Tata od wczoraj tylko leży- wstaje do łazienki i coś zjeść, ale bardzo źle wygląda.
Nie chce przyjąć lekarza , choć na jutro już jest umówiony- męczy tatę straszny kaszel- zauważyłam ,że wysiłkowy i poranny zwłaszcza.
I ten dziwny wzrok - jakby nieobecny gdy coś do mnie mówi- niby z sensem ,ale patrzy gdzieś w przestrzeń...
Czy to możliwe by nagle choroba tak szybko postąpiła? apetyt mu dopisuje,w weekend sam pojechał autobusem ( ponad 20km) do rodziny, bo mówił ,że dobrze się czuje to odwiedzi, a tu nagle od wczoraj rana nie ma na nic siły...
w hospicjum nie chcieli nas przyjąć...
wczoraj uprosiłam Panią, bym mogła chociaż skierowanie zostawić
jutro idę zostawić...
tłumaczą się ,że mają dużo pacjentów poza kontraktem i nie chcą przyjmować nawet w kolejkę....
Tata mówi,że nic go nie boli, leki bierze bez zmian.
Zauważyłam też , że pomimo niezmienionej diety zaczął mieć niekontrolowaną biegunkę ( tzn. nie zawsze zdąży dojść do toalety).
Wczoraj ten jego jednostajny głos i wzrok mnie przestraszył, bałam się wyjść dziś do pracy, by nie okazało się ,że zmarł i nikogo nie było przy nim.
Wiem ,że umieranie nie następuje z chwili na chwilę i ten okres może potrwać długo, ale mam jakieś dziwne przeczucie ,że ten moment jego odejścia się zbliża...
Byłam już u niej osobiście... niestety mnie spławiła, dziś przez telefon obiecała,że mogę skierowanie zostawić.... idę jutro osobiście je dostarczyć i jeszcze porozmawiać.
Jeśli nie uda się rano wyskoczę z pracy, wątpię ,że mi pomogą , nie jestem z tych osób ,które potrafią mówić w oczy ,że jest ciężko- raczej się uśmiecham i to pewnie jeden z moich błędów...
Czytam forum i zastanawiam się , czy nie popadam w małą paranoję ,ze swoimi myślami tzn. , z tego co czytam opieka nad chorym na raka płuc następuje krok po kroku- osłabienie- niemoc chodzenia-przygasanie i ostateczność.
Ja jednak spoglądam na tatę i mam takie odczucia,że przecież nie jest leżący, chodzi, wszystkie sprawy koło siebie jest w jakimś stanie "ogarnąć" ( w sensie toaleta itp.) a jednak tak jak dzis wchodzę do pokoju robić zastrzyk- patrzę a nogi od kolan lekko posiniały, zaraz przypominają mi się wszystkie rzeczy ,które osoby tu opisują - patrzę czy rysy twarzy się nie zmieniają ,czy ciało nie jest chłodniejsze.... boję się być nieprzygotowana...Ale przecież nie było chyba nawet tu na forum takiego przypadku ,by chory odszedł nagle ? boję się takiej sytuacji stąd te moje wymysły...
jutro jak mi odmówią też mnie trafi... i choć zazwyczaj jestem miła nie będę się prosić, a załatwię to inaczej
szczerze- nie wiem w czym oni mogą nam teraz pomóc- wszytko jakoś zorganizowałam.
Ja podaję zastrzyki, jeśli się coś dzieje nasz lekarz rodzinny jest nieoceniony ( właśnie jutro też będzie , bo nie wiem czy tlen nie będzie potrzebny. Tak odbijajać się od tematu , przy mamy chorobie nie mieliśmy pojęcia o czymś takim jak hospicjum bo wszytko bez mrugnięcia załatwiał lekarz rodzinny- nawet aparat tlenowy), dzień zorganizowany tak , by w razie potrzeby być w domu( zmianowo z mężem), klucze na wszelki wypadek u sąsiadów....
Więc same widzicie ,że i tą Panią z hospicjum prosiłam ,że dużej pomocy nie chcę( chodzi mi w razie czego o potrzebny sprzęt medyczny) a resztę ogarnę sama....
Baardzo dziękuję jo_a, jak mnie odprawią jurto z kwitkiem będę prosiła o pomoc co dalej z nimi zrobić...
Byłam dziś rano, porozmawiałam po swojemu po raz drugi "oko w oko".
Szczerze powiedziałam ,że daję radę, ale nie wiem ile jeszcze będę sobie w stanie poradzić sama.
Dotarło.. może wtedy Pani miała gorsze dni...teraz obiecała pomóc i umówić wizytę na przyszły tydzień.
jo_a, wiem ,że chciałaś pomóc- ja jednak nie chcę konfrontować na "ostro" pewnych rzeczy- Ci ludzie mają nam pomagać więc nie chciałam być niemiła, poprosiłam raz jeszcze,wytłumaczyłam -udało się...
Ale jeszcze raz dziękuję- dzięki Tobie szłam tam dziś z takim nastawieniem ,że jak mi nie pomogą to mam dodatkowe oparcie
Dziwnie się to życie splata...opiekowała się mną zawsze tylko mama, przez tatę były same łzy... zawsze mówiłam,że nic od siebie mu nie dam... a jednak
choć ojciec jest jaki jest nie potrafiłabym zostawić go samego ...
wczoraj kaszel znaczenie się nasilił, wezwałam pogotowie- zabrali tatę do szpitala na oddział płucny...
Właśnie wróciłam , jest bardzo słaby, nie puszcza łóżka, założyli tacie cewnik i zaczęli podawać morfinę - w domu nie dałabym rady z tą dusznościa- na szczęcie trafiliśmy na bardzo empatycznych lekarzy- powiedzieli,że tata jest za słaby by wypisać go do domu...
Jadę tam dziś jeszcze( siostra mnie zmieniła) ale jak wychodziłam tata miał strasznie głośny oddech- jakby coś chrobotało w płucach ?
Kontakt z tatą nie jest mocno utrudniony,rozmawia logicznie tylko się trochę "zawiesza"
Co najdziwniejsze i najbardziej utkwiło jak wychodziłam powiedział " dziękuję za opiekę " -nigdy za nic mi nie dziękował , mało kiedy mówł coś miłego , więc powiem szczerze ,że aż dostałam dreszczy ,że to na pożegnanie :( ale skoro psychicznie jest ok i lekarze nie chcą taty jeszcze wypisywać- to może jeszcze nie ten moment... jest za wcześnie
[ Dodano: 2014-06-29, 22:07 ]
tata zmarł dziś ok 18:00 , trzymaliśmy się za ręce , przebaczyliśmy wszystko nawzajem...i nabrał powietrza jeszcze trzy razy ...odszedł
Dziękuję za wsparcie....
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum