1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
Przesunięty przez: absenteeism
2011-10-16, 12:53
historia choroby mojego taty
Autor Wiadomość
barcin 


Dołączył: 16 Paź 2011
Posty: 2
Pomógł: 2 razy

 #1  Wysłany: 2011-10-16, 02:18  historia choroby mojego taty


Witam,

To jest mój pierwszy post na tym forum, chociaż jego stałym gościem jestem od kilku miesięcy. Sporo rzeczy się dowiedziałem i postanowiłem podzielić się moją wiedzą na temat tej choroby z nadzieją, że komuś może pomogę.

Niestety w przypadku mojego ojca nie było happy endu. Przedwczoraj był jego pogrzeb.

Historia zaczęła się w 1999 roku. Tata miał wtedy 69 lat i od kilku lat był na emeryturze. Przez całe życie był okazem zdrowia i po przejściu na emeryturę nie korzystał z usług lekarzy. Do czasu. Wszystko zaczęło się od bólu kolan. Bolały do tego stopnia, że nie mógł klęknąć czy zrobić przysiadu. Nie pomagały ani maści z apteki, ani domowe sposoby leczenia. Poszedł w końcu do lekarza, a że był "świeżym" pacjentem lekarka postanowiła przed leczeniem zrobić komplet badań. Między innymi prześwietlenie klatki piersiowej. To był dla nas cios. Prześwietlenie wykryło guz w prawym płucu.

Tata palił przez całe życie i rzucił palenie dopiero na emeryturze.

Został skierowany do szpitala. Wylądował w Instytucie Gruźlicy na Płockiej w Warszawie. Na oddziale leżał przez 2 tygodnie i na koniec stwierdzono płaskonabłonkowy nowotwór płuc IIb. Dostał skierowanie na oddział chirurgiczny. Tata nie chciał być operowany. Uważał, wg starodawnego myślenia, że "jak rak dostanie noża, to koniec". Na szczęście mieliśmy znajomą lekarz, która zgodziła się porozmawiać z ojcem i w końcu go przekonała. Po 2 tygodniach od diagnozy ojciec był po operacji. Wycięto mu jeden płat płuca oraz węzły chłonne przy krtani.

Nie dostał żadnego leczenia dodatkowego. Po 2-3 miesiącach był już całkiem sprawny. Przez 5 kolejnych lat był pod opieką przychodni przyszpitalnej. Po 5 latach lekarz powiedział, że tata nie musi już przychodzić i że raczej już się nie pojawi nowotwór w tym miejscu. To powiem szczerze trochę uśpiło naszą czujność, niestety.

Przez kolejnych 5 lat tata miał tylko raz robione prześwietlenie przy okazji pobytu w szpitalu z innego powodu.

Rok temu w maju tacie zaczął się kaszel. Były to ataki 1-2 razy dziennie przez pół godziny duszący i suchy kaszel. Poszedł do lekarz. Prześwietlenie i znowu cios. Krągły cień.

Znowu wylądował w Instytucie Gruźlicy. Seria badań, przez chwilę była nadzieja, że będą operować. Po dwóch tygodniach ojca wypisano i skierowano pod opiekę onkologa w przychodni przyszpitalnej. Rozmawiałem z lekarzem w dniu wypisu. Powiedział, że tata ma nowotwór. Ten sam tym co poprzednio. Na operację się nie kwalifikuje, bo znaleźli przerzut w drugim płucu. Na chemię i radioterapię też. Tata mówił, że go nie leczą bo jest za stary. Prawda jest taka, że lekarze podjęli dobrą decyzję. Tylko operacja mogła dać szansę wyleczenia. Na operację się nie nadawał. Pozostałe formy leczenia tylko by mu zaszkodziły.

Do pani onkolog z przychodni chodził co 3 miesiące. Każda wizyta to był potworny stres. I każda wizyta miała pozytywny wynik. Lekarka mówiła, żeby się ojciec nie martwił, że guz się nawet trochę zmniejszył i żeby jechał na działkę na wakacje, bo świeże powietrze dobrze mu zrobi.

Na działce był 2 tygodnie. Pod koniec czerwca tego roku dostał gorączki >39. Po 3 dniach, tata się bronił przed wizytą u lekarza, trafił na nocny dyżur. Lekarz stwierdził zapalenie oskrzeli. Przepisał antybiotyk i kazał przyjść na kontrolę do rodzinnego. Rodzinny powiedział, że ojcu w płucach to gra jak w orkiestrze i on nie wie dlaczego pani onkolog nic nie słyszy i twierdzi, że wszystko jest w porządku. Dał nam wybór: albo leczymy się u niego, albo u Pani onkolog. Wybraliśmy Panią onkolog uznając, że skoro zajmuje się chorobą podstawową, a zapalenie oskrzeli jest chorobą pokrewną to będzie to najbardziej optymalna opieka medyczna. To był chyba błąd. Gorączka nie ustępowała. Po dwóch tygodniach pani onkolog przepisała kolejny antybiotyk. On nic nie dał. Tata codziennie miał 37-38 stopni. Na własną rękę zacząłem szukać przyczyny. Zabrałem ojca do dentysty, żeby chore zęby wyrwał. Do laryngologa, bo miał coś z zatokami. Wszystko na nic.

W połowie sierpnia wylądował ponownie u rodzinnego. Ten kazał zrobić morfologię i wyszła anemia. Dodatkowo ojciec tracił apetyt, zwłaszcza na mięso. Dostał skierowanie do szpitala z podejrzeniem raka żołądka.

Wylądował w centrum ATTIS. Seria badań i okazało się, że jeśli chodzi o żołądek, to "tylko" ma zapalenie błony śluzowej. Większym problemem było to, że tomografia wykazała, że guz płuca ma martwicę, że węzły powiększone, że guz w nadnerczu, że choroba nowotworowa jest w postaci uogólnionej. Poza tym miał zapalenie płuc.

Tatę przez dwa tygodnie szprycowali kroplówkami z antybiotykami i jakimiś witaminami. Gorączka zniknęła, samopoczucie poprawiło się, apetyt zwiększył. Tatę wypisano z zaleceniem konsultacji z radiologiem ponieważ guz naciekał naczynia. Lekarka powiedziała, że może można wykonać radioterapię paliatywną.

Poszliśmy zatem do przychodni Instytutu Gruźlicy do pani onkolog. Okazało się, że nie ma jej. Złamała nogę i do października jest na zwolnieniu. I tu pierwsza refleksja. Z jednej strony cenię ten szpital bo 10 lat temu uratowali mi ojca i może dzięki temu jestem dziś tym kim jestem, wtedy miałem 19 lat. Z drugiej strony jest to żenujące, że szpital zajmujący się chorobami płuc i leczący głównie nowotwory płuc ma tylko jednego onkologa w przychodni i jak ten zachoruje, to przez ponad dwa miesiące nie ma do kogo pójść.

Tata trafił na konsultacje do Instytutu Onkologii na Ursynowie. Kilka godzin czekania, wizyta i cios. Lekarz powiedział, że obraz choroby jest dramatyczny i że oni mogą zrobić naświetlania, ale po nich ojciec może dostać krwotoku. Nie wiadomo jakie jest tego prawdopodobieństwo. Decyzja należała do nas. Powiedziałem ojcu prawdę. Zdecydowaliśmy, że nie ryzykujemy. Lekarz powiedział mi, żebym szukał ojcu hospicjum domowego. Był 1 września.

Hospicjum nie szukałem. Uznaliśmy, że ojciec dobrze się czuje, a hospicjum ma negatywny wizerunek. Hospicjum = czas umierać. Dziś żałuję, że już wtedy ojca nie zgłosiłem.

Tata nawet dobrze się czuł. Wchodził po schodach na 3 piętro. Chodził z mamą na zakupy i spacery. Jeździł z nami na działkę. Jakieś 3-4 tygodnie temu zaczęły mu się krwawienia. Do tamtej pory odrywała mu się taka brudna flegma. Nie wiadomo było czy to krew czy coś innego. Od tamtej pory we flegmie była żywa czerwona krew w sporych ilościach. Zaczął się kaszel większy, powoli tracił apetyt już i tak słaby.

Zgłosiłem ojca do hospicjum: St Vincent Medical Center. Już następnego dnia przyszła Pani lekarz. Obadała. Wypytała i dała leki na kaszel i na apetyt. Nie wiem czy te leki na kaszel nie przyspieszyły tego co i tak miało nastąpić: zapalenie oskrzeli.

Po 4 dniach ojciec nie miał siły pójść do łazienki. Podczas oddychania w gardle można było słyszeć dźwięki łamanego chrustu. Wezwałem lekarza domowego. Przepisał antybiotyk. Poprawiło się o tyle, że zniknęła gorączka i rzężenie w gardle.

Przez ostatni tydzień życia ojciec cały czas leżał na łóżku. Wstawał jedynie do łazienki i do stołu żeby zjeść. Był bardzo słaby, na tyle, że zmiana pozycji ciała powodowała u niego gwałtowne przyspieszenie oddechu.

Nic nie jadł. Mama gotowała mu zupki, bo jedynie te mógł jeść. Kompletnie nie miał ochoty na jedzenie a pod sam koniec chyba przełyk mu coś zablokowało. Ja mu kupowałem Nutridrinki, ale na początku kilka wypił. Potem już i to mu nie szło.

W poniedziałek rano wstał rano do łazienki. Nie wiadomo kiedy, jak długo tam był i co robił. Mamę obudziło kopanie jego nóg. Było mu bardzo gorąco. Prosił mamę, żeby go wachlowała. Był spocony. Mama poszła na chwilę do łazienki. Gdy wróciła, tata już nie żył. Po 5 minutach było pogotowie. Stwierdzili zgon.

Nie byliśmy przygotowani. Myślałem, że to jeszcze jakiś czas potrwa. Jeszcze dzień wcześniej dobrze się czuł. Mówił, że dobrze mu się śpi i nic go nie boli, a ja żartowałem, że może jeszcze na wybory z nami pójdzie.

Mój tata zmarł prawdopodobnie z głodu. Ponieważ nic nie jadł anemia się pogarszała i w końcu serce nie wytrzymało wysiłku.

Moje refleksje na koniec:

Tata chorował przez 1,5 roku. Dziękuję lekarzom, że nie zdecydowali się na leczenie. To pozwoliło nam, a przede wszystkim ojcu na ponad rok prawie normalnego funkcjonowania. Gdyby go leczyli za wszelką cenę, to prawdopodobnie żyłby krócej i gorzej.

Służba zdrowia w Polsce nie działa całkiem źle. Nie powiem, ojciec miał w życiu farta i kilka razy los się do niego uśmiechnął podczas kontaktów z lekarzami. Gdyby nie fart, to pewnie też źle by się nim nie zajęli.

Myślę, że gdybym może bardziej się starał i wymuszał na lekarzach pewne działania (4 dni wcześniej niż lekarz podejrzewałem u ojca zapalenie oskrzeli, ale lekarze nie lubią jak się pacjent mądrzy wiedzą z Wikipedii ) to może bym życie ojca wydłużył o te kilka dni/tygodni. Pocieszam się jednak tym, że wtedy mogłyby się pojawić inne dolegliwości, znacznie gorsze, jak ból czy przerzuty do mózgu. Koniec był do przewidzenia. Na początku człowiek się łudzi i nadzieję daje mu każda dobra chwila w chorobie, ale w pewnym momencie trzeba powiedzieć po prostu: co ma być to będzie. Warto walczyć z rakiem. Mój ojciec już raz go pokonał, ale gdy się przekroczy pewną granicę chyba po prostu trzeba dać bliskiej osobie odejść.

Nie można się bać hospicjum. A hospicjum domowe to jest to. W przypadku ojca denerwowało mnie to, że ojciec w pewnym momencie przy tak ciężkiej chorobie przestał być pacjentem. Szpital zrobił swoje i wypisał. Pani onkolog na zwolnieniu. Zostaje lekarz rodzinny do którego trzeba lecieć rano po numerek. W polskiej medycynie brak ciągłości i jakiegoś programu dla osób nieuleczalnie chorych. Tak jak jest przychodnia onkologiczna dla tych co są w trakcie i po leczeniu tak też powinno być hospicjum domowe pod patronatem szpitala gdzie pacjent trafiałby z automatu. Ja żałuję, że nie zgłosiłem się do hospicjum zaraz po tym jak mi o nim powiedział lekarz z IO. Dały o sobie znać uprzedzenie i strach. W przypadku ojca hospicjum nie pokazało w pełni swych możliwości, bo ojciec był ich pacjentem raptem 2 tygodnie, był chodzący niemal do końca, ale mimo to lekarka była dwa razy, pielęgniarz 4, a psycholog raz. Nawet jeśli pielęgniarz tylko był i podpisał listę to liczy się komfort psychiczny, że jest ktoś z wiedzą medyczną, do kogo można zadzwonić niemal w każdej chwili i uzyskać pomoc.

Nie podobało mi się zachowanie lekarzy. Zwłaszcza pani onkolog i lekarza domowego. Jedno drugiego krytykowało przy pacjencie. Co pacjent ma sobie wtedy myśleć? To w końcu jest dobrze, czy źle?

Po śmierci taty poczułem ulgę. Już się o niego nie martwię, a że był dobrym człowiekiem do miejsce w niebie ma zapewnione ;) . Mam jednak czasami wyrzuty sumienia, że mogłem coś zrobić lepiej, inaczej, szybciej (to pewnie wynika z tego, że czytałem to forum intensywnie nocami, nie mówiąc o Wikipedii, artykułach, a nawet literaturze anglojęzycznej, mimo że słownictwo medyczne w języku angielskim jest mi kompletnie nieznane i mam poczucie, że naprawdę dużo wiem o tej chorobie). Prawda jednak jest taka, że liczby nie kłamią. Gdy za późno choroba jest wykryta nic nie da się już zrobić. Pozostaje tylko dbać o to, żeby chory jak najmniej cierpiał i nie ma sensu na siłę przedłużanie jego życia. Mój tata miał to szczęście, że tak naprawdę dopiero przez ostatnie 2 tygodnie życia choroba zaczęła mu bardziej dokuczać. Dziękujemy Bogu z mamą, że się nie nacierpiał.

Powodzenia dla wszystkich walczących z chorobą. Da się wygrać.
 
marysiax 



Dołączyła: 06 Sie 2011
Posty: 85
Pomogła: 19 razy

 #2  Wysłany: 2011-10-16, 12:32  


przykro, że kolejna osoba musiała pożegnać swojego ojca w wyniku tej okropnej choroby
czytając pomyślałam sobie, że i tak jesteście szczęściarzami - (u nas to trwało niecałe
2 miesiące od chwili diagnozy)

Co do wyrzutów, to chyba każdy z nas myśli, że może mógł zrobić coś więcej, inaczej pokierować, naciskać na lekarzy itp. - a przecież zrobiliśmy wszystko co było możliwe.

My z mamą przez ostatnie 18 dni życia taty czuwałyśmy na zmianę w szpitalu, byłyśmy przy nim gdy umierał. Pielęgniarka powiedziała, że podziwia nas, bo wielu jest takich, którzy przywiozą chorego, umierającego rodzica i "od oka" wpadają w odwiedziny na 10 minut.

Ci, którzy się na tym forum znaleźli walczyli i walczą o życie swoich bliskich, szukają pomocy, robią co tylko jest możliwe.

Mój ukochany tatuś nie żyje już miesiąc i 13 dni, a ja codziennie wchodzę na to forum.
Mam dzięki temu złudne uczucie, że wciąż walczę o mojego tatę, bo i tak nie pogodziłam się z jego odejściem.

Pozdrawiam Cię gorąco i uwierz, że zrobiłeś WSZYSTKO
 
Zebra 
PRZYJACIEL Forum



Dołączyła: 08 Lip 2011
Posty: 553
Skąd: Gdańsk
Pomogła: 52 razy

 #3  Wysłany: 2011-10-16, 12:34  


barcin napisał/a:
Ja żałuję, że nie zgłosiłem się do hospicjum zaraz po tym jak mi o nim powiedział lekarz z IO. Dały o sobie znać uprzedzenie i strach.

Doskonale to rozumiem, gdy pierwszy raz dostałam skierowanie do hospicjum domowego, nie zgłosiłam nas, myślałam że nas to nie dotyczy :roll:
U nas w domu hosp. dom. też za wiele nie miało do robienia, Mama w miarę dobrze się trzymała, radziłyśmy sobie :)
Jednak świadomość tego, że są, i lekarz, i pielęgniarka, była dużym wsparciem.
Chociaż miałam jeszcze dwa tel. do onkologów i urologa, którzy bardzo nam pomagali, gdy już Mama nie była leczona. Byli do naszej dyspozycji cały czas :)

Niestety pojawiło się krwawienie, bardzo intensywne (przetoka), ból i parcie nie do zniesienia i wówczas ze szpitala pojechałyśmy do hosp. stacjonarnego, byłyśmy tam tydzień, cały czas razem, spałam tam z Mamą. W domu bym sobie nie poradziła, ani bym nie płukała pęcherza, nie ściągała krwi z niego i nie opanowała bólu. Tam opieka była na najwyższym poziomie, wszechstronna.

Myślę, że są sytuacje kiedy już nie liczy się w jakim jesteś łóżku, tylko żebyś nie cierpiał.

Pomoc hospicyjna jest niezastąpiona, uważam że powinno się ją bardziej propagować i przybliżać ludziom, u nas wciąż kojarzy się z "umieralnią", a to jest PROFESJONALNA opieka.

[ Dodano: 2011-10-16, 12:43 ]
barcin napisał/a:
Służba zdrowia w Polsce nie działa całkiem źle.

[yee]
_________________
"Bywają rozłąki, które łączą trwale."
 
JustynaS1975 
Administrator



Dołączyła: 24 Cze 2011
Posty: 12614
Skąd: Warszawa
Pomogła: 2742 razy

 #4  Wysłany: 2011-10-16, 13:01  


marysiax napisał/a:
uwierz, że zrobiłeś WSZYSTKO

barcin, nie ma możliwości prowadzenia żyć równoległych, nie ma możliwości sprawdzenia, czy gdybyśmy zrobili inaczej, to by było lepiej. Zrobiliście co mogliście. I też pamiętaj, że czasami lepiej jest wrogiem dobrego.

marysiax napisał/a:
przykro, że kolejna osoba musiała pożegnać swojego ojca w wyniku tej okropnej choroby

Bardzo przykro, że Twój Tata odszedł stąd, bo z tego co czytam był dla Was ważną osobą. W wyniku jakiekolwiek choroby by odszedł, to byłby ten sam żal, ta sama żałoba. Jest wiele innych chorób, które niszczą organizm człowieka.

Przegrana - wygrana. Przegrał życie??? Wg mnie takie pytanie można ewentualnie stawiać w kontekście oceny swojego życia, czy je zmarnowaliśmy, czy wykorzystaliśmy dany czas, jak pozostanie w pamięci ludzi. Z tego co piszesz, to twój Tata nie przegrał życia. Pozostawił po sobie co najmniej dobrą pamięć. (już nie wspomnę o synu ;) ).
A my co robi każdego dnia się budząc, przedłużamy sobie życie o jeden kolejny dzień.

barcin, w tej sytuacjo może głupio zabrzmi, ale 'dobrze' czyta się Twój post. Może dlatego, że jest wyważony. Jest opis choroby Twojego Taty, ale można wyczytać, że oprócz tej choroby jest codzienność, w miarę normalne życie. Że choroba nie zdominowała Waszego życia, Waszych umysłów. Trudne decyzje. Niekategoryczne wnioski i uwagi. Jakoś to tak brzmi po człowieczemu.

Życzę Ci w życiu odwagi, siły, mądrości. Już to wszystko masz, ale należy to co najmniej podtrzymywać.
Pozdrawiam Cię serdecznie.

[ Dodano: 2011-10-16, 13:04 ]
Zebra napisał/a:
barcin napisał/a:
Służba zdrowia w Polsce nie działa całkiem źle.

[yee]


Też się pod tym podpiszę. Czasami ma takie a inne zarzuty. Jednak ogólnie nie jest źle.
_________________
Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
 
niki 
PRZYJACIEL Forum



Dołączyła: 15 Lip 2011
Posty: 890
Pomogła: 236 razy

 #5  Wysłany: 2011-10-16, 17:46  


barcin napisał/a:
Myślę, że gdybym może bardziej się starał i wymuszał na lekarzach pewne działania (4 dni wcześniej niż lekarz podejrzewałem u ojca zapalenie oskrzeli, ale lekarze nie lubią jak się pacjent mądrzy wiedzą z Wikipedii ) to może bym życie ojca wydłużył o te kilka dni/tygodni. Pocieszam się jednak tym, że wtedy mogłyby się pojawić inne dolegliwości, znacznie gorsze, jak ból czy przerzuty do mózgu. Koniec był do przewidzenia. Na początku człowiek się łudzi i nadzieję daje mu każda dobra chwila w chorobie, ale w pewnym momencie trzeba powiedzieć po prostu: co ma być to będzie. Warto walczyć z rakiem. Mój ojciec już raz go pokonał, ale gdy się przekroczy pewną granicę chyba po prostu trzeba dać bliskiej osobie odejść.


zgadzam się Tobą trzeba dać odjeść bliskiej osobie, czasem wbrew sobie , wbrew naszym pragnieniom ,
moj ojciec tak jak i Twoj juz tez raz pokonał raka , zył potem jeszcze 10 lat, podobnie jak Twój

teraz jak juz nie zyje tez dręczy mnie pytanie czego nie zrobiłam, jak by było gdybym zwrociła uwagę wcześniej na to czy czy tamto .... to chyba juz pozostanie w nas na zawsze,
tylko teraz niektore objawy wydaja mi sie oczywiste , teraz po fakcie jestem mądra, ale to nie tak , nic nie mogliśmy zrobic więcej

chyba najlepsze co mozna zrobić teraz to pamiętać i pielęgnować w pamięci wszystkie piękne chwile, ktore przezylismy z tym naszym ukochanym Tatą

wspołczuję Ci
_________________
Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei.
 
AdArk 
PRZYJACIEL Forum


Dołączył: 30 Sie 2011
Posty: 372
Pomógł: 66 razy

 #6  Wysłany: 2011-10-17, 23:44  


barcin, przykro mi z powodu śmierci twojego Taty.
barcin napisał/a:
Mój tata miał to szczęście, że tak naprawdę dopiero przez ostatnie 2 tygodnie życia choroba zaczęła mu bardziej dokuczać. Dziękujemy Bogu z mamą, że się nie nacierpiał.


To prawda, mieliście bardzo dużo szczęścia.
Marzyłem, o czasie dla swojego Taty, by mógł dalej żyć , by wygrał z chorobą, na kilka lat, chociaż na trochę....
Czytając historię Twojego Taty pomyślałem tak samo jak marysiax, że byliście wyjątkowymi szczęściarzami, którzy wyrwali życiu wiele lat.
Z tego co piszesz ani Tato, ani Ty, tego darowanego czasu nie zmarnowaliście
barcin napisał/a:
10 lat temu uratowali mi ojca i może dzięki temu jestem dziś tym kim jestem
barcin napisał/a:
Już się o niego nie martwię, a że był dobrym człowiekiem do miejsce w niebie ma zapewnione ;)
 
kalineczka1980 



Dołączyła: 05 Paź 2010
Posty: 185
Skąd: wrocław
Pomogła: 14 razy

 #7  Wysłany: 2011-10-23, 11:01  


mam podobne odczucia kochani co wy
w tej chwili walczymy z czerniakiem u mamy,
nie wiem czy wygramy, stadium bardzo zaawansowane, mama nie kwalifikuje się narazie do żadnych badań klinicznych, pozostaje chemia i oczekiwanie że stan zdrowia na tyle się poprawi że będzie można spróbować leczenia nowym lekiem,
zrobiłam wszystko co mogłam - tak już mogę powiedzieć po tym co przeczytałam powyżej,
do tej pory wyrzucałam sobie że gdybym wcześniej zauważyła, była bardziej zdeterminowana, nie ufała tylko jednemu czy dwóm lekarzom to byłoby inaczej
podejrzewam że takie wątpliwości nie raz mnie dopadną,
ale trochę się uspokoiłam - nie jesteśmy w stanie być w dwóch równoległych światach jak to pisałaś wyżej
a mimo to bardzo boli, gdy wiesz że tej kochanej osoby może za kilka miesięcy, tygodni, dni zabraknąć a ty nic więcej nie możesz zrobić,
narazie moja mama walczy, ma ogromną wolę życia, jednak płacze czasem, zwłaszcza jak całą rodzina się spotyka,
teraz myślę że tylko cud może się zdarzyć aby odwrócił chorobę,
myślę że ona powoli godzi się z sytuacją,
że tak ma być i co będzie to będzie
ale ja z drugiej strony nie mogę jakoś odepchnąć myśli że ktoś tam na górze świetnie się bawi ludzkim życiem i uczuciami
narazie walczymy o mamę
ale kiedy przyjdzie jej czas może już się uspokoję i pozwolę jej odejść,
hospicjum? po przeczytnieu Twojego postu Barcin - jeśli taka potrzeba zajdzie napewno zadzownię do nich
_________________
Mami *14.02.1961r. [*] 02.02.2012r. godz. 14:10.
 
JustynaS1975 
Administrator



Dołączyła: 24 Cze 2011
Posty: 12614
Skąd: Warszawa
Pomogła: 2742 razy

 #8  Wysłany: 2011-10-23, 11:33  


kalineczka1980 napisał/a:
a mimo to bardzo boli, gdy wiesz że tej kochanej osoby może za kilka miesięcy, tygodni, dni zabraknąć a ty nic więcej nie możesz zrobić,

Jasne, że boli. Ale Ty Kalineczko, osoby chore, osoby towarzyszące chorym mają tego świadomość i tym się różnimy od osób tzw. 'zdrowych' (znaczącej większości), że mamy tego świadomość. Jeśli ktoś głębiej się zastanowi, to może dotyczyć każdego innego nie tylko chorego. Także kochajmy, szanujmy, dbajmy teraz o bliskich, każdego dnia, nie tylko od 'święta'. Cytując 'klasyka': śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. I to dotyczy KAŻDEGO.
kalineczka1980 napisał/a:
narazie moja mama walczy, ma ogromną wolę życia, jednak płacze czasem, zwłaszcza jak całą rodzina się spotyka,
teraz myślę że tylko cud może się zdarzyć aby odwrócił chorobę,
myślę że ona powoli godzi się z sytuacją,
że tak ma być i co będzie to będzie(...)
narazie walczymy o mamę
ale kiedy przyjdzie jej czas może już się uspokoję i pozwolę jej odejść,

Moja postawa jest podobna. Poddaję się leczeniu. Jestem teraz, żyję, cieszę się, teraz podziwiam piękną jesień, słucham pięknej muzyki, kupiłam sobie czajniczek z podgrzewaczem i piję przepyszną herbatę itd. spotykam ludzi i robię tysiąc 'drobnych' codziennych rzeczy oraz staram się BYĆ dla innych ludzi. Wierzę, że uda mnie się prześliznąć przez 'wąską statystykę' i że będę jeszcze cieszyła się życiem (bez choroby).
Ale co ma być, to będzie. Jestem wierząca i w Ojcze Nasz jest: "bądź wola Twoja, nie moja".
Chabrowa w swoim wątku, pokazała miłość i odwagę przy odchodzeniu swojej Mamy.
Życzę Wam (Tobie i Twojej Mamie) odwagi, siły, osiągnięcia spokoju wewnętrznego.

[ Dodano: 2011-10-23, 11:35 ]
Historia opisana przez barcina jest bardzo potrzebna. Myślę, że wielu osobom może coś dać. Może się przydać.
_________________
Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
 
zagubiona1974 



Dołączyła: 25 Paź 2011
Posty: 149
Skąd: Ruda Śląska
Pomogła: 25 razy

 #9  Wysłany: 2012-04-12, 16:47  


Kochani, jak ja Was dobrze rozumiem:( mój Tatuś odszedł od nas 14 marca.. do dziś pamiętam ostatnie chwile, minuty Jego życia. Chcę wierzyć, że w momencie śmierci nic Go nie bolało, odchodził pogodzony z losem i ze sobą:(
Wielokrotnie zadawalam sobie pytanie, czy aby na pewno zrobiłam wszystko, co można było zrobić, żeby poprawić/przedłużyć Mu życie. Poszukiwanie odpowiedzi na owo pytanie pewnie będzie ze mną do końca moich dni...
jedno wiem na pewno: NIGDY nie pogodzę się z tym , że Tatuś odszedł od nas tak szybko, miał tylko 60 lat, tyle planów i marzeń, których już nigdy nie zrealizuje... w te wakacje chciałam Go zabrać nad morze, pojadę tam bez Niego... wierzę jednak, że dopóki pamięta się o człowieku, dopóty ten człowiek żyje....
i wierzę, że tam gdzie teraz jest , jest zdrowy , nic Mu nie dolega i czeka tam na nas.
_________________
http://www.forum-onkologi...t976.htm#217751
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group