Dokładnie tak jest - po tyo dają chemię, aby guz zmniejszył się i była możliwa operacja - mojej mamie też tak mówili.
Mówili też, ze może być tak, że zdecyduje się na operacje, otworzą ją a zmiany okażą się większe czy też wiecej (małych guzków),że ostatecznie operacji nie przeprowadzą.
Moja mama zdecydowała się na chemią celowaną, a potem na operacje kręgosłupa - odbarczenie. Ta operacja pozwoliła jej na kilka mieisęcy dłużej normalnego funckjonowania - bo guz naciskał rdzeń i straciła czucie w nogach. Ale po tych kilku miesiącach paraliż przyszedł. Mama sama powiedziała, że kto wie, czy ta operacja nie spowodowała narudzenia tkanki nowotworowej i większego jej rozsiania.
Mogłoby tak być w przypadku operacji u Twojego taty. Operacja nie zawsze oznacza sukces.
Przestań sobie wyrzucać Etm, bo ja też mogłabym powiedzieć, czemu nie wpadłam na to, że lekarka leczy moją mamę na guza płuca (chemia celowana) a nie zadbała wcale o przerzut w kręgosłupie - o lekach na wzmocnienie kości dowiedziałam się dopiero w momencie paraliżu.
Ale nie jestem lekarzem, nie ogarniam wszystkiego, gdy zwracasz się do specjalisty liczysz na to, że jesteś w fachowych rekach - dotyczy to każdej sfery życia.
Badź silna, każdy z nas popełnia błędy, niestety, ale Twoje decyzje nie były błedem - na TAMTEN moment uznałaś je za najtrafniejsze.
Mamy niespodziankę, pielęgniarkę z HD tato przyjął z otwartymi ramionami tylko narazie to same formalności dopiero lekarz zdecyduje co tacie podać,ma być popołudniu.
Przepraszam,chodziło mi tylko o to,że ja muszę walczyć jeszcze z własnymi wyrzutami sumienia, nie chciałam porównywać absolutnie skali naszych cierpień.
Uwierz mi, że my wszyscy żyjemy w tym samym piekle pytań i gdybań. Mojej Mamie też powiedzieli w szpitalu, że guz jest nieresekcyjny, bo zgłosiła się już z rozsianym nowotworem. To ją załamało, ale nie to, że nie da się już nic zrobić, ale że można było wcześniej. Pomijając fakt, czy w ogóle można było operować raka dróg żółciowych (nie pęcherzyka żółciowego, bo to jest możliwe, ale dróg żółciowych), Mama pół roku przed śmiercią bombardowała wszystkich lekarzy i szpitale (miała USG, tomografię, rezonans, RTG, gastroskopię, kolonoskopię, a nawet biopsję trzustki, bo lekarze się uparli, że to trzustka). Ciągle leżała w szpitalu i chudła i nic nie jadła i ją bolało, a lekarze powtarzali, że to nie jest żaden rak. Ponieważ wszystkie kobiety w rodzinie od pokoleń chorują na pęcherzyk żółciowy mówiłam Mamie, że to może być problem dróg żółciowych. Ale nic nie zrobiłam ze swoją wiedzą, oddałam Mamę w ręce ,,specjalistów". Czy powinnam w związku z tym zabijać się wyrzutami sumienia? Teraz każdej nocy, kiedy Mama mi się śni, to od razu krzyczę na jej widok ,,Mamo ja już wiem co Ci dolega, to rak dróg żółciowych, Ty umrzesz na raka dróg żółciowych". Całe to forum pełne jest takich historii, więc jaki jest sens, abyś się umartwiała psychicznie, kiedy naprawdę nie ponosisz żadnej winy????
_________________ Mamuś- rak przewodów żółciowych, trzy tygodnie walki od diagnozy
Mamuś- kocham Cię
Każdy z nas ma pewnie jakieś wyrzuty sumienia,rzeczywiście zawsze można coś znaleźć, no chyba że nasz bliski wygrywa walkę z chorobą. A moje wyrzuty są i będą, a jak się z nimi uporam to czas pokaże.
Każdy z nas ma pewnie jakieś wyrzuty sumienia,rzeczywiście zawsze można coś znaleźć, no chyba że nasz bliski wygrywa walkę z chorobą.
Właśnie, jeśli wygramy z rakiem a wiesz, że wygrać można jak nie ma przerzutów, jak rak jest we wczesnym stadium i jak jest usunięty radykalnie, szanse wtedy ogromne. W gorszym stanie owszem zdarzają się sukcesy ale więcej mamy tych złych zakończeń.
Każdy kto stracił bliską osobę, przegrał walkę będzie miał wyrzuty sumienia ale to nic nie zmieni, nie przywróci życia więc musimy to sobie wytłumaczyć, przekonać się, że zrobiliśmy wszystko co było w naszej mocy żeby pomóc tylko przeciwnik był niestety silniejszy.
Twój tato miał małe szanse na operację już od samego początku, nawet gdyby była to nie wiem czy by taty nie otworzyli i nie zamknęli, następna sprawa to jeśli doszłoby do operacji nie wiem czy byłaby radykalna a to nie daje sukcesu.
Dziś można mówić wszystko, że by zoperowali/wyleczyli tylko gdzie byli wcześniej Ci lekarze?, w tym wypadku to chyba była taka nadzieja dla Was na lepsze jutro, że jeszcze chemioterapia i będzie możliwość operacji, nadzieja żeby pacjent się nie poddał albo cuda się zdarzają i chemia tak zadziała, że pozmniejsza się wszystko do takiego stopnia, że operacja będzie możliwa tylko to rzadkość.
Uczepiłaś się etm35, tej operacji i przez to robisz sobie wyrzuty a ta operacja nic Twojemu tacie by nie dała, wyniki były jednoznaczne, że sukcesu tutaj by nie było.
My możemy Ci to pisać na okrągło a Ty tego nie przyjmujesz do siebie i ciągle swoje, my Ci swoimi przykładami z własnych doświadczeń nie jesteśmy w stanie przemówić do rozumu ani nasze tłumaczenia, że to nie Twoja wina, to Ty sama musisz zrozumieć dlaczego tak jest. Jeżeli chcesz się zagłębiać w tym poczuciu winy będziesz cierpiała, jeśli chcesz żyć w miarę normalnie wytłumaczysz sobie, że rak u taty niestety był nieuleczalny i tak widocznie miało być.
etm35 napisał/a:
pielęgniarkę z HD tato przyjął z otwartymi ramionami
No i super, teraz jest potrzebny lekarz i może tatę ustabilizują.
Co do wzroku taty/oczu to trudno powiedzieć, może są przerzuty w OUN, co tłumaczyłoby taty zachowanie albo ogromny Jego lęk powoduje taki obraz oczu, jak jakaś psychoza.
Czy tato przyjmuje jeszcze sterydy?, bo od tego też może być takie zachowanie, wygląd.
Tata,nie przyjmuje sterydów był po nich bardzo agresywny,zachowanie poprawiło się.Rozmawiał z pielęgniarką i lekarzem całkowicie normalnie,ale to całkowicie,patrzyli na mnie jak na wyrodną córkę,która chciała z ojca zrobić wariata,gdyż uprzedzałam ich o całkowitym braku logicznego kontaktu.Lekarz był tylko oburzony brakiem badań krwi przez miesiąc i wogóle faktem,że pacjent z takimi wynikami został wypisany ze szpitala.Nie wdrożył żadnych leków ponieważ musi mieć wynik badania krwi,a pielęgniarka może przyjechać dopiero w środę.
,patrzyli na mnie jak na wyrodną córkę,która chciała z ojca zrobić wariata
Nie przejmuj się tym, niech każdy myśli sobie co chce, to akurat najmniej istotne, najważniejsze, że jest olbrzymi krok do przodu i ruszy pomoc dla taty i dla Ciebie (będziesz spokojniejsza, mając zaplecze medyczne).
Wyobraźcie sobie,że moja teściowa,która tak dzielnie deklarowała do męża chęć pomocy i gotowość opieki nad naszymi dziećmi przez 9 godzin dziennie (po 4 dniach jej się znudziło) teraz nawet nie może poświęcić pół godziny dziennie żeby zaprowadzić syna do szkoły więc muszę budzić córkę i wędrować z dwójką.A co na to mój mąż.Wyzwał mnie od lenia śmierdzącego i nieroba,że mi się robić nie chce (jak przecież przez to że jego matka nie chce zająć się naszymi dziećmi nie mogę pracować) i jeszcze musi mnie ktoś w zaprowadzaniu syna wyręczać.Ja i tak przecież muszę wstać żeby syna wyszykować tylko szkoda mi było tak wcześnie córkę budzić a potem muszę ją ze sobą zabierać do taty jak będzie miała pielęgniarka z HD przyjechać.A moja teściowa emerytka,mieszka parę bloków obok i nie chce pomóc.Kompletnie nie na temat,ale teraz jak nie pracuję to już kompletnie nie mam się komu wygadać.
ETm a mówisz mężowi wyraźnie to wszystko tak, jak tu napisałaś?
że przecież ta sytuacja wynika z decyzji jego mamy?
Mam wrażenie, że komunikacja u Was mocno szwankuje. Może chcesz żeby on się domyslił, ale tak niebedzie.
Niestety choroby bliskich to także sprawdzian wsparcia innych bliskich.
Przykre, że Twój mąż w ogóle nie czuje sytuacji.
etm35,
Strasznie nie lubię się wtrącać do cudzego życia bo każdy ma swoje racje, prawda zawsze leży gdzieś po środku, poza tym znamy tylko Twoją wersję zdarzeń więc i nie nam oceniać kto, co i dlaczego.
Nie wiem jak daleko masz do szkoły, żeby syna odprowadzić, może trwa to parę minut i córka może zostać w domu śpiąc sobie spokojnie a ty polecisz zaprowadzić syna. Może masz jakąś zaprzyjaźnioną sąsiadkę, która przypilnuje śpiącą córkę jak polecisz do szkoły z synem.
Syn w szkole a córkę zabierz ze sobą do taty, niech bawi się w drugim pokoju. Nie szukaj winnych, nie proś, nie nakręcaj się, czasami w życiu tak bywa, że możemy liczyć tylko na siebie, w takich sytuacjach poznajemy ludzi ale nie możesz mieć pretensji, że ktoś nie chce/nie może, nie zmienisz tego, możesz mieć żal ale siłą na nikim nie wymusisz pomocy. Twoją pomocą/ostoją/wsparciem powinien być mąż i z Nim powinnaś ustalać co i jak. Jakiego masz męża, jakie w Nim wsparcie i jak możesz na Niego liczyć wiesz tylko Ty i tylko Ty możesz to zmienić.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum