Witam! Nie pisałam bo dzięki nieocenionym radom DSS jakoś zbierałam się do pionu, ale codziennie tu zaglądam, czytam i współczuję wszystkim piszącym i im chorym członkom rodzin.
U nas sytuacja na dzień dzisiejszy jest taka:
po 3 dawkach chemii okazało się na podstawie TK klatki piersiowej że nastąpiła progresja czyli rozsiew do obu płuc, i to jednocześnie oznaczało że tą agresywną chemię należało przerwać bo i tak nic nie dawała. Co ciekawe mąż nie miał żadnej biegunki, uciążliwych nudności czy problemów z włosami. Jednocześnie końcem września mąż trafił do szpitala z rozpoznaniem: zapalenie oskrzeli z komponentą spastyczną.
Stan był b. ciężki ale super lekarze i pielęgniarki z DCCHP we Wrocławiu wyciągnęli go z tego.
Aktualnie robię mu zastrzyki z morfiny co 4 godziny. Dodatkowo mam w domu koncentrator tlenu z którego korzysta w miarę potrzeb. Jest bardzo słaby, właściwie cały dzień siedzi w fotelu , przemieszcza się tylko do kuchni i WC. Zasadniczo je i pije bez problemu. Dodatkowo zaczęłam mu podawać trochę leków niestandardowych ziołowych.
Ot i tyle. Acha ;nasz ;lekarz onkolog który obejrzał TK wykonane 29 września powiedział, że został mu miesiąc, góra dwa miesiące życia :(:(:(.
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie.
Oczywiście powiedziałam lekarzowi o tych lekach, powiedział tak: " nie mogę się wypowiadać na temat tych leków, nie wolno mi". Wysnułam więc wniosek, że gdyby było coś nie tak to by powiedział żeby tego mężowi nie podawać. Fajny ten nasz lekarz prowadzący - onkolog. Poświęca nam zawsze tyle czasu ile potrzebujemy i cierpliwie odpowiada na wszystkie pytania i wątpliwości. Z tego co tu czytam nie we wszystkich szpitalach tak jest :(.
Witaj Lopenko! Wcale Ci się nie dziwię, na tym forum można spotkać tylko wspaniałych piszących ludzi. Niestety tematy postów to już nie temat do radości, to fakt.
Jestem już miesiąc z mężem we Wrocławiu u córki. W sobotę wezwać musiałam pogotowie bo nie mogłam sobie już sama poradzic z dusznościami. Przyjechali i zabrali go znowu na oddział na Grabiszyńską. Na Oddziale na który trafił po raz kolejny jest wspaniały Ordynator i personel medyczny. Ale co z tego, jak na tak daleko posuniętą chorobę nie ma lekarstwa:(:(:(. Podają morfinę, dexazepam, tlen i tyle. Mąż właściwie cały czas leży, jakiekolwiek próby podnoszenia kończą się napadem duszności. Siedzę przy nim całymi dniami i ...... gryzę palce z bezsilności. Najgorsze jest to, że On ma pozostałe narządy zdrowe i pewnie te cierpienia będą jeszcze trwały długo. Tak strasznie ciężko na to patrzeć, niby podają mu morfinę a on ciągle skarży się na bóle i tego nie rozumiem :(.
Pozdrawiam Cię serdecznie Lopenko i dzięki za troskę.
Ja nadal od śmierci Taty jestem przybita.. Schudłam już 8 kg. Teraz świeta bez Taty bez mamy.Wyjechala za granice. Ten rok był dla nas cieżkim rokiem i nie moge doczekać się aż się skończy.
Bogusiu życzę Wam, wytrwałości, pogody ducha.Życzę Wam aby stał się cud i Twój mąż poczuł się lepiej. To okropne ile musicie przejść aby stało się to co nieuniknione.
Walczcie tyle ile się da a jak już będzie zblizał się ten dzień to bądzcie silni.
:( Przykro mi.... U nas na szczęście mamcia nie męczyła się długo. Morfinę podawałam przez jedną dobę,ale była z nami bardzo krótko...
Nie ma nic straszniejszego niż patrzenie jak nasi bliscy odchodzą w męczarniach. To jest nie ludzkie... Jeżeli już muszą odejść powinni odejść bez bólu. Dlaczego każdego dnia muszą cierpić bardziej..........
Wczoraj po raz pierwszy od początku walki z rakiem miałam doła. Czułam, że jeszcze chwila a zacznę walić głową w cokolwiek, ale skończyło się na 2 tabletkach relanium i półgodzinnym szlochu w poduszkę. A dzisiaj kiedy przyjechałam do szpitala to okazało się, że mój mąż już jest w swoim świecie i właściwie nie mam z nim sensownego kontaktu. W pewnej chwili zdjął z ręki swój zegarek z którym nigdy się nie rozstaje i powiedział: weź go zanieść do naprawy bo piasek się z niego sypie. Po za tym przez cały dzień tylko jęczał i niewidzącym wzrokiem błądził po suficie. Dzisiaj po raz pierwszy siostry założyły mu w nocy pampersa bo już nie zadzwonił po kaczkę....
Nie będę oryginalna , ale zadaję sobie to pytanie tak jak wszyscy którzy patrzą na cierpienia swoich ukochanych chorych: dlaczego i po co trzeba tak się męczyć zanim się przejdzie na tą drugą stronę.
Mój mąż też walczył z bólem który trwał właściwie non stop bardziej bolesny lub mniej. Próbowano wszystkiego. W tej chwili jest w szpitalu i ponieważ dostawał co 4 godziny morfinę 20 w zastrzykach i nadal skarżył się na bóle to zwiększono do 30 i teraz już nie ma z nim żadnego kontaktu, bo cały czas spi. Nie je, nie pije dostaje kroplówki nawadniające i tyle. A ja siedzę całymi dniami w szpitalu i trzymam go za rękę - mogę zrobić już tylko tyle. A ponieważ mąż ma serce i pozostałe narządy wewnętrzne zdrowe to nikt nie wie jak długo jeszcze ta męczarnia będzie trwała.
Kochana emi***...
Trafiłam na Twój wpis w innym wątku i odszukałam Twój - to nie potrwa długo.. Pamiętaj, że On nie przyjmuje pokarmów, ponadto sama tkanka nowotworowa wydziela do krwi cytokiny powodujące wiele zaburzeń ustrojowych. Pogłębiająca się nierównowaga elektrolitowa czy zaburzenia w procesie katabolizmu białka mogą z dnia na dzień przynieść zmiany klinicznie objawiając się niewydolnością narządową (wątroba, nerki) bądź ustaniem krążenia.
emi*** napisał/a:
dlaczego i po co trzeba tak się męczyć zanim się przejdzie na tą drugą stronę
Tak, to nieludzkie, niepotrzebne i okrutne.
Kamień z serca, że zastosowano sedację... Teraz już nie cierpi. Myślę, że już w spokoju rozpoczyna swą podróż w kierunku światła..
Ściskam Cię mocno, gdybyś potrzebowała porozmawiać, jak kiedyś, to jestem, pamiętaj proszę
emi***, to koszmar,zgadzam sie z Toba,nieludzkie to jest i dla meza i dla Ciebie. Ale,jak pisala DSS on juz spi i jest mu spokojnie. Przygladalam sie przez kilka dni umierajacemu Mężowi. Spal. Od czasu do czasu mial tylko grymas na twarzy. Byl juz kompletnie nieswiadomy. Zmarl cichutko. Tylko pare godzin przed odejsciem nie pozwalal nam z kolezanka zmienic pampersa-mial na zmiane wyraz bolu,a pozniej zlosci. Zmarl przy pielegniarce z hospicium,jak by czekal na fachowa pomoc.
Porozmawiaj z nim. Cichutko,na uszko powiedz wszystko co chcesz mu powiedziec. Ja mowilam. Mysle,ze nawet w takim stanie Oni nas slysza.
Właśnie wróciłam ze szpitala. Dzisiaj to było wszystko takie dziwne. Jak weszłam na salę to spał. Po chwili przyszła pani doktor żeby go obejrzeć i On otworzył oczy. Ona zapytała: jak Pan się czuje Panie Ryszardzie? A On do niej cichutko: tak samo jak zwykle czyli ciągle mam bóle. Ona popatrzyła na mnie, pokazała mi oczami żebym z nią wyszła i pogadałyśmy chwilę na korytarzu. Mieli Go jutro przewieźć karetką do domu, ale lekarka stwierdziła że wstrzymają się z decyzją przewozu jeszcze do jutra. Ja chcę go koniecznie zabrać do domu ale ponieważ on nie je podają mu kroplówki , a co mu będę podawać w domu to narazie nie wiem. Jak wróciłam na salę to miał otwarte oczy, patrzył w telewizor i powiedział do mnie, że jest bieg Kowalczyk. Pytał o córkę, wnuczkę, poprosił o podanie wody.Bardzo mnie to zadziwiło bo od 2 dni nie miałam z nim żadnego kontaktu. Ciągle w tej chorobie coś mnie zaskakuje. Kiedy przyszła córka to pytał czy kupiła już wnuczce od niego klocki lego pod choinkę. Ale o jedzeniu choćby paru łyżek zupy nawet nie chciał słyszeć powiedział że nie i koniec. Potem już przesypiał do wieczora i od czasu do czasu otwierał oczy.
I tak nam minął kolejny dzień.
Kochana DSS wiem, że mogę na Ciebie liczyć w każdej chwili, wiem i pamiętam. Dziękuję Tobie i wszystkim forumowiczom.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum