Kochani,
miotam sie strasznie. Nienawidzę tego gnojka który odebrał mi Mamę. Tego cholernego raka. Moją aktywną, dobrą, współczującą i pomocną ludziom Mamę. Mam w sobie mega złość i agresję. Walczyliśmy, ale od początku była to walka z wiatrakami. Co to za cholerna choroba?!?! Póki walczylismy dalam radę, teraz nie ma nic... Czuję pustkę i jest mi bardzo źle. Mamcia była ogromną częścią mego życia. Na pogrzebie Przyjaciel zarecytował : "Wiem że istniejesz. Ale istniejesz, w jakiejś dziwnej, niepojętej dla mnie rzeczywistości:
Zeby Ciebie zobaczyc - muszę zamknąc oczy,
Zeby Cebie usłyszeć - muszę przestać słyszec,
Zeby Ci coś powiedzieć - muszę zewrzeć wargi.
Muszę zasnąć, Matko"
Moja rozpacz nie ma końca... Walczyliśmy 7 miesięcy...
Proszę o przerzucenie tego watku w odpowiednie miejsce bo sama nie wiem gdzie sie podziać teraz z moją rozpaczą