Witam Was i dziękuję za ciepłe i podnoszące na duchu słowa.
To forum to cudowna sprawa, naprawdę dzięki Waszym słowom czuję się "zaopiekowana" i spokojniejsza, tylko tutaj mogę się też wyżalić tak zwyczajnie...a Wy dodajecie sił:)
na codzień odczuwam ogromny stres, ciągle myślę o tym wszystkim, przychodzą też te najstraszniejsze myśli, to czego się boję najbardziej...nigdy nikt mi nie umarł...biologiczny ojciec zostawił nas, ale nigdy za nim nie tęskniłam wręcz cieszyłam się, że mamy spokój. Mama ciężko chorowała, było już bardzo źle, czekała na przeszczep, wtedy to też był koszmar, ale doczekała się nowego serducha i wyszłyśmy z tego...wiecie, że moja Mamuśka poznała Tatę podczas wycieczki składaków (osób po przeszczepie), okazało się że oboje są po przeszczepie serca i mieszkają w tym samym mieście:) Tato pierwsze spotkanie z Mamą określił - co za beszczelne babsko, po tym jak Mama pierwsze co to wypaliła "ile masz lat?" (chodziło jej ile lat po przeszczepie, a on odebrał to dosłownie) Potem szybko się potoczyło, zamieszkał z nami, byłam taka szczęśliwa, bo od razu go zaakceptowałam, jak nikogo wcześniej. A oni razem się rozumieli jak nikt inny, bo oboje przeszli to samo. Tato nie ma dzieci, a mówi że zawsze marzył o córce i na stare lata mu się przytrafiłam, heh. Było tak cudownie, powiem szczerze że ulżyło mi też ze względu na to, że miałam troszkę więcej luzu, w końcu mogłam gdzieś wyjść z koleżankami czy pospotykać się z chłopakiem, bo wcześniej ta choroba Mamy,to czekanie na przeszczep i potem dochodzenie do siebie, to się nią zajmowałam itd. Wiem, egoistka ze mnie...ale w każdym razie to że Włodziu się pojawił, to było najfajniejsze co mogło nam się przytrafić. Strasznie go kochamy.
Macie rację, że takie wspólne wypłakanie się było nam potrzebne, a zwłaszcza Tacie. Wczoraj i dziś był w dobrym humorze, ubrał się nawet i poszedł do drugiego pokoju pooglądać telewizje, potem posiedział z nami w kuchni i nawet naostrzył nam noże:)a i znów zaczął jeść:) potem jak czytałyśmy z Mamą przepisy z gazety, to przyszedł i nas obie objął i powiedział, że jesteśmy jego kochane dziewczyny:) dziś mniej chodził,więcej leżał, ale też był w dobrym nastroju, wypytał co na uczelni i potem powiedział, że ma ochotę na lody więc pojechałam do lidla i sobie wcinaliśmy jego lidlowe ulubione.
Staram się chłonąć każdą chwilę jaką możemy razem spędzić, tak jak mi tutaj wszyscy radziliście.I w każdej z nich dostrzegam naprawdę coś wyjątkowego i teraz się uśmiecham choć przez łzy, bo wciąż bardzo się boimy i nie umiemy się do końca pogodzić dlaczego Tatę to spotyka. Chciałabym aby czuł sie kochany, potrzebny i najważniejsze, to żeby go nie bolało, bo to najgorsze tak patrzeć i nic nie móc zrobić...Jutro mamy do odebrania w aptece plastry przeciwbólowe, mam nadzieję że pomogą i mu ulżą choć trochę...
Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję za wsparcie:*
Patik, ja czytalem wielokrotnie od kilku dni co piszesz i nie odzywalem się (co pewnie niektórych dziwiło) ale zastanawialem sie nad tym co piszesz, żeby jakiejś głupoty nie palnąć. Jesteś bardzo inteligentną i dobrą osobą i cieszę się, że poczekalem aż do teraz. Sama chyba wiesz, czujesz i widzisz, że jestes na dobrej drodze - z calej siły Ci tego co zrobiłas gratuluje! Powiem Ci natomiast prawdę - to trudna droga, ale jest też dobra informacja, nie jesteś na niej sama i wytrwasz! Przeżywanie wspólnie każdej chwili i czerpanie z niej radości to jedyna dobra rzecz, którą teraz możesz zrobić, jestem tego pewien.
Co do kwestii bólu to powinniście walczyć z całych sił by w odpowiednim czasie nie zabrakło przy Twoim Tacie odpowiedniego specjalisty i ludzie na tym forum Wam w tym z pewnością pomogą.
Na pytanie czemu spotykaja nas cierpienia nie ma odpowiedzi więc po co je zadawać? Cierpienie jest złe i jak z każdą złą rzeczą trzeba walczyć z całych sił i tyle!
Mam nadzieję, że teraz postarasz sie mnie zrozumieć i nie ocenisz za pochopnie tego co napiszę (ja obiecuję ważyć każde słowo). Przekonanie, że człowiek jest zawsze piękny, młody i zdrowy to niestety wymysł naszych czasów. Ludzie zawsze odchodzili i będą odchodzić i to również Ci których bardzo ale to bardzo kochamy. Ja dziś pożegnałem (niestety nie mogłem być na pogrzebie) znajomoą i jest mi teraz też z tym ciężko, ale myslenie o tym 'z jakiego powodu', 'czemu akurat ja' czy ' kiedy ta chwila nadejdzie' nie zmieni rzeczy ostatecznych. Życie jest trudne i trzeba się go uczyć, trzeba również nauczyć się przeżyć jego ostatnie chwile, a siedzenie i martwienie się na zapas nie oddala tych chwil, a wręcz przeciwnie. Zatem z całych sił powtarzam - to bardzo dobra droga, którą teraz idziesz ale musisz najmocniej jak potrafisz walczyć ze złymi myślami, które zniechęcają Cię do działania i szukania radości.
No właśnie, przepraszam, że tak bezpośrednio, ale wydaje mi się, że Twoje codzienne historie pasują jak ulał tu http://www.forum-onkologi...-vt5128,465.htm
Zapewniam będziesz tam zawsze mile widziana i znajda się tam ludzie, którzy będą te chwile przeżywać z Tobą. No to do dzieła!
Udało nam się zorganizować pomoc z hospicjum. Przychodzi pani doktor, w piątek była pierwszy raz, siedziała z nami prawie 2 godziny,mówiła żebyśmy nie pokazywały Tacie, że się zamartwiamy...bardzo miła ta pani doktor, wszystkie recepty, skierowania itd będzie nam teraz wypisywać ( to ogromna pomoc, że nie musimy za tym jeździć i czekać w kolejkach w przychodni), załatwiła nawet łóżko specjalne dla Taty, przywiozą je w czwartek. Będzie też przychodzić pielęgniarka, jutro ma przyjść pierwszy raz.
Tato znów ma gorsze dni... śpi prawie cały czas i mówi że ciągle boli i jest bardzo słaby:( Mama mu przykleiła plaster ale nadal bolało, więc pani doktor powiedziała że mamy się nie bać przykleić drugi...niestety dalej nie pomagało wystarczająco i wczoraj pani doktor przywiozła morfinę.
Mama w niedzielę się bardzo rozkleiła, mówi że już nie ma siły i chyba nie da rady...powiedziałam że musi dać i że jestem z nią, więc razem damy! nie chciałabym aby to źle zabrzmiało, ale powiedziałam że widocznie tak musiało być, że ta choroba przyszła, ale powinnyśmy się cieszyć, że możemy być przy Tacie, możemy się nim opiekować do ostatnich chwil i że nie jest sam. Nie powiedziałam tego byleby pocieszyć, ale naprawdę sama tak myślę...samotność to coś strasznego, myślę że Włodziowi nasza obecność pomaga... a i my możemy w ten sposób podziękować za te ostatnie cudowne lata spędzone razem.
Tata ma na 19stego marca wizytę w Gliwicach, będzie przygotowywany do II raty radioterapii paliatywnej...dziś Mama mi powiedziała, że nie wie czy zawozić tam Tatę:( nie wiem co o tym myśleć:( jego stan jest kiepski i taka wyprawa to męczarnia... jak przygotowywali mu maskę do pierwszej radioterapii to płakał z bólu, bo mu tą ranę uciskali, a teraz ta rana jest 3 razy większa, więc nawet nie chcę myśleć jaki to jest ból... nie wiem mam mętlik w głowie, bo przecież z jednej strony to ma pomóc, ale z drugiej przysporzy mu tyle bólu...ech nie wiem:(
Ale żeby nie było tak pesymistycznie, to dziś ucieszyło mnie to, że Tatko miał specjalną zachciankę jedzeniową:) chciało mu się ryby i kompotu ze śliwek. Tak bardzo się cieszę jak on je, a z tym to jest ostatnio w kratkę - raz ma zachcianki, innym razem nie chce nic...
Majkelku, masz rację - nie można się zamartwiać i dać przytłoczyć czarnym myślom, staram się z nimi walczyć, choć czasem jest ciężko... mam takie dni, że najchętniej nie wychodziłabym z łóżka, łzy same lecą a w głowie tysiąc myśli...ale wstaję, bo czuję że jestem potrzebna i Włodkowi i Mamie. Bywam sfrustrowana i zła, choć ostatnio coraz mniej...te kilka ostatnich miesięcy wiele zmieniło. zarówno we mnie samej jak i w moich relacjach z bliskimi i innymi ludźmi. Codziennie doświadczamy czegoś innego i uczymy się czegoś nowego...pozytywne jest to że ludzie prawie obcy albo obcy tak jak tu na forum okazują się najbardziej pomocni... mniej pozytywne jest to, że wydawałoby się bliscy ludzie, przyjaciółka, nagle się odsuwają. bo już nie jest tak fajnie. Przepraszam za chaos, jakoś niego umiem dziś posklejać słów i nie wiem czy wynika z tego wszystkiego jakiś logiczny sens.
u nas jak w kalejdoskopie w dalszym ciągu...Tacie się niestety pogarsza:( tak jak pisałam wcześniej, plastry przeciwbólowe, nawet dwa nic nie dały i Tato teraz jest już na morfinie. Pomaga, bo Tata mówi że nic nie boli, to najważniejsze, ale też ciężko się z nim porozumieć...mówi od rzeczy, pyta czy uczę się greckiego, kilka razy pyta o to samo...
Tata od niedzieli ma problemy z siusianiem, dużo pije ale wcale się nie załatwia:( Pani doktor wczoraj Go zbadała, póki co powiedziała że mamy podać furosemid, ale jak nie podziała to trzeba będzie Tatę cewnikować.
podjęłyśmy z Mamą decyzję i nie zawiozłyśmy Taty do Gliwic... on pamiętał i wypytywał czy jedziemy... mówiłyśmy że musi troszkę się wzmocnić i pojedziemy, bo teraz jest za słaby...mówił wtedy "dobrze, dobrze" ale po chwili znów pytał czy jedziemy i tak w kółko...nie wiem czy dobrze zrobiłyśmy:( Tato mówił wczoraj że już się dobrze czuje i zaczął ćwiczyć rękami, mówił że mamy dać mu czas to on wydobrzeje,że to nie jest tak hop siup:(
Tata jest ostatnio nerwowy, psioczy na Mamę jak mu każe jeść...dobrze chociaż, że mi nie odmawia, jak proszę aby coś zjadł to zawsze chce, fakt że i tak nie dojada, ale chociaż troszkę poskubie. Jedynie z lodami jest inaczej - moglibyśmy je razem jeść i jeść:) Tatko ma zmienne nastroje, jak mu Mama powiedziała że przyjdzie wolontariuszka to najpierw żartował, że jak młoda to może być, a potem się obraził i mówił, że niańki mu nie potrzeba i że my wymyślamy głupoty zamiast dać mu spokój:(
Tłumaczę sobie, że ten jego zły humor, zapominanie i mówienie od rzeczy to od morfiny... ale boli to bardzo, że Tata już nie rozmawia z nami, jak jeszcze z 2 tygodnie temu...ciągle mi brzmią w uszach jego słowa, że nas kocha i jesteśmy cudowne dziewczyny i boje się że już więcej tego nie usłyszymy... Wczoraj nawet nie zauważył że jestem z nim w pokoju, dopiero po chwili i wtedy mnie złapał za rękę i powiedział "a co Ty Myszko tak cichutko tu siedzisz?" mnie od razu łzy po polikach lecą, taka już jestem emocjonalna, ale szybko się opanowałam, bo nie chcę aby on widział że my się zamartwiamy.
Źle mi, że Taty nie zawiozłyśmy... mam wyrzuty sumienia, ciągle wierzę w cud, a jak wczoraj Tato tak wypytywał czy jedziemy czy nie to miałam takie myśli, że może zabrałyśmy mu szansę? że może wyzdrowiałby, ale my mu to uniemożliwiłyśmy...z drugiej strony 5 lekarzy powiedziało, że nie ma szans, pani doktor która przychodzi do nas teraz też mówiła, że najważniejsze to aby miał spokój i aby uśmierzyć ból, a nie przysparzać nowego...
Na koniec jeszcze o pani doktor kilka słów...Cudowna kobieta nam się przytrafiła, przychodzi do nas co drugi dzień... i wcale się nie spieszy, ma czas zarówno na to aby zajrzeć do Taty na dłużej, popyta, obejrzy wszystko, wczoraj z Mamą nawet opatrunek wymieniała, choć chyba wcale nie musi... a i czas dla nas ma, tak z dwie godzinki zawsze nam poświęca, to bardzo pokrzepiające że są jeszcze tacy ludzie:) poza tym pani doktor bardzo nam pomaga zarówno jeśli chodzi o leki, opatrunki, przyniosła nawet te plastry z jonami srebra, starczy ich na 20 dni... pomaga też psychicznie - mówi czego mamy się spodziewać, tłumaczy wiele rzeczy,a nawet odwraca naszą uwagę i wczoraj to sobie i polityce pogadałyśmy:)
Z Tatą bywa różnie...jednego dnia śpi cały czas, nic nie je a drugiego jest bardziej przytomny i zjada dużo. Niestety kontakt z Tatą jest bardzo słaby:( coraz bardziej mówi od rzeczy, ma jakieś omamy, ostatnio krzyknął że ktoś chce wejść przez okno, a dziś np usiadł na łóżku i pytał, gdzie jest. Odpowiedziałam że w pokoju, a on że w jakim...potem zapytał o Mamę, powiedziałam że pojechała na zakupy a on, że w takim razie to on już nie musi jechać więc sobie poleży. Przykre to, bo chciałabym jeszcze móc z nim porozmawiać...ale on patrzy tylko gdzieś w dal, potem przysypia, mówi w półśnie coś i nie da się zrozumieć...już nie patrzy w oczy nam:(
Nie zostawiamy Taty samego w domu, jak nie jadę na uczelnię to jestem z nim rano w domu, Mama wtedy może jakieś sprawy na mieście pozałatwiać. Praktycznie codziennie jest u nas ktoś z hospicjum, wolontariuszka lub pielęgniarka i pomagają Mamie zmieniać opatrunek. Pani doktor jest co drugi dzień, ale jak jej nie ma to dzwoni i Mama jej zdaje relację z dnia. Był też ksiądz, udzielił sakramentu namaszczenia chorych i Tata się spowiadał. Tak więc opiekę mamy bardzo dobrą, Tata na początku był bardzo skrępowany np. jeśli chodziło o sprawy związane z higieną i nie chciał aby ktoś oprócz Mamy mu pomagał, ale teraz już nie protestuje.
Dajemy sobie radę, choć Mama jest przemęczona. Tydzień temu napędziła mi stracha, bo dostała wieczorem wysokiego ciśnienia 220/160, wzięła tabletki ale za dużo bo nagle spadło jej do 70/50 i prawie mdlała... zadzwoniłam na pogotowie i wzięli ją do szpitala, więc stresu miałyśmy co niemiara. Ale na szczęście ją wypuścili po kilku godzinach...
Ja trochę olałam uczelnię i mam małe problemy, bo promotor się mnie czepia. Ciągle się migam, bo nie mam ochoty i siły pisać teraz pracy... Ostatnio się wkurzyłam bo koleżanka się wymawiała remontem, pomyślałam sobie że też mogłabym sobie znaleźć wymówkę, ale ugryzłam się w język.
Nie wiem czy dobrze robię, ale znalazłąm sobie pracę na sobotę i niedzielę. Wiem że powinnam być teraz jak najwięcej z Tatą i Mamą, ale z drugiej strony to jak jestem w pracy to odpoczywam ( no może fizycznie nie, bo to w hurtowni i póki co przekładam i wystawiam towar). Praca w sumie fajna, bo od 10 do 18 więc godziny pasują.
No ale pokłociłam się z chłopakiem, bo nie chciałam iść w sobotę wieczorem na miasto;/ stwierdził że go ograniczam i ze przesadzam z tym zmęczeniem i zachowuje się jak stara baba. No nie wiem może ma rację, ale serio nie chce mi się łazić po knajpach...
Niedługo święta. Chciałabym Wam wszystkim już teraz życzyć dużo zdrowia i spokoju.
I cudu na te święta i aby każdy go dostrzegł:)
Moj Kochany Tatus dzisiaj rano odszedl:( tak cichutko i spokojnie... bylysmy z Mama przy nim caly czas, ale kiedy na 2 minuty wyszlysmy do kuchni, wrocilysmy i on juz nie oddychal...tak bardzo boli, ze go juz nie ma z nami tutaj...Ale jest w niebie, nie cierpi juz i jest przy Panu Bogu. Wczoraj wieczorem z oczu poplynely mu lzy, a potem gdy trzymalam go za reke uscisnal mnie mocno dwa razy, tak sie pozegnal, nic nie mowil...ostatnie slowo powiedzial w niedziele wolajac swa Mame... tak bardzo go kocham on byl moim najukochanszym Tatusiem, czuje jakby ktos wyrwal mi serce:( Kocham Cie Tatusiu!!!!!!!!!!!!
Dziekuje Ci Justyno...
tak bardzo boli, mam przed oczami jego obraz, slysze jak oddycha:( nie moge w to uwierzyc, choc przygotowywal nas na to juz od soboty...powoli gasl, w ciszy...nawet nie jeknal. znosil wszystko cierpliwie i patrzyl na nas, trzymalysmy go za reke i czuwalysmy, modlac sie. Dzis wyszlysmy tylko na chwile... Teraz jest w Niebie, tam mu dobrze bo juz nie cierpi. Ale tu taka pustka, ktora rozdziera serca...
"Śmierć nie jest kresem naszego istnienia - żyjemy w naszych dzieciach i następnych pokoleniach. Albowiem oni to dalej my, a nasze ciała to tylko zwiędłe liście na drzewie życia." A.Eistein
_________________ KlaWik
Nie możesz zatrzymać żadnego dnia, ale możesz go nie stracić
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum