Gaba w żaden sposób nie chciałam Cię urazić , poprostu myślę inaczej . Rozumiem , jest obowiązek ustawowy tylko czy nasi lekarze są przeszkoleni do tego ? Czy im zależy na tym co czuje pacjent w takim momencie ? Obowiązek ustawowy mają także zapewnić komfort i leczenie w szpitalach tymczasem często pacjenci "pływają w swoich smrodach " ...Dla mnie lekarz który podchodzi do pacjenta i mówi : "ma Pan raka niestety nic już nie da się zrobić " powienien miec niestety USTAWOWY zakaz przekazywania w ten sposób informacji. Rozumiem- chory ma prawo wiedzieć , przygotować się , oswoić z tą myślą - ja tylko uważam że nie w taki sposób jak to się dzieje zazwyczaj . Niech to zrobi psycholog ...niech to zrobi ktoś kompeteny kto nie traktuje chorych na raka jak kolejny przypadek w swojej karierze....
Mój tata po takim przekazaniu sprawy miał depresje , nie chiał leczenia , nie chciał pomocy , miał próby samobójcze . Dzięki naszej pracy psychologicznej , potem lekarki w hospicjum przetrwał dwa lata . Nie poddał się mimo że lekarz oświadczając mu to powiedział - nie rodzinie , tylko jemu że prawdopodobnie potrwa to nie dłużej niz do świąt czyli 3 miesiące. To jest ustawowo poprawne? Często myślę że z chęcią bym do niego poszła i pokazała co mój tato zrobił w ciagu ostatnich dwóch lat , ile miejsc zwiedził , ile dobrych rzeczy zaliczył przez dwa lata których on mu nie dał .
Po tym jak lekarz oznajmił mojemu tacie i widzieliśmy jak reaguje postanowiliśmy mu to inaczej powiedzieć , dać nadzieje - nie na to że się wyleczy , ale na to że nie zawsze przy tej chorobie umiera się "od ręki " .Lekarka z hospicjum która opiekuje sie nim do tej pory bardzo nas wspiera w tym co robimy , ona nie daje mu na dzieji na starość , na zdrowie daje mu nadzieje na następne minuty , godziny dni - i za to jej i nam jest wdzięczny .Myślę , że gdyby wtedy dowiedział się w inny sposób było by inaczej , zwyskał by więcej czasu , tego który poświęcił wtedy na " umieranie : a może to tylko przypadek mojego taty ....w końcu każdy jest inny
Ja może podbiję temat. Moja mama właśnie leży w szpitalu. W czwartek dowiedziałam się, że ma nowotwór z przerzutami na kręgosłup i nadnercze. Szukają guza pierwotnego. W piątek znaleziono na usg płuc dużą zmianę i podczas badania Pani doktor rozmawiała podobno z mamą i mówiła jej, że ma guza rozległego na kręgosłupie i, że to na płucu to też guz. Rozmawiam z mamą i ona ciągle myśli, że to nic takiego. Najpierw mówiła mi, że chyba rozbiją jej tego guza zastrzykami bo coś dostaje. Powiedziałam jej, że nie bo to morfina przeciwbólowo. Wczoraj okazało się, że przewiozą ją w pomiedziałek na ortopedię, to teraz mówi,że na pewno po to, żeby wyciąć jej tego guza z kręgosłupa. Rozmawiałam z lekarką, że ja nie jestem chyba w stanie powiedzieć jej, że nie będą jej leczyć. Że tylko chcą zdiagnozować, który guz jest pierwotny. Co mam zrobić? Stan mamy się pogarsza, a lekarze twierdzą, że oni powiedzieli swoje. Czekać czy powiedzą jej w drugim szpitalu czy powiedzieć jej wprost. Wiem, że dla niej słowo "guz" nie skojarzy sięz rakiem i ciągle będzie się łudziła. Kilka razy zapytałam się czy chciałaby wiedzieć, że ma raka a ona sama nie wiedziała. Jak myślicie co powinnam zrobić?
_________________ Tato odszedł 01.03.2013r. na raka przełyku.
irene, dopytaj w szpitalu czy maja psychoonkologa.
Rozmowa z takim specjalistą odpowie na Twoje pytania i również może profesjonalnie przygotowac mamę na diagnozę RAK.
Masz rację .. Moja pani doktor zawsze mu mówiła o wszystkim. Dzięki temu czułam się bezpiecznie. Wiedziałam co i jak z moim leczeniem, nic przede mną nie ukrywali..
[ Dodano: 2014-09-01, 22:58 ]
A z psychoonkologiem jakoś nie umiałam rozmawiać nie wiem czemu.. Nie ufałam może jej nie wiem
U nas "historia" dobiegła końca 20 sierpnia. Ostatecznie to ja powiedziałam mamie wszystko.
Lekarza rozmawiali z nią kilka razy, ale chyba za bardzo w "swoim języku".
Z perspektywy czasu uważam, że dobrze zrobiłam. Mama była spokojna i przyjęła to dzielniej niż ja.
Nigdy nie przypuszczałam, że mogłaby być tak dzielna. Szkoda, że miałyśmy tak mało czasu, bo jeszcze tyle rzeczy chciałam jej powiedzieć.
_________________ Tato odszedł 01.03.2013r. na raka przełyku.
Mama była spokojna i przyjęła to dzielniej niż ja.
Chorzy "tylko" odchodzą. Bliscy chorego tracą go - i muszą żyć dalej. To trudniejsze.
irene, jesteś bardzo dzielna. Masz to po Mamie
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Ech. Trzeba żyć dalej.
A tak troszkę odbiegając od wątku, to zmieniłam całkowici swoją opinię na temat hospicjum.
Nie jest to dla mnie coś złego. Nie jest to tematem tabu.
_________________ Tato odszedł 01.03.2013r. na raka przełyku.
Witam. Ja jako pacjentka onkologiczna zawsze chcę znać prawdę Muszę wiedzieć z czym mam walczyć. Miałam trudne momenty w chorobie, ale zawsze pragnęłam prawdy.
a ja uważam że nie zawsze to pomaga. moja mama leczy się od 2 lat a lekarze dawali jej 2 miesiące po operacji o czym wiedziałam tylko ja, mama żyje do tej pory i wierzy że uda się ja wyleczyć sądzę że ta wiara pomaga jej przeżyć każdy następny dzień
Witam zawsze trzeba walczyć !!!! Mój tato do końca nie wiedział co sie dzieje. Ale gdy nie wracał do sił sam zaczoł sie domyślać . To jest trudna decyzja-powiedziec czy nie powiedziec. Reakcja chorego na taką prawdę jest ogromnym szokiem dla wszystkich. Ale gdy jest się razem w tych momentach czuje sie siłę mimo że koniec jest wiadomy.
Witajcie moi mili.
Dzisiaj powiedziałem w końcu dla mojego taty, że ma guza mózgu. Jest w szpitalu od poniedziałku ( i od poniedziałku dowiedziałem się o chorobie taty - pojechał z podejrzeniem udaru mózgu a "gorsze zło". Uznałem że powinien się dowiedzieć tego ode mnie, niż od lekarza ... Wydaje mi się że "lepsze" jest dowiedzenie się "prawdy" od bliskiej mu osoby, aniżeli od lekarza... Nie wiem może jestem w błędzie, ale jestem głęboko przekonany że moje działanie jest słuszne. Najprawdopodobniej ma również wątrobę zajętą, ale tą wiadomość "przekażę" mu jak się sprawy z chorobą mózgu troszkę wyklaruje...
Witam serdecznie.
Właśnie szukam odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie i mam nadzieję, że może mi tutaj ktoś pomóc.
Mam nadzieje, ze pisze w odpowiednim wątku.
Moja kuzynka ma syna chorego na raka. Pierwszy raz zdiagnozowano u niego guza mózgu, kiedy miał 2 latka- czyli 3 lata temu. byla operacja, rok chemii. I spokoj. Kontrolne badania. Niestety, guz rosnie i znów musi zostać wycięty - przynajmniej w jakimś stopniu, później znowu chemia.
ja mieszkam zagranicą więc jestem daleko i dużo mnie omija.
Co mnie dziś zszokowało, dowiedziałam, się, że chłopiec w ogóle nie jest świadomy, że jest chory- a bo to trudne, jak mu to wytlumaczyć, będzie cierpiał jeszcze bardziej itd.itp...
Ja myślę, że to źle. Z mojego punktu widzenia wyzdrowienie w dużej mierze zależy od samego chorego, od tego jak chce, jak wierzy, jak walczy z chorobą.
W momencie kiedy on nie wie- nie walczy. Jest oddany tylko w ręce lekarzy i medycyny.
Ale może się mylę?
Co myślicie o tym?
Będę bardzo bardzo wzdięczna za Wasze zdania.
Pozdrawiam Serdecznie i z góry dziękuję.
O ile żarliwie bronię prawa chorego do wiedzy i decydowania o sobie, to w tym wypadku jestem przeciw uświadamianiu dziecka - ten jest za mały. W żadnym wypadku nie stanowi o sobie, nie może ogarnąć skutków takiej lub innej decyzji. Więc po co go obciążać wiedzą którą z trudem przyjmują nastolatki? Walka duchowa z chorobą u 5-latka? Świadomość celu? To chyba mity u takiego malucha.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum