zastanawiałam się wielokrotnie co i jak napisać odpowiadajac na pytanie " Jak sobie radzimy".
Czytając wypowiedzi i rozmawiając z innymi osobami w żałobie, czasami mam wyrzuty sumienia, że potrafię dalej żyć. Słysząc, że ktoś nie potrafi żyć bez Ukochanej osoby, która odeszła, zastanawiam się wielokrotnie skąd we mnie jest ta siła?
Głęboko wierze, że mój ukochany Małżowinek niewidzialną reką trzyma moja dłoń i Jego siła powoduje we mnie to, że potrafię iść naprzód. Potrafimy zyć dalej razem z Najmlodszą...jest tak wiele Małżowinka w naszym życiu, które zaczyna być radosne, potrafimy się śmiać...potrafimy ze smiechem wspoinać smieszne sytuacje w naszym życiu..
Ostatnio Najmłodsza powiedziała, w czasie rozmowy, że to już niedługo rok, że tak wiele się zmieniło w naszym życiu, tak szybko ten rok minął, ale powiedziała też, że to zycie teraz jest inne ale wcale nie jest gorsze...
Prawdą jest to, że Jego fizycznie z nami nie ma, ale czuję z całą mocą, że kieruje tak naszymi ścieżkami trzymając nas mocno za dłonie, że tak jak uwielbiał, potrafimy się smiach na cały głos i patrzeć z nadzieją w przyszłość...
za dwa dni miną 4 miesiące bez mojego Ukochanego głosu, obecności, radości, przyjaźni i miłości.
Codziennie zastanawiam się skąd na mojej twarzy gości uśmiech. Może to pamięć mięśni twarzy? może jednak są momenty, gdy w sercu pojawia się radość chociaż na chwilkę. Radość, bo mogłam żyć z takim wspaniałym Człówiekiem.
Radość, bo dzięki Niemu dostałam dar na całe życie- dar wspomnień, które już nie może nic zmienić.
Ci u nas: Najmłodsza właśnie jest na kolonii terapeutycznej zorganizowanej przez wspaniałe hospicjum, które pomagało nam w opiece nad Małżowinkiem. Jest tak zajęta, że nawet nie wie, że dostała się do wymarzonej klasy w gimnazjum:-) Zmieniła się bardzo, chociaż w duszy na pewno jest nadal radosnym Gamoniem Tatusia, jednak codziennie widzę jak płacze wieczorami wpatrując się w Jego zdjęcie.
O mnie nie mam co pisać- bo praktycznie mnie nie ma- została maszyna do egzystowania i wykonywanie obowiązków czasami z tym grymasem nazywanym uśmiechem na twarzy.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że im dłużej tym gorzej- i to niestety jest prawda. Nadal żyję sercem pełnym Małżowinka, nadal tak samo kocham, nadal tak samo czekam.. na niemożliwe.
Może jeszcze wspomnę o psiakach: Berry bardzo się zmienił ( ale żeby nie było- nie było "ciach ciach) - stał się strasznie smutnym psem. My ludzie tęsknimy, ale wiemy co się stało, rozumiemy to. On nie rozumie dlaczego nagle zabrakło jego pańcia. Nie potrafię przywrócić błysku radości w jego oczach. Codziennie o jednej godzinie leży z nosem wpatrzonym w drzwi i czeka....
Taka jest między nami różnica: ja czekam bez nadziei, on czeka cały czas z nadzieją w oczach...
Dziękuję Wam bardzo za Waszą pamięć i słowa otuchy.
Co u nas?
Zmiany, wiele zmian- które niestety były konieczne w tej sytuacji. Próbujemy się odnaleść w nowej rzeczywistości - czy nam się udaje? myślę, że troszeczkę tak.
Musimy- nie mamy innego wyjścia. Troszeczkę trudno brać na swoje ramiona wszelkie sprawy, które do tej pory dzieliłam z Robertem. Wiadomo, mężczyzna - jego siła a przede wszystkim mądrość życiowa była dla mnie zawsze ogromnym wsparciem.
Teraz gdy muszę podejmować trudne decyzję proszę w sercu, żeby mi podpowiedział co mam robić - chociaż myślę, że wiem co On by zrobił więc troszeczkę mi łatwiej.
Nowe gimnazjum dla Najmłodszej- na szczęście dostała się do swojego wymarzonego- chociaż podziwiam ją za siłę- bo nie wiem jak mogła skupić się w trakcie egzaminów- Dzielna ta nasza córeczka.
No i psiaki- oj trudno bez samochodu z dwoma psami:-) ktoś poradził mi, żebym Peti oddała rodzinie- oj dostałoby mi się od Małżowinka a oprócz tego nie mogę tego zrobić samym psiakom- nie dość, że zabrakło pańcia to jeszcze mileiby się rozstać- trudno zaciśniemy zęby i poradzimy sobie.
A ja- troszeczkę oszukuję siebie i otoczenie- oszukuję zakładając maskę pt." ale przecież jestem silna" - może dlatego, że chyba wszyscy odemnie tego oczekują i może tak jest lepiej, niż zamknięcie się w sobie i bezradność.
Bezradności już miałam zanadto- teraz niestety czas działać, bo tylko to mogę teraz zrobić.
Wieczory są trudne, poranki okropne- w ciągu dnia szukam - ale uśmiecham się, bo Robert nie lubił mojej marsowej miny - więc uśmiecham się do Niego. I idę dalej z sercem pełnym Roberta.
I mam prośbę do Was- jeśli macie jakiś problem natury prawnej, jakieś pytania na które nie do końca znacie odpowiedź w tej kwestii- to zawsze możecie do mnie napisać- to może egoistyczne z mojej strony, ale bardzo pomaga mi pomaganie innym. Chociaż w najmniejszej formie.
Ja też muszę wyrazić wielką wdzięczność dla cudownych ludzi z Zachodniopomorskiego Hospicjum dla Dzieci w Szczecinie.
Pierwszy raz w życiu spotkałam ludzi tak bardzo zaangażowanych w chęć niesienia pomocy zarówno choremu jak i rodzinie.
Gdyby nie Pani Doktor Kasia i Panie Pielęgniarki: Edytka i Bogusia - nie byłabym w stanie pomóc Robertowi w Jego ostatnich dniach.
Jakikolwiek mój telefon do nich nawet o 5 rano był traktowany jako pilna sprawa, zawsze spokojnie i z niewymuszonym usmiechem udzielano mi wszelkiej rady. Byliśmy zaopiekowani pod każdym względem : od silnego bólu do niewinnej czkawki.
Chory jak i rodzina chorego są dla nich czymś bardzo ważnym- i za to chciałabym z całego serca podziekować.
Nawet teraz, gdy Roberta nie ma, nie zostałyśmy same - czujemy nadal ich troskę i zainteresowanie.
Moi drodzy, tak się zastanawiałem, czy wrócę do Was ,ale pomyslelismy z pańcią, że jeżeli moje pisanie chociaż troszeczkę spowoduje usmiech na Waszych twarzach...to przecież warto!
Cóż...po psiemu napisać, to czuję się tak jakby ktoś zabrał mi największą kość jaką można sobie wymarzyć.
Ale z drugiej strony, to może i mam lepiej niż Wy ludźkowie, bo ja pańcia widzę! Jest z nami cały czas i bawi się się z nami jak zwykle tylko nie rozumiem dlaczego pańcia tego nie widzi
Wtedy byłoby jej weselej i tak nie krzyczałaby czasami na nas
Wczoraj np. bardzo się jak zwykle ucieszylismy z Peti, bo pańciu wrócił jak zwykle do domku, jak zwykle pobiegliśmy do drzwi garażu i zaczęliśmy się bardzo cieszyć.
A nasza pańcia strasznie się zdenerwowała i zaczęła krzyczeć, że mamy przestać, bo ją dobijamy
Jakto ją dobijamy? przecież zawsze się cieszymy jak pańciu wraca i teraz też!
Opowiem Wam jak to się wszystko zmieniło...gdy pańciu był chory, to faktycznie było smutno, leżał biedny w łóżku i już się z nami nie bawił.
Nie chciałem wtedy wchodzić do pokoju i nie pozwalałem Peti, bo czułem że coś dziwnego się dzieje. Potem pańcia zaprowadziła mnie do pańcia, mówiąc żebym się pożegnał.
Troszkę to było dziwne dla mnie, podszedłem do pańcia cichutko i czułem, że Go nie ma..polizałem Jego rękę i uciekłem stamtąd. Strasznie zacząłem płakać, bo pańcia nie było..
Ale parę dni po tym, pańciu wrócił i wszystko jest jak dawniej. Bawimy się, szalejemy razem i jest normalnie. Chociaż może troszkę nie normalnie, bo pańcia tego wszystkiego nie wie.
chodzimy za nią z pańciem, pocieszamy jak umiemy gdy płacze. Nawet pańciu już się troszeczkę deneruje gdy ona tak ciągle płacze i płacze.
Bo czego ona tak płacze- przecież jesteśmy wszyscy razem!
Muszę jej to w końcu wytłumaczyć, chociaż pańciu mnie wyręczył troszkę, bo powiedział mi, że przyśnił się pańci i powiedział jej, że nie ma się martwić, bo On jest przy niej i wszystko będzie dobrze.
I troszeczkę się zmieniło, czasami się uśmiecha, nawet dzisiaj dziwna jakaś jest, bo polała nas wodą!
No ja nie mam nic przeciwko temu, lubię jak ktoś mnie pryska wodą, ale żeby w takich ilościach Pobiegału z Najmłodszą po domku...wszystko było mokre...i my i one i pańciowi też się dostało...
No to na razie tyle, mam nadzieję, że pańcia pozwoli mi częsciej wpadać do Was i pisać..
tak sobie czytam co piszesz i wiesz Kochana ja mam wyrzuty sumienia, że w ostatnie dzi, mysląc o obciążeniu wątroby, nie robiłam Robertowi do jedzenia tego co zawsze lubił, mimo że nie jadł 6 dni, ale może to co lubił pobudziłoby Jego kubki smakowe.
Spełniaj zachcianki Dziadkowiaka- bo tylko tyle zostało- cudownie się czyta w słowa ujętą Wielką Miłość.
A Dziadziuś na końcu drogi spotka Babuleńkę, która czeka na niego.
A my tutaj na ziemi musimy im na to pozwilić, chociaż boli bardzo...
Ile? nie wiem sama...
Zupełnie nie radzę sobie z codzienności, wypieram z umysłu i serca tą najgorszą prawdę, że Roberta nie ma...
Dla mnie Jest i zawsze będzie.
Dni mijają zupełnie niepostrzerzenie- nie odróżniam dni tygodnia, wiem tylko ,że weekendy, kiedyś tak przez nas oczekiwane stały się teraz tymi najgorszymi.
Wszystko jest puste, dni puste, życie puste i ja zupełnie pusta w środku. Czuję się jakby ktoś zabrał mi część siebie samej- nie ma mnie...został tylko cień człowieka, który zakłada maskę na "dzień dobry" i zdejmuje ją na dobranoc.
Tylko wtedy gdy zostaję sama wyję wręcz z rozpaczy...
Wiem, muszę żyć i niestety to życie toczy się dalej, ale każdy następny dzień jest coraz gorszy.
I nie wierzcie w ten stereotyp, że czas leczy rany- to nieprawda, czas nie jest w tym przypadku żadnym sprzymierzeńcem. Bo jak można liczyć na upływ czasu, gdy tęsknota z każdym dniem jest większa.
Codzienie robię dwie kawy, przygotowuję trzy porcję obiadu, pytam się " jak było w pracy", rozmawiamy o tych ważnych i mniej ważnych sprawach, mówię " Kochanie idziemy już spać, książka leży na Jego półeczce, zapalam Mu lampkę nocną ... i codziennie proszę, żeby się do mnie przytulił...tak jak zawsze przy zaśnięciu...
Tylko, że odpowiedzi na moje pytania "słyszę" tylko sercem...tylko sercem czuję przytulenie...
I codziennie proszę, żeby został i żebym mogła Go spotkać chociaż we śnie...tylko że sen nie przychodzi...
Dziękuję Wam za wsparcie, wrócę ale jeszcze za chwilę....
wiem, że jesteś ze mną, nawet jeśli Ciebie nie ma...Twój uśmiech na twarzy po odejściu na drugą stronę to najcenniejsza rzecz....patrzyliśmy sobie w oczy,gdy odchodziłeś,wiem co chciałeś mi powiedzieć...ja mówiłam...ta walka o każdy oddech to walka o nas, ale Ukochany my będziemy zawsze!!!