1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może
Autor Wiadomość
AndrzejS 


Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 200
Skąd: Bielsko-Biała
Pomógł: 29 razy

 #1  Wysłany: 2010-09-15, 21:24  Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może


I co dalej?
Jest to pytanie ,które dręczy i chorego ,który jest świadomy swojej choroby,jak również
członków jego najbliższej rodziny.
Jak sobie z tym radzicie.
Piszcie ,wyrzucajcie z siebie wszystko to co was dręczy.
Zapraszam.
 
kubanetka 
PRZYJACIEL Forum


Dołączyła: 15 Lip 2010
Posty: 523
Pomogła: 97 razy

 #2  Wysłany: 2010-09-16, 20:36  


Dobry wątek,
Mój tata własnie dzisiaj przeżywa bunt wobec wszystkiego - widzi wroga w mamie, nie chce jeśc, wszeedł do łóżka i nie chce z niego wyjsc. Nie jestem specjalistą, ale pewnie dzisiaj nie może sobie z tym wszystkim poradzic, Ja nie mogę, jako córka a co dopiero on, chory ze świadomością, że już prawie nic nie można zrobic.
Jak pomóc osobie w takiej sytuacji, jak ją wspierac, bez osładzania zbytniego - bo to tez drażni chorego, ale z taktem i wielkim uczuciem.
 
Kai_30 


Dołączyła: 05 Wrz 2010
Posty: 23
Pomogła: 3 razy

 #3  Wysłany: 2010-09-17, 07:10  


U nas ten moment nadszedł prawie jednocześnie z diagnozą.

Wyniki histopatologiczne przyszły na przełomie sierpnia i września, gastrolog powiedział, że czasu jest bardzo mało i że tato bez operacji nie przeżyje. Powiedział to mamie, tatę poprosił, żeby poczekał na korytarzu. 6 września pojechali do Szczecina, ze skierowaniem na oddział chirurgii onkologicznej, tam pan profesor orzekł, że na operację nie ma szans. Powiedział, że to ze względu na wiek taty, dzisiaj podejrzewam, ze raczej podejrzewał już przerzuty, które przy tym rodzaju raka występują bardzo szybko. Ja też tak podejrzewałam - wrzuciłam w google hasło "niskozróżnicowany rak przełyku" i chyba jako jedyna w rodzinie nie miałam złudzeń... Ale jednak myślałam, że radioterapia coś da.

Tyle tylko, że na radioterapię w centrum onkologii czeka się (w przypadkach pilnych) 2-3 tygodnie, a stan taty pogarszał się z dnia na dzień. Jeszcze mieliśmy nadzieję, jeszcze próbowałam mamę namówić na przeprowadzkę do nas - rodzice mieszkają w Kołobrzegu, ja w Koszalinie. A tymczasem bóle pleców u taty się nasilały, mimo plastrów przeciwbólowych i z dnia na dzień słabł. Mama nie przyjmowała do wiadomości, jak jest źle, nie chciała zadzwonić do hospicjum domowego (bo "na to jeszcze będzie czas"), próbowała załatwić przyjęcie taty na oddział - bo trzeba zrobić tomografię, rentgena, cokolwiek, leczyć jakoś, może kroplówki wzmacniające... Ale szło lawinowo - w poniedziałek przyniosła ojcu balkonik, bo z laską nie był już w stanie chodzić, a we wtorek balkonik przestał być potrzebny, bo tato już nie wstawał i nie dawał się też już podnosić. Mama zrozumiała, że lepiej taty nie męczyć badaniami, szpitalami, bo i tak to nic nie da - niech sobie spokojnie leży w domu, wśród nas, trzeba zadbać, żeby jak najmniej cierpiał i żeby nie był sam.

We wtorek była pani doktor i pielęgniarka z hospicjum (cudowne kobiety!), przepisały szybko działającą morfinę jako dodatek do plastrów, żeby można było tacie bezboleśnie zmienić pampersa. bo nie pozwalał się nawet dotknąć. Kazały przyjść po materac przeciodleżynowy - nam się to wydawało bardzo na wyrost, bo przecież dzień wcześniej tatę można było jeszcze podnieść, posadzić przy stole, przecież jak go przestanie boleć po morfinie to też tak będzie! Tato z nimi żartował, chociaż już w ogóle nie miał sił. A dzień później nie mógł już przełknąć tabletek, nawet pokruszonych, nie budził się już prawie wcale. Teraz dostaje morfinę podskórnie.

Wczoraj przyszedł ksiądz - tato się obudził, był prawie przytomny. Nie dał rady się wyspowiadać, ale przyjął komunię, ale trzeba było mu ją potem wyjąć, bo brakuje mu śliny.

Każdy dzień może być ostatni. Momenty bezdechu są coraz dłuższe. Jak sobie z tym radzimy? Nie wiem - chyba częściowo wszyscy jesteśmy jeszcze pod wpływem szoku, że to tak szybko idzie. No i chociaż emocje buzują, racjonalnie zdajemy sobie sprawę, że tak jest chyba dla taty lepiej - bez wielomiesięcznych cierpień, bez naświetlań i chemii, bez przenoszenia ze szpitala do domu i z domu do szpitala, bez nadziei, która często okazuje się fałszywa. No i wszyscy (poza mną, bo karmię piersią) jadą na lekach uspokajających. Tato też. Nie można go wyleczyć, ale można mu maksymalnie ułatwić te ostatnie dni.


Przepraszam, że się tak rozpisałam. Cały czas się trzymałam twardo, teraz zaczynam się sypać, jak widzę, że nawet morfina nie znosi u taty bólu całkowicie. To jest najgorsze - nie to, że nei da się go wyleczyć, ale to, że nie da się uchronić go przed cierpieniem.
 
kubanetka 
PRZYJACIEL Forum


Dołączyła: 15 Lip 2010
Posty: 523
Pomogła: 97 razy

 #4  Wysłany: 2010-09-17, 07:47  


Cytat:
To jest najgorsze - nie to, że nei da się go wyleczyć, ale to, że nie da się uchronić go przed cierpieniem.


Też właśnie to tak odczuwam - w chorobie nowotworowej najgorsze jest patrzenie na bezradność chorego, naszego bliskiego i niemoc, która nas ogarnia bo nie można mu pomóc.

Mojego tatę niby aż tak nie boli - jest z nami od ponad dwóch miesięcy od postawienia strasznej diagnozy - mam nadizeję, że ten stan sie utrzyma jak najdłużej. Ale serce mi się kroi jak patrzę na łzy Taty, jak widzę że chce się trzymać, ale czasem nerwy mu puszczają tak jak wczoraj i nie chce wtedy jesć, obarcza mamę bezpodstawnymi pretensajmi, wszsytko co zrobi jest złe - pomaga źle, bo Tata nie chce pomocy. Nie pomaga, jest średnio miła - też źle.
Ja to rozumiem, że wynika to wszystko z jego strasznej niemocy i chwilowych stanów braku akceptacji tej sytuacji. Nie wiem jak mu pomóc......
 
ela1 
PRZYJACIEL Forum


Dołączyła: 27 Lut 2010
Posty: 2479
Pomogła: 516 razy

 #5  Wysłany: 2010-09-17, 20:45  


kubanetka napisał/a:
niemoc, która nas ogarnia

Dla mnie to jest, nie do opisania. Patrzenie ze świadomością na ukochaną osobe, której medycyna nie ma już nic do zaoferowania aby wyzdrowiał, to jest tak jak wyrok śmierci przekładany w czasie.Nie radze sobie z tą sytuacją, nie potrafie i chyba wszyscy na tym forum wiedzą jak to jest.
kubanetka napisał/a:
Nie wiem jak mu pomóc......
i chyba nikt nie wie, i to jest najstraszniejsze, bo nigdy nie wiadomo co powiedzieć i jak zareagować, jak odpowiadać na pytania, a najgorzej jak patrzeć w oczy i uśmiechać się nie pokazywać swojej rozpaczy, bo jaka jest ona w odczuciu kogoś kochanego i co mówić :że będzie dobrze? Wiem, że tak nie można. Ja mówie tyle ile odemie oczekuje, tak poradzili mi na forum i wiem że to najlepsze wyjście.Nie ukrywanie, tylko mówienie na tyle na ile sam chory chce, nic na siłe. Już jestem załamana ogarnia mnie :niemoc, złość, rozpacz, bezsilność. Psychicznie już jestem na dnie, a co będzie dalej, nawet tego sobie nie umiem wyobrazić.Wiem, wiem głowa do góry.... ale tak się nie da.Teraz najlepsze są chwile, jak się uda nie myśleć o chorobie.
Pozdrawiam
_________________
"Odnajdź w sobie zalążek radości, a wtedy radość pokona ból"- R. Campell
 
Kai_30 


Dołączyła: 05 Wrz 2010
Posty: 23
Pomogła: 3 razy

 #6  Wysłany: 2010-09-17, 21:18  


Wiecie, to przerażające, ale zaczynam myśleć, że to dobrze, że mój tato odchodzi tak szybko. Na początku nie znał diagnozy, mama powiedziała mu dopiero tydzień temu, wtedy, kiedy nie był już w stanie sam wstawać. O dziwo, tato się uspokoił bardzo, jak usłyszał, że to rak. Bo bał się, że łapie go jakiś paraliż i spędzi jeszcze długie lata w pełni świadomy, ale unieruchomiony. A dolegliwości ze strony układu pokarmowego tłumaczył sobie nasilonym refluksem i wrzodami (taka zresztą była wstępna diagnoza, przed wynikami badań hist-pat).

Wszyscy poza mamą byli za tym, żeby powiedziec tacie prawdę. I wszyscy poza mamą uważają, że to była dobra decyzja. Mama za to płacze, że od momentu, jak mu powiedziała, tato zaczął odchodzić. Twierdzi, że się poddał, przestał walczyć. Nie wierzy w to, że to po prostu rak go tak błyskawicznie zżera...

Siedzę przy chorych dzieciach i płaczę, bo nie mogę być z tatą. On już się praktycznie nie budzi, ale wierzę, że słyszy i rozumie, co się wokół niego dzieje. Ciężko :-(
 
AndrzejS 


Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 200
Skąd: Bielsko-Biała
Pomógł: 29 razy

 #7  Wysłany: 2010-09-17, 21:44  


Witam
W chorobie nowotworowej można wyodrębnić 5 etapów.Postanowiłem bardzo pobieżnie je opisać.Nie jest to opieka hospicyjna ,którą opisałem w innym wątku,ale wiedza ,która się też może przydać.Jeżeli będziecie mieć pytania to jak zawsze piszcie.Postaram się odpowiedzieć.

1 etapem jest szok,niedowierzanie "jak to ja ?całe życie zdrowy ,nigdy nie byłem u lekarza".
Okres ten charakteryzuje się nieprzemyślanymi decyzjami,nieraz nawet i próbami
samobójczymi.Towarzyszy mu często bezsenność ,brak łaknienia.Jak długo trwa?
Nie można konkretnie odpowiedzieć.
A jak postępować? też nie ma jednoznacznej odpowiedzi.Ale można powiedzieć: bardzo delikatnie.

2 etapem jest okres gniewu i buntu.W tym okresie chory zadaje sobie pytanie :dlaczego to mnie spotkało ,dlaczego to ja? pretensje do wszystkich i do wszystkiego.
Do lekarzy ,do rodziny do Boga.Jest to okres ,w którym organizm jest w najlepszym czasie do walki z chorobą.
Wtedy właśnie trzeba chorego najwięcej wspierać,szukać dobrych lekarzy.Nawet przedłużać ten okres.

3 etapem jest etap układania się z losem ,z Bogiem.W tym okresie chory jakby się zamknął w sobie,wyciszył się.Pertraktuje z losem.Czy mu w tym przeszkadzać?
Też nie ma jednoznacznej odpowiedzi.Wiadomo każdy z nas jest inny.

4 etap to są stany lękowe ,depresja.Stany lękowe są i przed bólem jaki może się pojawić jak i przed śmiercią.Tutaj najbardziej jest potrzebny psychoonkolog,który potrafi te stany zminimalizować ,który potrafi w bardzo delikatny sposób rozmawiać na trudne tematy ,tematy życia i śmierci.Niestety wszyscy musimy być świadomi ,o tym że ten temat kiedyś się pojawi.Można zadać pytanie:czy w tym stadium jest jeszcze sens walczyć?
Sens jest zawsze.
Czy choremu można jeszcze dawać nadzieję?tak bo ona podobno umiera dwie godziny po śmierci.
Jest to jednak ostatni moment .

5 etap jest to stan akceptacji swojego stanu.Ale jednak jedni akceptują ten stan a drudzy nie.Jest to już stan terminalny.Żeby jednak oszczędzić nerwów to nie będę go opisywał szczególni tych przypadków ,w których chory tego stanu nie akceptuje.
Jednak na tym etapie choroby nie należy mówić choremu walcz,na pewno ci się uda,jest to przedłużanie cierpienia.Nawet należy zrobić odwrotnie,należy powiedzieć o tym że go kochamy.Jak cierpi może już odejść.
Bardzo dobrze jest zaprosić księdza z ostatnią "posługą".
Większość ludzi po udzieleniu ostatnich sakramentów się wycisza,uspakaja.

Dlaczego to opisałem,dlaczego poruszyłem ten temat?
Chciałem jako praktyk podzielić się z wami moją wiedzą na ten temat.
Może ta wiedza pomoże wam zrozumieć chorego,zaakceptować i zrozumieć jego postępowanie jego humory w różnych stanach choroby.Jeżeli mi się udało to się cieszę.
Pozdrawiam
 
kai 



Dołączyła: 06 Mar 2010
Posty: 48
Skąd: Gdańsk
Pomogła: 8 razy

 #8  Wysłany: 2010-09-19, 09:17  


Mnie zabijała i wysysała wszelkie siły myśl o tym, że czekamy na właściwe.. teraz trwa chemia,leczenie, udajemy ze dalej normalnie żyjemy, ale czekamy na umieranie..na cierpienie..na morfinę,na odchodzenie, na łóżko które stanie się nieomalże trumną, wygasające nadzieje,koniec naszego życia w tak nie ludzki sposób, widok tego wszystkiego na ciele ukochanej mamy, cierpienie,ból,niemoc, na to czego nie byłam sobie nawet w stanie wyobrazić choćbym nie wiem jak wysilała swoją wyobraźnię.
Od rozpoznania do zabrania.. przeszło 3,5 miesiąca - nie doczekałam tego - na szczęście, ani ja ani mamusia, wesoła,pełna jeszcze sił odeszła nagle. A ja nie krzyczę "dlaczego!" tak szybko,przecież dobrze się czuła, tak niezrozumiale, tylko mówię - Dziękuję.
Za tak piękne odejście i odhaczenie cierpienia w poczet tego co przeszła za życia.
Widziałam jeden dzień jak cierpi - a wiem ,że to niezwykły dar, że był TYLKO ten jeden,widziałam,czułam i mówię dziękuję,dziękuję dziękuję, że ani jednego dnia dłużej...
 
 
Kai_30 


Dołączyła: 05 Wrz 2010
Posty: 23
Pomogła: 3 razy

 #9  Wysłany: 2010-09-19, 10:32  


kai, "imienniczko" - przytulam. U nas od diagnozy do odejścia Taty minęły niecałe trzy tygodnie. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, a jednocześnie wiem, już teraz na pewno, że dla niego tak było lepiej. Zanim stracił świadomość zdążył się z nami pożegnać, przyjął księdza, przez ostatnie dni był już zupełnie spokojny, umarł też spokojniutko, we śnie. A do mnie to jeszcze nie dotarło...
 
Katarzynka36 
PRZYJACIEL Forum


Dołączyła: 23 Cze 2010
Posty: 2253
Skąd: Poznań
Pomogła: 393 razy

 #10  Wysłany: 2010-09-19, 11:41  


Kai i Kai_30
:/pociesza:/
_________________
Katarzynka36
 
 
madziorek
[konto usunięte]



Posty: 0

 #11  Wysłany: 2010-09-22, 20:38  


kai napisał/a:
czekamy na umieranie..na cierpienie..na morfinę,na odchodzenie, na łóżko które stanie się nieomalże trumną, wygasające nadzieje,koniec naszego życia w tak nie ludzki sposób,

kai każdy z nas szuka lub szukał wiadomości jak pomóc w chorobie, trafił tu na Forum. Jest tu masa wiadomości również o tym jak pomóc w "odchodzeniu" . Nie można czekać na cierpienie i na morfinę, ponieważ jedno wyklucza drugie. Najpierw morfina - bez cierpienia, i nie koniec życia a oddanie ukochanej osoby w inne -lepsze ręce.
Polecam wszystkim artykuł, wywiad z moim ulubionym doktorem, naszym dobrym duchem.
http://opole.gazeta.pl/opole/1,35114,2380051.html
 
Luika 



Dołączyła: 18 Maj 2010
Posty: 262
Pomogła: 65 razy

 #12  Wysłany: 2010-09-22, 21:01  


Ja walczę z alienem. Rozumiem Was, bo jak usłyszałam diagnozę , pomyslałam: dobrze,ze to nikt z moich bliskich, ja dam radę choćby nie wiem co.
I wiem ile wszystkich kosztuje rozmowa ze mną na ten temat. Tylko, że ja umiem rozmawiać.

Chciałabym Wam coś doradzić ale... każdy z nas walczących jest inny. Myślę,że ja chciałabym usłyszeć,że przecież to normalne,ze się martwią ale będziemy wspólnie robić wszystko. WSPÓLNIE. I nikt nad nikim się nie lituje i ja też nad soba mam się nie rozczulać tylko żyć. Bo tak naprawdę NIKT nie wie ile ma czasu... NIKT. Ja żyję a mój teść, zdrowy chłop- nie. jego przejechało auto na pasach.... tak się o mnie martwił... a teraz Go nie ma......

I czasem potrzebny jest nam uśmiech na Waszych twarzach ;)

Całuję Was mocno
_________________
nie boję się ;)
http://mamczerniaka.blog.pl/

Czerniak złośliwy, Clark III, naciek 9 mm
Melanoma epithelioides partim fusocellulare typus nodularis cutis, exulcerans, T4bN1aM0
» Mój wątek na tym Forum «
 
kai 



Dołączyła: 06 Mar 2010
Posty: 48
Skąd: Gdańsk
Pomogła: 8 razy

 #13  Wysłany: 2010-09-23, 18:29  


madziorek, niestety jedno drugiego nie wyklucza, mój dziadziuś odchodził w mękach mimo morfiny i wspaniałej opieki. Nie można przygotować się do odejścia.. gdy z dnia na dzień ktoś kto miał żyć przecież z nami zawsze.. musi odejść już zaraz.. a wygląda tak samo jak wczoraj gdy stało przed nami całe życie tylko nowa kartka na stole z usg temu zaprzecza. gdy mojej ukochanej serce już nie biło ja leżałam z nią i wciąż oszukiwałam siebie, że to jeszcze się nie stało. Jest tak do dziś. zawsze będzie za wcześnie,zawsze będzie to niewiarygodne.
Wiem ,że nasi kochani są w miejscu na które zasługują, ale za ich życia nikt nas tym nie pocieszy,płaczemy nad rozłąką .
Kai_30,,Katarzynka36, _itsme_
 
 
madziorek
[konto usunięte]



Posty: 0

 #14  Wysłany: 2010-09-23, 18:37  


kai napisał/a:
madziorek, niestety jedno drugiego nie wyklucza, mój dziadziuś odchodził w mękach mimo morfiny i wspaniałej opieki
Kai wierzę, czasami niestety dawki morfiny nie wystarczają ( czasami podane są gdy ból już się rozwinie).
kai napisał/a:
stało przed nami całe życie tylko nowa kartka na stole z usg temu zaprzecza
niestety znam to z autopsji o 16 śmiech, żarty o 18 agonia. Do dziś mam wrażenie gdy układam się do snu, że swoim ciałem ogrzewam Jej coraz bardziej chłodne ciałko. I tęsknie jak wyrzucony z domu psiak.
 
kai 



Dołączyła: 06 Mar 2010
Posty: 48
Skąd: Gdańsk
Pomogła: 8 razy

 #15  Wysłany: 2010-09-23, 18:40  


Luika, :) Brawo, takie podejście miała moja mamusia za co ją podziwiałam i byłam z niej dumna. Cześto to "wy" musicie pomóc nam a nie odwrotnie :)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group