Patrząc na ten filmik z Korei przypomniałem sobie zdarzenie sprzed blisko 20 lat, gdy zmuszony okolicznościami odwiedziłem Mariennplatz w Monachium.
Mariennplatz to odpowiednik Londyńskiego Hyde Park ale tylko w soboty i niedziele, spacerowałem pośród tłumu nawiedzonych mówców, artystów wszelkiego typu i jakości, aż trafiłem na Polskiego akordeonistę, świetnego muzyka, który ginął w masie podobnych sobie artystów.
Wdałem się w dyskusję z człowiekiem, bo zainteresowanie jego muzyką było raczej mniejsze niżeli nijakie, w futerale na instrument leżało kilka drobnych monet, włożonych raczej przez samego muzyka, niżeli przez raczej oszczędnych Bawarczyków.
Pogawędka trwała do momentu gdy do towarzystwa dołączył kloszard z mieszkający generalnie w pobliskim metrze...
Rozpoczął się koncert... Nasz rodak grał na akordeonie, był naprawdę świetnym muzykiem, pomimo wieku (emeryt, mieszkający w Mu.) zadziwiająco sprawny, ale był tylko akompaniatorem, bo artystą był "makaroniarz z metra" śpiewał arie operowe i operetkowe... Caruso, Pavarotti czy nawet nasz "Chłopak z Sosnowca" w jego obecności mogli tylko siąść i płakać... był cudny, nie było dla niego rzeczy niemożliwych.
Wokół momentalnie zgromadził się tłum słuchaczy... bez nagłośnienia, w kiepskiej akustyce ulicy, było słychać cudowny tenor makaroniarza i pojękiwanie akordeonu...
To nie były czasy kamer, czy telefonów komórkowych, które mogłyby uwiecznić ten moment.
Koncert trwał do... napełnienia kufra, bo przecie futerał na akordeon to ogromna skrzynia, artysta poupychał po niezliczonych kieszeniach swojego "Fraka" co grubsze monety, a zwłaszcza banknoty, które wcale nie były nieliczne i wsiąkł w tłumie, który liczył może na jakiś dodatkowy bis.
Myślę że jest lub było wielu takich artystów, którzy nigdy nie zrobili kariery, ale którzy przy jakiejś okazji pokazują swój artyzm i kunszt, zostawiając swoich słuchaczy z otwartymi gębami, zadziwionych artyzmem i zdziwieniem dlaczego dana osoba nie zrobiła kariery scenicznej.
Nigdy więcej nie spotkałem się z taką sytuacją.
Postój w Monachium był później jeszcze nie jeden, ale zawsze daleko od centrum, gdzieś na obrzeżach, dojazd na pewno był możliwy, ale nie było gwarancji że spotkam tych ludzi jeszcze raz, dziś żałuję że nie spróbowałem...zostało czarowne wspomnienie.