Oj gosiaa, i mnie łza kapnęła czytając Twoje słowa ... kiepska w pocieszaniu jestem ale jak można pocieszać kiedy się przez to samo przechodziło i wiadomo jak to jest ?! Chyba najlepszym sposobem jest po prostu BYĆ, przytulić, zrozumieć...
Cóż Ci mogę powiedzieć, trzeba być twardym i przejść przez to wszystko wykorzystując jak najlepiej każdą sekundę.
Życzę Wam aby wyniki TK pozwoliły na dalsze leczenie.
Pozdrawiam.
_________________ Anelia
Jeśli wiara czyni cuda,trzeba wierzyć,że się uda !
Gosiu,przytulaj Tatę,trzymaj za rękę,dawaj buziaki...
Masz jeszcze czas na to.Ja go już nie mam
Gosiu, mam nadzieję,że mimo wszystko pobyt nad morzem udany.
Pozdrawiam i ściskam
Modlę się za Was, pamiętam i trzymam mocno kciuki, aby czas był dla Was łaskawy i jeszcze długo pozwolił cieszyć się wzajemną obecnością, wiem, serce aż mnie ściska kiedy czytam twoje słowa i mam nadzieję, ze jeszcze wszystko się odmieni.
Pozdrawiam Was gorąco.
_________________ Marta82
Kocham Cię mamusiu: 20.03.1947 - 15.01.2013 r.
Ewka, nie wiem jak to jest stracić najbliższą osobę nagle- staram sobie wyobrazić jak to jest, gdy bliska osoba nagle znika, gdy jeszcze wczoraj rozmawiała, śmiała się, była...
Proszę, wspominaj te dobre chwile, na pewno tata chciałby, byś pamiętała te wspólnie spędzone radosne dni.
W mojej rodzinie nikt nie umarł nagle. Znam i rozumiem sens modlitwy "od nagłej a niespodziewanej śmierci...". Jednak... moja babcia miała obrzęk mózgu przez 3 miesiące, konała w cierpieniu kilka dni... Była w domu, wiem jak to wygląda i nigdy nikomu nie życzę oglądania takiego cierpienia osoby bliskiej, tak dobrej, tak pokornie znoszącej to co los niesie. Było to już wiele lat temu, a ja nadal pamiętam tę bezradność, ten ból. Wiem, że przez te lata medycyna hospicyjna bardzo się rozwinęła, ale nie o to chodzi. Wiem, że ten czas ma być nam dany na to, aby uporządkować sprawy, pożegnać się, przygotować się. Jednak jest we mnie jakaś taka niezgoda na przedłużanie nieuniknionego. Do tego dochodzi poczucie winy- jeśli trwa to długo, to nieuniknione jest pojawianie się myśli o śmierci (zresztą chory sam o tym wspomnina)- mam wyrzuty, że powinnam walczyć, przeć do przodu za wszelką cenę... a tu takie myśli się pojawiają.
Nie wiem, czy z tego co napisałam można wyciągnąć jakiś sens. Sama się w tym gubię.
Gosiu,to są nasze naturalne słabości,nasze myśli,które nas nachodzą.Absolutnie nie możesz się tego wstydzić.Jak Tato leżał w szpitalu to ja też dużo miałam takich przemyśleń.Co do przedłużania nieuniknionego to u nas tego nie było.Tato odszedł szybko prawie bez cierpienia.Był jednak świadomy do końca,że umiera.Myślę,że się bał i wiem,że o nas myślał.Przyśnił się mojej siostrze i powiedział jej,że myślał o nas tamtej nocy.
Gosiu moja psychika nie jest jeszcze w takiej kondycji,jak kiedyś.Pracuję nad tym każdego dnia(bez leków).Wszyscy dookoła mówią,że dobrze,że Tato nie cierpiał,że tak szybko zmarł.Myślę,że dobrze i dla niego i dla nas.Może komuś moje słowa wydadzą się okrutne,ale naprawdę dochodziłam do tej prawdy trochę czasu i jestem w pełni świadoma tych słów.
Mam nadzieje,że jeszcze macie dużo dni,miesięcy przed sobą.
Pozdrawiam i ściskam
Justyno, ja oskarżam się, że jestem za słaba, że jestem tchórzem i jak mogę myśleć w ogóle o tym, skoro należy walczyć. Boję się- i wstydzę się tego.
Gosiaa, tak jak napisała wcześniej Ewa, jesteś człowiekiem, w każdym człowieku są słabości. To o czym piszesz jest czymś 'normalnym'.
Myślę, że wiele osób to potwierdzi, że nie zawsze (czy nawet w ogóle) nie ma sensu przedłużać cierpienia drugiej osoby, tym bardziej bliskiej. Przecież chodzi o jakość życia, a nie tylko długość życia. Zgoda na odejście drugiej osoby, aby nie cierpiała, nie trzymanie jej na siłę przy życiu też jest rodzajem odwagi i miłości do tej osoby.
Ewa dobrze pisze.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Gosieńko,ja też bym chciała,aby to nie były ostatnie urodziny Twojej córki,na których obecny będzie Twój Tato.
Mój Tato szedł do szpitala 23stycznia.Dzień wcześniej pojechałam z dziećmi do rodziców na Dzień Babci Dziadka.Jak dzieciaczki wręczały Tacie własnoręcznie wykonane laurki coś mnie ścisnęło i przemknęła mi myśl "czy to nie ostatni Dzień Dziadka?"Tak też niestety się stało.
Gosiu, miejmy nadzieję i wierzmy w to,że nie pójdzie to tak lawinowo,jak u nas.
Pozdrawiam i ściskam
Rozumiem, że to ta córcia, która jest tegoroczną "komunistką", zatem życzę Wam, aby tatuś hulał ile sił na jej osiemnastce. Trzymam za was bardzo kciuki i pozdrawiam!
_________________ Marta82
Kocham Cię mamusiu: 20.03.1947 - 15.01.2013 r.
Tak, to ta sama młoda osóbka. Jutro skończy 9 lat, sięga mi już prawie do ramienia- jeszcze troszkę brakuje (a mam 170cm). Bardzo przeżywa chorobę dziadka, mówiłam jej, że 9 sierpnia dziadek idzie do szpitala- a ona: ale wyleczy się już do końca? Co odpowiedzieć dziecku na takie pytania...
Wczoraj wylałam trochę łez, dziś nowy dzień, przełączyć się trzeba na tryb czekania. I znaleźć w sobie choć odrobinę wiary, że za 6 tygodni możliwy jest wyniki niekoniecznie zły.
Moja mama powiedziała mi: ta choroba uczy pokory i cierpliwości. Uczy w sposób niezwykle brutalny ale skuteczny. To taki paradoks: liczy się czas a większość tego czasu spędza się na czekaniu.
Powiedziałabym, że to siedzenie na tykającej bombie, ale ja nie mam zmysłu sapera, więc mam nadzieję, że ta bomba nigdy nie wybuchnie. Życzę Ci aby tata miał jeszcze mnóstwo czasu dla Ciebie i wnusi. Fakt nauka pokory, którą codziennie dostajemy w związku z chorobą naszych ukochanych bliskich jest bardzo ciężka i brutalna, ale wierzę, że za dobre wyniki w tej nauce czeka nas nagroda.
_________________ Marta82
Kocham Cię mamusiu: 20.03.1947 - 15.01.2013 r.
Nie pisałam, bo weszłam w stan "hibernacji"- żeby nie zwariować w oczekiwaniu na TK, który rozstrzygnie kwestię, czy raczydło taty zareagowało na chemię czy też nie.
Zaczynam się jednak budzić- gorąco więc moja skorupa się topi TEN dzień coraz bliżej, staram się siebie stopować, spokojnie nic nie poradzisz, musimy czekać, nerwy nic nie zmienią, wdech wydech....
Dowiedziałam się, że moja szwagierka, która jest trzy lata po usunięciu piersi ma zmieniony nowotworowo węzeł szyjny jeszcze badają czy to coś nowego czy przerzut- jeśli przerzut to fatalnie, bo po przeciwnej stronie niż usunięta pierś.... A wydawało się, że udało się jej, wróciła do pracy, było tak dobrze...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum