W związku z tym raczej nie będzie kolejnej chemii. I co teraz?
jesli dobrze zrozumiałam to po pierwszym rzucie chemi góz urósł, więc szanse że chemia drugiego rzutu zadziała są niewielkie. Tak to rozumiem, Więc nie żałuj jej za bardzo. Chemia Taty by nie uleczyła. Miała jedynie spowolnić rozwój choroby. Okazało się to niemożliwe.
W leczeniu paliatywnym prawie zawsze następuje taki moment, kiedy możliwości zostaną wykorzystane. Moja Mama usłyszała "chemia nie działa, nie ma sensu jej podawać". Dopóki było leczenie była nadzieja. Głupia ale była. I co dalej? Czekać? Ano czekać. Czekać i ułatwiać Tacie życie.
Zakończenie chemi i skupienie się na leczeniu objawowym to kolejny etap. Teraz muszą przypilnować serca.
Anax, tak bardzo mi przykro.
Ja przez okres choroby Mamy płakałam codziennie. Wyłam do poduszki, żeby męża i dziecka nie obudzić. Serce pęka na drobne kawałki. Nawet nie wiedziałam, że mozna odczuwać ten ból tak "fizycznie". Ale dałam radę i Ty też dasz. Niestety musisz.
Aniu(?)
Nie potrafię napisać nic innego niżeli napisała Ewelina
Twój Tatuś ma bardzo trudną sytuację, z jednej strony serce, z drugiej nowotwór, myślę że lekarze podjęli słuszną decyzję, serce grozi zbyt poważnymi komplikacjami w trybie natychmiastowym, rak może poczekać...
Musicie być wszyscy silni, Tatuś ma problemy, ale tak naprawdę to wszyscy jesteście chorzy, ze strachu, niepokoju, bezsilności...
Dlatego musisz być szczególnie silna, musisz pomagać Tatusiowi ale również sobie, staraj się działać spokojnie i racjonalnie, zaufaj lekarzom, jeżeli którykolwiek budzi Twoje wątpliwości... szukaj innego, masz do tego prawo.
Ale musisz poddać się lekarzom, są w końcu profesjonalistami, doświadczonymi specjalistami.
Jeżeli masz pytania zadawaj je, spisz na kartce, przygotuj się do każdej rozmowy, nikt nie weźmie Ci tego za złe, a w trakcie rozmowy, gdy łzy i emocje powodują, że nie wiesz jakie pytanie zadać... możesz nie otrzymać odpowiedzi, lekarze są tylko ludźmi, więc niekiedy bronią się udzielając minimum informacji, niekiedy językiem którego przeciętny pacjent nie do końca rozumie.
Musicie uzbroić się w siłę i cierpliwość, zwłaszcza że leczą nas lekarze w chorej służbie zdrowia.
Pamiętaj że doputy trwa walka dopuki się nie poddacie.
Rak jest trudną chorobą, nieprzewidywalną, ale z zasady nie zabija od razu, można z tym draństwem żyć... jak długo? tego nie wie nikt, a statystyki są tylko statystykami
Mam żal do lekarzy, to ich wina. Tata 9 lat temu miał zdiagnozowany nowotwór płuc- pisałam o tym na początku. Po usunięciu guza i części płuca było wszystko dobrze. Tata często miał kontrolne badania w szpitalu. Chyba po 8 latach jakiś lekarz stwierdził,że jeśli przez tyle lat nie ma nawrotu choroby, to nie ma konieczności częstych badań. I oto co się stało w ciągu kilku miesięcy- nawrót raka i przerzuty.
Mam żal do lekarzy, to ich wina. Tata 9 lat temu miał zdiagnozowany nowotwór płuc- pisałam o tym na początku. Po usunięciu guza i części płuca było wszystko dobrze. Tata często miał kontrolne badania w szpitalu. Chyba po 8 latach jakiś lekarz stwierdził,że jeśli przez tyle lat nie ma nawrotu choroby, to nie ma konieczności częstych badań. I oto co się stało w ciągu kilku miesięcy- nawrót raka i przerzuty.
Anax, rozumiem Twój ból i współczuję. Zasada jest taka, po zakończeniu leczenia operacyjnego i /lub chemioterapeutycznego każdy pacjent jest objęty ścisłą opieką onkologiczną przez pięć lat. ten okres jest czasem jakby umownym. Teoretycznie pacjent wyleczony...
Niestety bywa i tak, że rak może być w postaci subklinicznej wówczas ta postać utajona, nieujawniona mimo nadzoru lekarskiego stwarza problemy diagnostyczne.
6 marca zakończyłem leczenie onkologiczne, od tego czasu mogę liczyć tylko na opiekę doraźną objawową.
Jeżeli mój organizm odbuduje się, wróci do normy sprzed roku, bo dokładnie 11 miesięcy temu zacząłem się leczyć, jeżeli nie będzie żadnych nowych guzów, nacieków, stanów zapalnych... jeśli przeżyję kolejnych 17 miesięcy... będę szczęściarzem, statystyka daje mi maksymalnie 2,5 roku życia, 11 miesięcy już mam za sobą....
Aniu podaję Ci przykład najbardziej kretyńskiego sposobu myślenia pod słońcem, nikomu nie wolno tak myśleć, ani choremu, ani rodzinie, ani lekarzowi...
Przepraszam napisałem, że nikomu nie wolno tak myśleć... można tak myśleć, ale dla mnie następnym logicznym pytaniem jest: po co?, bo przecie każdy dzień jest innym rodzajem umierania.
Aniu, wiem że to jest strasznie trudne, ale... nikt nie ponosi winy za chorobę, ona po prostu się przydarzyła, nikt nie ponosi winy i odpowiedzialności, inaczej... nie będzie Ci łatwiej jeśli znajdziesz "winnego"
Spróbuj wyciszyć się i zrozumieć. Będziesz potrzebować siły i odwagi, szkoda marnować energii na poszukiwanie nic nie wnoszących do leczenia wyjaśnień.
http://www.youtube.com/watch?v=LBmUBMnuU2k
Wybacz, jeśli nie udało mi się przekonać Cię.
Pozdrawiam
Pani doktor powiedziała Mamie,że Tacie zostało kilka, może kilkanaście miesięcy;(
Tata dostał wczoraj chemię. Lekarze zdecydowali,że płynu w osierdziu nie jest wiele. Niestety zajęte są węzły chłonne.
Nie szukam winy u konkretnego lekarza. Lekarze mają swoje procedury. To po prostu chora służba zdrowia:/
Pani doktor powiedziała Mamie,że Tacie zostało kilka, może kilkanaście miesięcy;(
Czasami sama sie zastanawiam co jest gorsze - czekanie i odliczanie dni czy śmierć niespodziewana. Z jednej strony jest czas na pożegnanie się, na powiedzenie wielu żeczy, których normalnie sie nie mówi a z drugiej strony budzić się co rano z myslą " jak długo?". . . ciężko.
Podłe bywa życie.
Wprawdzie nie jestem lekarzem ale czegos tu nie rozumiem. Pisałaś, że rak postepuje. Po której chemi robione były badania i wysnuto takie wnioski? Skoro chemia nie działa (czyli jest progresja) to jaki jest sens jej podawania i męczenia organizmu? Co mówi lekarz?
Tata czuje się coraz gorzej, słabnie z dnia na dzień;(
Tacie strasznie spada ciśnienie, w weekend mama wzywała pogotowie, bo miał chyba 90/50 i był bardzo słaby. Mama mówiła,że serce nierówno pracuje przez płyn w osierdziu. Lekarze nie operują, bo czekają,aż będzie więcej (płyn zbiera się cały czas a nie mogą operować co kilka tygodni.) Mówiła też coś o migotaniu przedsionków- co to znaczy?
Chciałam jeszcze zapytać o leki. Tata oprócz morfiny bierze tritace, furosemidum, rytmonorm, kaldyum, kalipoz (przepraszam,jeśli źle napisałam nazwy leków)- co to za leki?
Mówiła też coś o migotaniu przedsionków- co to znaczy?
To zaburzenie rytmu pracy serca. Przedsionki nie kurczą się prawidłowo, skurcze są nieskoordynowane.
Anax napisał/a:
Chciałam jeszcze zapytać o leki. Tata oprócz morfiny bierze tritace, furosemidum, rytmonorm, kaldyum, kalipoz (przepraszam,jeśli źle napisałam nazwy leków)- co to za leki?
Z Tatusiem jest bardzo źle;( Wczoraj miał drugą operację, ponieważ w osierdziu zrobił się znowu płyn i Tata się dusił.
Niestety po operacji nastąpił obrzęk płuc i doszło do niewydolności oddechowej.
Wczoraj lekarze mówili, że jest szansa, że obrzęk ustąpi. Dziś doszła jeszcze niewydolność krążeniowa (jedna komora serca nie pracuje).
Czy to już naprawdę koniec? Dlaczego?
Nie jestem w stanie sobie z tym poradzić. Moja prawie 2- letnia córeczka bierze mój telefon i mówi, że chce dzwonić do Dziadzia;(
Opisane przez Ciebie objawy i problemy związane są obecnie z zastoinową niewydolnością serca w stopniu znacznym... Stan ten wymagają intensywnej opieki lekarsko -pielęgniarskiej a rokowanie co do życia osób z takimi zmianami chorobowymi jest bardzo poważne.
Ale dzięki odpowiedniemu leczeniu można je złagodzić objawy i następstwa.
Nie wiele mamy informacji na temat objawów, leczenia, badań przeprowadzonych u Tatusia.. W ogóle niewydolność krążenie - to temat rzeka...i tak z marszu niewiele można napisać....
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum