[część posta wydzielona do osobnego wątku]
rok temu z hakiem umarła moja mama na raka szyjki macicy wykrytego w stadium nieoperacyjnym . absolutnie nie chcę cię dołować , bo każdy człoiwek jest inny, ale mama tez miala plasterki co 3-4 dni, ale u niej choroba bar. szybko postepowała. 2 tyg. przed śmiercią gadała od rzeczy , ale ja prowadziłam dialog nas tym poziomie. siostra zaprzeczała i mama była bardzo agresywna!wtedy doszła juz morfina - najpierw w tabletkach, potem w zastrzykach. nie wiedziałam co robic , gdzie iść, walczyc , walczyć , do szpitala... takie typowe mysli. na szczęscie trafiłam na mądrą pielęgniarkę paliatywną , która walnęła mi w oczy prawdę, że przedłużę jej życie o kilka dni w mączrniach. siedziałam przy niej tydzien i to był głęboki tydzień. nie wiedziałam ze jest tyle siły w człowieku, gdy odchodzi najbliższy. i ten czas który jej dałam był najważniejszy. żeby nie odeszła w szpitalu , wśród obcych czy w samotności.
A WAM ŻYCZĘ SIŁ DO WALKI I SZYBKIEGO POWROTU DO ZDROWIA.