejrzenia.
-I wiesz co, miałam rację. Znajomy powiedział mi,że niedawno porzucił swoją partnerką po kilkunastu latach wspólnego życia, kiedy zdiagnozowano u niej raka. Świnia, no nie.
E patrzy na mnie i oczekuje potwierdzenia. Kiwam głową. Ona podobną historię słyszy pierwszy raz. Ja słyszałam ich więcej, kiedy w ubiegłym roku jeżdziłam na chemię. To nie jest wcale wyjątkowa sytuacja. Wspólne trwanie w bólu, cierpieniu, niepewności okazuje się zbyt trudne. Niektórych przerasta. Zupełnie tak jakby wierzyli,że życie jest nieustającą balangą i dlatego dobrze wychodzi im tylko wspólna zabawa i przeżywane razem przyjemności. Kiedy na sinusoidzie życia zaczyna się zjazd w dół, łatwiej jest uciec.
Dobrze że są jeszcze tacy,którzy potrafią trwać przy sobie nie tylko w zdrowiu, ale i w chorobie, nie tylko w szczęściu, ale i w nieszczęściu.
Dobrze.
Niektórzy mężczyźni potrafią odejść z powodu choroby dziecka...
bo to ich przerasta, bie umiejąsię odnaleźć... bo nadal chcę być najważniejsi i by to im poświęcano najwięcej uwagi
ot, takie życie...
Koniec lutego 2012 roku. Leżę w Instytucie na Płockiej już trzeci raz. Duży guz w prawym płucu, w obu małe guzki, nie ma diagnozy, będzie operacja. Kiepsko. Nie mogę spać. Godzinami przewracam się na łóżku. Zasypiam na krótko. Sen nie przynosi ukojenia. Mam koszmary. Rano przy pobraniu krwi mówię o tym pielęgniarkom. Słowa bez konsekwencji. Tak uważam. Ale nie. Pielęgniarki są profesjonalne, uważne. Jeszcze tego samego dnia mój doktor obiecuje,że wieczorem dostanę dobrą tabletkę na spokojny sen, a po obiedzie spotkam się z psychologiem.
Siedzę w jej małym gabinecie. Na kolanach mam pudełko chusteczek higienicznych. Zanim stąd wyjdę, będzie puste.
-Proszę mi powiedzieć, co pani teraz czuje. To jest strach, żal, złość ?
- Jestem zagubiona.
Tak czułam to dzień wcześniej, kiedy w szlafroku i kapciach stałam przed głównym wejściem do Instytutu. Niby koniec lutego, a naprawdę ciepło. W powietrzu czuć zapowiedz wiosny. Świeci słońce i zima ucieka mokrymi strumykami płynącymi po chodnikach. Ludzie gdzieś się spieszą. Rozpinają palta i kurtki. Falują na lekkim wietrze uwolnione szaliki. Tak mi się podoba. Tak znam ten świat. To niecierpliwe czekanie na koniec zimy. Ale to już nie moje. Już nie należę do tego świata , w którym najważniejsze to gdzieś iść, spieszyć się do pracy. Robić zakupy. Kłócić się z koleżanką.
Świata, do którego mam przynależeć nie znam. Dawni kartografowie napisali by o nim."Nie idż tam. Tam są tylko smoki ". Chętnie bym skorzystała z tej rady. Ale nie mam wyboru.
Przede mną moja terra incognita.
Nowy nieznany świat do oswojenia.
Boję się. Pilnie potrzebuję odwagi.
Wchodzę.
Nie mogę przypomnieć sobie, ile lat ją znałam. Ale już ten problem z liczeniem , to dowód, że długo. Prowadziła szkolny sklepik. Wysoka, szczupła, niezwykle energiczna. Dobry człowiek. Kilka lat temu w jednej z klas maturzysta nie miał 12 złotych, żeby wykupić bilet na spektakl. Zapłaciłam za niego i podreptałam do wychowawcy, spytać o sytuację chłopca. Okazało się, że jest trudna, wychowawcy znana, Marcin dostaje zapomogę, a nasza Danusia ze sklepiku daje mu codziennie kanapki, hamburgery, hot-dogi, tak według jego uznania. Drobny gest, ale ludzki. Nie każdego na to stać. Tym bardziej , że Danka też nie miała lekko. Wychowywała sama dwóch synów. Starszego z nich uczyłam. Pamiętam, kiedy przygotowywał się do matury. Roześmiana Danusia złapała mnie za rękę:
-Małgosia, ja już tego jego uczenia się dłużej nie wytrzymam . Cały pokój założył papierami. Godzinami siedzi na łóżku i czyta. Wczoraj wieczorem wchodzę do niego z herbatką i kanapką, staję na tych papierach, bo inaczej nie mam jak, a on na mnie krzyczy:
-Zejdzie mama ze średniowiecza, bo zaraz wszystko będzie pomieszane.
Taka była z niego dumna, że dobrze zdał maturę, dostał się na WAT, został zawodowym żołnierzem.
Nie widziałam jej od początku mojej choroby. Ale ona pamiętała, przesyłała pozdrowienia, dopytywała bratanicę o moje zdrowie.
Jutro pójdę na jej pogrzeb. Na cmentarz nie dam rady. Tylko do kaplicy.
Umarła nagle. Jeszcze to do mnie nie dociera.
Jutro się z Tobą pożegnam. I mam nadzieję, że tam gdzie pójdziesz będzie już czekał na Ciebie sklepik. I będzie stała kolejka chętnych na to ,żeby zobaczyć Twój uśmiech i usłyszeć Twój głos :
-Zrobić kawkę?
Wychodziła z gabinetu numer 8. Rude włosy, kolorowa sukienka. Zwracała na siebie uwagę. Moją też. Póżniej siedziała w fotelu na oddziale dziennej chemii. Skomplementowałam włosy.
-Może mieć pani takie same . Wystarczy 250 zł-powiedziała i podniosła do góry perukę.
Śmiałam się,chociaż ten śmiech wydawał mi się taki nie na miejscu. Ale ona też się śmiała.We wrześniu siedziałyśmy pod gabinetem naszego wspólnego Doktora F. Edyś nie w formie, bo nie lubi jesieni. Tak już ma. Od diagnozy.
-Co ci jesień przeszkadza-pytam
-Nic,tylko mam depresję.
-Żartujesz, depresję to mogą mieć ludzie, co mają problemy. Ale my? Śmiejemy się, bo nas to śmieszy. Mój mąż nas dyscyplinuje. Mówi,że nie wypada. Robimy do siebie miny i parskamy znów, jak skarcone prze nauczyciela uczennice.
-Ty się Gocha nie śmiej. Będziemy chorować na poważnie, bo to poważna choroba.
-No pewnie, tylko tak.Ale z Edytą nie było łatwo na poważnie. A już na pewno nie wtedy. Dzwoni do mnie pod koniec września.
-Pilnie kup mi sukienkę, tylko śliczną. Miałyśmy wyrażny podział obowiązków. Ona pracowała na cały etat i brała chemię II linii, ja byłam na rencie,więc miałam czas chodzić do lumpeksów. Kupiłam jej tą sukienkę. Śliczną, szarą taką do figury. A ona dokupiła do niej czerwone szpilki, umalowała usta czerwoną szminką i poszła odebrać nagrodę prezydenta swojego miasta wręczaną z okazji dnia nauczyciela. No taka była. Pracowała,brała chemię,dostawała nagrody. Tak to wymyśliła. Miało być normalnie. Żeby dzieci jak najmniej odczuwały jej chorobę. Jeszcze w ubiegły poniedziałek była z nimi na Mazurach. Przysłała mi esmesa. Telefon:pik pik i już wiem,że do mnie nie przyjedzie teraz. Może następnym razem.Teraz nie zdąży. Nie da rady,bo 19 w poniedziałek musi być na chemii w Warszawie.Pieklę się esemesowo. Ale wpływu nie mam.
W sobotę wieczorem dzwoni.
-No cześć kochana, jak po wakacjach?
To nie była Edyta. Zadzwonił jej brat, z którym zawsze przyjeżdżała na Roentgena.
Edyta, moja Edyta zmarła 17 sierpnia o 17,10.
BOLI
W sobotę dowiedziałam się najpierw o śmierci mojej znajomej Danusi, a póżniej o Edycie. No i się rozsypałam. Tak dokumentnie. Nie umiem się poskładać.
Cholerny srak
małgośka, czyta się Ciebie jak wciągającą lekturę.Dosłownie-im więcej czytam,tym więcej chcę czytać,to co piszesz.
Ja dosłownie 'pożeram' kolejne Twoje posty.Piszesz w taki prosty do zrozumienia sposób o sprawach ważnych.
Dziękuję i proszę o więcej
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum