Do napisania postu na tym forum skłoniła mnie sytuacja w jakiej się znalazłem. Na forum trafiłem przypadkowo, wpisując różne słowa kluczowe w Google. Zacznę jednak od początku.
Moja mama w 2001 roku trafiła do szpitala z ostrym bólem w okolicy brzucha. Wymiotowała czymś bardzo nieprzyjemnym. Pierwszy lekarz kazał jej wracać do domu, drugi zlecił operację ... jak się okazało uratował jej życie. Mama miała guza na jelicie grubym, który spowodował zator. Usunięto jej sporą ilość jelit, utworzono przetokę.
Po serii chemioterapii radziła sobie dzielnie. Wycinek zbadano i wyszło, że to nowotwór złośliwy. Żadnych przerzutów wtedy nie stwierdzono.
Po kilku latach mama miała rekonstrukcję przewodu pokarmowego. Od tamtej pory wróciła do pracy, dzielnie sobie radziła.
Przełomem był rok 2011. W styczniu mama trafiła do szpitala z ostrym bólem brzucha. Wszyscy się baliśmy. Okazało się, że to jakiś atak woreczka? Wyszła po kilku dniach. Zaczęła sobie robić badania (mimo, że kontrolne robiła regularnie) i wyszło, że coś nie tak jest na wątrobie. Okazało się, że przerzut. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci. Potem było niestety coraz gorzej. Mama "latała" od lekarza do lekarza, wszystko sobie sama potrafiła zorganizować. Pojawił się przerzut na żebrze - a raczej podejrzenie, nastepnie na płucu.
Mama przeszła kolejną serię chemioterapii. Kończyło się lato. Mama kiepsko się po chemioterapii czuła, była na zwolnieniu, ale ciągle się leczyła itd. Martwiła się o zasiłek reh. żeby nie iść na rentę, bardzo jej zależało, aby nie straciła pracy.
Niestety kolejne złe wieści..., mama miała od zawsze problemy z uchem, zawsze jakoś ją przewiewało itd. delikatne było. Okazało się, że ma gdzieś tam przerzut. Plus do tego w miejscu , gdzie jakiś czas wcześniej uderzyła się w głowę stworzył się niewielki guz.
Ciągle mama była w pełni samodzielna, tylko, po chemioterapii trochę się gorzej czuła. W pewnym momencie przerwali chemię, zaczeli robić badania. Nie wiem czy to źle czy dobrze... może jakby nie przerywali na ponad miesiąc chemioterapii to wszystko by się tak nie rozwinęło szybko?
Pewnego dnia mama dostała niedowładu połowicznego twarzy. Podejrzenie udar? Okazało się na ostrym dyżurze, po TK, że to prawdopodobnie ucisk tego przerzutu w głowie.
Mama następnie miała radioterapię. Wyszła ze szpitala. Zbliżały się święta, w połowie grudnia jeździliśmy z mamą do lekarza, bo strasznie była obolała. Na święta mieli zamykać oddział onkologiczny (byłem w szoku!!!), więc nie chcieli mamy przyjąć, mimo, że nalegała, bo ją wszystko boli, żeby coś robili. Było mi jej tak żal... Lekarz na osobności powiedział wprost: "Stan pańskiej mamy jest tragiczny".
Załamałem się, ale starałem się mamie tego nie pokazywać. Wiedziałem, że mama jest poważnie chora, mówiło się, że to co rak zrobił, to nie da się wyleczyć, ale da się zatrzymać. W to wierzyłem.
Wróciliśmy do domu od lekarza, mama się źle czuła, dostawała silne leki przeciwbólowe, ale one nie pomagały już tak bardzo. Miała je dostawać co 6 godzin, ale po ok. 4,5-5 już ból powracał. Lekarz polecił nam wcześniej zapisanie się do poradni paliatywnej. Bałem się zapytać co to znaczy... Ale bałem się tej nazwy. Mówił o terapii przeciwbólowej, a po świętach jak mamy stan będzie taki jak teraz, a nie gorszy to spróbujemy kolejną chemię.
W domu mama zaczęła prosić, żeby ją jakoś leczyć, pomóc jej, bo ją boli. Uzgodniliśmy z nią, że zabierzemy ją do hospicjum na czas świąt, bo nie damy rady w domu jej pomóc. Lekarze objezdni nie chcieli przyjechać w święta.
W hospicjum dostała kroplówkę (Sterofundin?) i jakieś leki. Ale wyraźnie było jej gorzej. Była bardzo słaba, dużo spała. Strasznie wychudła już wcześniej. Pielęgniarki zaleciły zakup pampersów na noc, bo one nie chciały wyprowadzać mamy do toalety - była dalej jak u nas w domu, a mama była słaba. Ale zmieniała sobie sama pampersy... Była dzielna!
Nie chciała jeść, oddawała mocz, ale gorzej było z wypróżnianiem się. Tłumaczyliśmy jej, że to dlatego, że mało je. Lekarz to potwierdzał. Ale mamę to martwiło.
Po 2 dniach w hospicjum, w 1 dzień świąt, lekarz zlecił podawanie morfiny dożylnie, takim specjalnym aparatem. Mamę strasznie bolało wszystko, wstawała, chciała gdzieś iść, nie mogła tego wytrzymać - stąd takie zalecenie. Mnie nie opuszczała nadzieja. Mama zasnęła po tym. Przez całe święta siedzieliśmy przy niej.
2 dzień świąt było jakby gorzej, mama rzadziej oddychała... czasami charczała, to zależało od pozycji w której ją ułożyły pielęgniarki. Ok. godz. 19 pojechaliśmy do domu, chcieliśmy przygotować się na przyjazd rodziny, która na kolejny dzień miała mamę odwiedzić też w szpitalu.
Rano wszystko ustalone, zaraz jedziemy, godz. 8. Dzwonią z hospicjum i mówią, że mama zmarła w nocy :( Szok... ja do dziś nie mogę uwierzyć... I sobie wybaczyć, że nie poczekałem do godz. 21. ... A w 1 dzień świąt siedziałem przy łóżku do 22.30... No i czemu nikt nie zadzwonił w nocy, że mama zmarła? To dla mnie dziwne, ale nawet nie byłem w stanie spytać, gdy odbierałem czarny worek z rzeczami mamy... nigdy tego nie zapomnę.
Przepraszam, że tak się "wylałem" na forum, ale chyba tego też mi brakuje. Minęło kilkanaście dni od śmierci mamy, a ja ciągle rozmyślam... a może ten pomysł z hospicjum to był zły pomysł? Po 3,5 dnia pobytu mama zmarła... Czy ta morfina dożylna nie spowodowała upośledzenia ośrodka oddechu ? Naczytałem się potem całymi nocami bzdur różnych w Internecie i przeżywam. Nikt tego nie odwróci, ale jakoś nie mogę się pogodzić z tym co się stało. Mama miała niespełna 55 lat...
morfeusz, to bardzo smutne co piszesz. Bardzo mi przykro. Przyjmij moje wyrazy współczucia :-
morfeusz napisał/a:
morfeusz"]Czy w ogóle można się jakoś z tym pogodzić?
Ja straciłam tatę ponad 6 miesięcy temu i do dziś zadaję sobie to pytanie czy kiedyś się z tym pogodzę ?
Co do hospicjum to ja nie mam złego zdania z tym, że u Nas wyglądało to inaczej , ponieważ lekarz czy pielęgniarka przyjeżdżały do Nas do domu.
Niestety co się stało to się nie odstanie, wyobrażam sobie jak jest Ci ciężko ale musisz jakoś żyć z tym ciężarem dalej, tak, jakby tego Twoja mama chciała i nie zadręczaj się szukaniem informacji w internecie, bo tam jest mnóstwo wszystkiego i często coś może wprowadzić Cię w błąd a dalej w większą niewiadomą i pojawiające się kolejne pytania.
Życzę Ci dużo siły !
[ Dodano: 2012-01-13, 00:36 ]
[ Dodano: 2012-01-13, 00:40 ]
morfeusz napisał/a:
Przepraszam, że tak się "wylałem" na forum, ale chyba tego też mi brakuje.
Nie przepraszaj ! Nie wiem czy zauważyłeś ale jest tu mnóstwo osób, które również przeżywają stratę bliskiej osoby. Każdy tutaj pomaga sobie jak może. Także jeżeli czujesz taką potrzebę "wylania" z siebie emocji to pisz śmiało.
morfeusz napisał/a:
Minęło kilkanaście dni od śmierci mamy, a ja ciągle rozmyślam...
To wszystko jest takie świeże, daj sobie czasu ...
_________________ Anelia
Jeśli wiara czyni cuda,trzeba wierzyć,że się uda !
Re: Rak z przerzutami ... czy hospicjum jest dobre?
morfeusz napisał/a:
Witam wszystkich serdecznie,
Do napisania postu na tym forum skłoniła mnie sytuacja w jakiej się znalazłem. Na forum trafiłem przypadkowo, wpisując różne słowa kluczowe w Google. Zacznę jednak od początku.
Moja mama w 2001 roku trafiła do szpitala z ostrym bólem w okolicy brzucha. Wymiotowała czymś bardzo nieprzyjemnym. Pierwszy lekarz kazał jej wracać do domu, drugi zlecił operację ... jak się okazało uratował jej życie. Mama miała guza na jelicie grubym, który spowodował zator. Usunięto jej sporą ilość jelit, utworzono przetokę.
Po serii chemioterapii radziła sobie dzielnie. Wycinek zbadano i wyszło, że to nowotwór złośliwy. Żadnych przerzutów wtedy nie stwierdzono.
Po kilku latach mama miała rekonstrukcję przewodu pokarmowego. Od tamtej pory wróciła do pracy, dzielnie sobie radziła.
Przełomem był rok 2011. W styczniu mama trafiła do szpitala z ostrym bólem brzucha. Wszyscy się baliśmy. Okazało się, że to jakiś atak woreczka? Wyszła po kilku dniach. Zaczęła sobie robić badania (mimo, że kontrolne robiła regularnie) i wyszło, że coś nie tak jest na wątrobie. Okazało się, że przerzut. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci. Potem było niestety coraz gorzej. Mama "latała" od lekarza do lekarza, wszystko sobie sama potrafiła zorganizować. Pojawił się przerzut na żebrze - a raczej podejrzenie, nastepnie na płucu.
Mama przeszła kolejną serię chemioterapii. Kończyło się lato. Mama kiepsko się po chemioterapii czuła, była na zwolnieniu, ale ciągle się leczyła itd. Martwiła się o zasiłek reh. żeby nie iść na rentę, bardzo jej zależało, aby nie straciła pracy.
Niestety kolejne złe wieści..., mama miała od zawsze problemy z uchem, zawsze jakoś ją przewiewało itd. delikatne było. Okazało się, że ma gdzieś tam przerzut. Plus do tego w miejscu , gdzie jakiś czas wcześniej uderzyła się w głowę stworzył się niewielki guz.
Ciągle mama była w pełni samodzielna, tylko, po chemioterapii trochę się gorzej czuła. W pewnym momencie przerwali chemię, zaczeli robić badania. Nie wiem czy to źle czy dobrze... może jakby nie przerywali na ponad miesiąc chemioterapii to wszystko by się tak nie rozwinęło szybko?
Pewnego dnia mama dostała niedowładu połowicznego twarzy. Podejrzenie udar? Okazało się na ostrym dyżurze, po TK, że to prawdopodobnie ucisk tego przerzutu w głowie.
Mama następnie miała radioterapię. Wyszła ze szpitala. Zbliżały się święta, w połowie grudnia jeździliśmy z mamą do lekarza, bo strasznie była obolała. Na święta mieli zamykać oddział onkologiczny (byłem w szoku!!!), więc nie chcieli mamy przyjąć, mimo, że nalegała, bo ją wszystko boli, żeby coś robili. Było mi jej tak żal... Lekarz na osobności powiedział wprost: "Stan pańskiej mamy jest tragiczny".
Załamałem się, ale starałem się mamie tego nie pokazywać. Wiedziałem, że mama jest poważnie chora, mówiło się, że to co rak zrobił, to nie da się wyleczyć, ale da się zatrzymać. W to wierzyłem.
Wróciliśmy do domu od lekarza, mama się źle czuła, dostawała silne leki przeciwbólowe, ale one nie pomagały już tak bardzo. Miała je dostawać co 6 godzin, ale po ok. 4,5-5 już ból powracał. Lekarz polecił nam wcześniej zapisanie się do poradni paliatywnej. Bałem się zapytać co to znaczy... Ale bałem się tej nazwy. Mówił o terapii przeciwbólowej, a po świętach jak mamy stan będzie taki jak teraz, a nie gorszy to spróbujemy kolejną chemię.
W domu mama zaczęła prosić, żeby ją jakoś leczyć, pomóc jej, bo ją boli. Uzgodniliśmy z nią, że zabierzemy ją do hospicjum na czas świąt, bo nie damy rady w domu jej pomóc. Lekarze objezdni nie chcieli przyjechać w święta.
W hospicjum dostała kroplówkę (Sterofundin?) i jakieś leki. Ale wyraźnie było jej gorzej. Była bardzo słaba, dużo spała. Strasznie wychudła już wcześniej. Pielęgniarki zaleciły zakup pampersów na noc, bo one nie chciały wyprowadzać mamy do toalety - była dalej jak u nas w domu, a mama była słaba. Ale zmieniała sobie sama pampersy... Była dzielna!
Nie chciała jeść, oddawała mocz, ale gorzej było z wypróżnianiem się. Tłumaczyliśmy jej, że to dlatego, że mało je. Lekarz to potwierdzał. Ale mamę to martwiło.
Po 2 dniach w hospicjum, w 1 dzień świąt, lekarz zlecił podawanie morfiny dożylnie, takim specjalnym aparatem. Mamę strasznie bolało wszystko, wstawała, chciała gdzieś iść, nie mogła tego wytrzymać - stąd takie zalecenie. Mnie nie opuszczała nadzieja. Mama zasnęła po tym. Przez całe święta siedzieliśmy przy niej.
2 dzień świąt było jakby gorzej, mama rzadziej oddychała... czasami charczała, to zależało od pozycji w której ją ułożyły pielęgniarki. Ok. godz. 19 pojechaliśmy do domu, chcieliśmy przygotować się na przyjazd rodziny, która na kolejny dzień miała mamę odwiedzić też w szpitalu.
Rano wszystko ustalone, zaraz jedziemy, godz. 8. Dzwonią z hospicjum i mówią, że mama zmarła w nocy :( Szok... ja do dziś nie mogę uwierzyć... I sobie wybaczyć, że nie poczekałem do godz. 21. ... A w 1 dzień świąt siedziałem przy łóżku do 22.30... No i czemu nikt nie zadzwonił w nocy, że mama zmarła? To dla mnie dziwne, ale nawet nie byłem w stanie spytać, gdy odbierałem czarny worek z rzeczami mamy... nigdy tego nie zapomnę.
Przepraszam, że tak się "wylałem" na forum, ale chyba tego też mi brakuje. Minęło kilkanaście dni od śmierci mamy, a ja ciągle rozmyślam... a może ten pomysł z hospicjum to był zły pomysł? Po 3,5 dnia pobytu mama zmarła... Czy ta morfina dożylna nie spowodowała upośledzenia ośrodka oddechu ? Naczytałem się potem całymi nocami bzdur różnych w Internecie i przeżywam. Nikt tego nie odwróci, ale jakoś nie mogę się pogodzić z tym co się stało. Mama miała niespełna 55 lat...
Czy w ogóle można się jakoś z tym pogodzić?
Morfeusz, przyjmij moje wyrazy współczucia....mój tato zmarł w bardzo podobny sposób tydzien przed wigilią. Jutro mija dokladnie miesiac i ja nadal nie mogę się z tym pogodzic.Lekarze kazali nam za 3 miesiace przyjsc do kontroli, a tato po tygodniu zmarl...
[ Dodano: 2012-01-16, 20:02 ]
dodam jeszcze, ze mój tato strasznie jęczał, morfina nie działała, a pielęgniarki nie mogły, czy nie chcialy dac wiecej, poniewaz udusiło by to tatę....czasem sie zastanawiam, czy musial tak cierpiec, przeciez mozna bylo tego uniknac zwiekszajac dawke morfiny.
[ Dodano: 2012-01-16, 20:05 ]
sterofundin tez tacie podali i ciprofloxacin kabi, ale wysiadly nerki.Gdybys chcial pogadac, wyplakac sie, to smialo pisz.To bardzo pomaga.
_________________ Tatko 17-12-2011 godz 8.44 Tatusiu, opiekuj się Nami....
a może ten pomysł z hospicjum to był zły pomysł? Po 3,5 dnia pobytu mama zmarła... Czy ta morfina dożylna nie spowodowała upośledzenia ośrodka oddechu ?
morfeusz,
Na to i wiele innych pytań nie znajdziesz nigdy odpowiedzi. Ja do tej pory sobie je zadaję, czy aby wszystko, czy hospicjum stacjonarne, itd....
Gdy zadałam je jednemu lekarzowi (zaprzyjaźniony) odpowiedział mi pytaniem
"Czy chciałabyć, aby Mama cierpiała jeszcze tydzień lub dwa dłużej, żeby żyła w tym ogromnym bólu, którego nawet nie możesz sobie wyobrazić???"
Dla mnie jest tylko jedna odpowiedź - "Nie".
_________________ "Bywają rozłąki, które łączą trwale."
Stopień jest podany dlatego że jest nowotwór złośliwy.
Nowotwory dzielimy na łagodne i złośliwe.
Łagodne to takie, które nie dają przerzutów odległych, rosną zwykle powoli. To np. gruczolaki (łac. adenoma).
Złośliwe to takie, które mogą dać przerzuty do węzłów chłonnych bądź narządów odległych. Dzielimy je różnie, zależnie od tkanki, z jakiej się wywodzą. Np. te wywodzące się z nabłonka, to raki (carcinoma). Te nienabłonkowe, to mięsaki (sarcoma).
Adenocarcinoma to więc rak = nowotwór złośliwy.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum