Trzymają ją tak długo, bo po re-diagnostyce okazało się, że bardzo mocno pogorszył się stan kręgosłupa, powiększył się przerzut. Lekarz zdecydował, że trzeba zrobić naświetlanie, bo inaczej grozi jej złamanie kręgosłupa. Miało być 5 razy, codziennie przez tydzień. W końcu zrobili raz... Ponoć mocniejszą "dawkę".
Mama cały czas dostaje kroplówki (2 razy dziennie) - nie wiem jakie, podobno coś na wzmocnienie kręgosłupa właśnie - i dostaje zastrzyki na duszności. Jak się okazało te zastrzyki to najprawdopodobniej morfina. Na początku dawali jej dwa razy dziennie, teraz od środy ma "na zawołanie". Od środy też praktycznie nie poznaję własnej Mamy. Mam wrażenie, że nie wie co się dzieje, nie wie która godzina, mówi nam o czymś, opowiada - za chwilę zapomina i mówi znów. Do tego jest bardzo nerwowa - moja Mama całe życie była oazą spokoju, a teraz: kłóci się z pielęgniarkami, na nas się denerwuje o byle głupotę, czuje się olewana, bo lekarze do niej nie zaglądają. Denerwuje się i nakręca - i od razu skacze jej ciśnienie. Mama jest "niskociśnieniowcem", a teraz miewa ciśnienie rzędu 190/100. I to wszystko zmieniło się tak nagle... W środę było wszystko normalnie, była trochę słaba, dużo spała. A w czwartek rano zaczęło być "dziwnie". Czy to przez morfinę? Przez to, że ma większą dawkę? Tzn. więcej razy na dobę? Bo w sumie teraz woła co 3-4 godziny o zastrzyk. Równocześnie z morfiną lekarz zalecił stosowanie plastrów cały czas.
Na początku chcieliśmy Mamę jak najszybciej zabrać do domu, praktycznie wszystko już mamy gotowe... Ale teraz jakoś coraz trudniej mi jest sobie to wszystko wyobrazić. Boję się, że nie damy rady, że zabraknie nam cierpliwości. Na szczęście do opieki nad Mamą jest nas aż szóstka. Musimy się sprężyć!
A w czwartek rano zaczęło być "dziwnie". Czy to przez morfinę? Przez to, że ma większą dawkę?
Zmiana zachowania Twojej mamy, może się wiązać z przyjmowaniem morfiny.
Morfina ma zwalczać ból, kaszel, duszności, ale działa również depresyjnie na OUN
Zmiana zachowania może się też wiązać z przerzutami do głowy.
Zgadzam się z alaslepa.
Morfina działa negatywnie na mózg, ale bardziej otępiająco, nasennie, oszałamiająco, jeśli natomiast Mama jest agresywna i pobudzona, obawiam się, że raczej może być to skutek meta do OUN.
Nie, Mama nie miała robionego TK głowy. Przynajmniej nic nam na ten temat lekarz nie mówił. W sumie już usłyszeliśmy w szpitalu, że "nic się nie da zrobić", więc może i dlatego nie robią więcej badań...
Stan Mamy jest teraz porównywalny z upojeniem alkoholowym - jest "odważna". Tak przynajmniej zauważył mój mąż i coś w tym racji jest. Całe życie była cicha, wystraszona - teraz nie ma oporu przed ochrzanieniem pielęgniarki, że za wolno przychodzi na "dzwonek". I to trwa dokładnie 3 dni, od czasu, gdy lekarz wprowadził "morfinę na życzenie". Jest teraz głośna, absorbująca, narzekająca....i bardzo męcząca. Nie tylko dla nas, ale i dla pani z którą jest na sali.
Zaczęła dziś narzekać na zawroty głowy przy gwałtownym ruchu, a ja zauważyłam, że strasznie szybko zapomina - zaczyna zdanie, ktoś lub coś jej przerwie myśl i nagle zaczyna kontynuować wypowiedź na całkiem inny temat. Tak jakby wcześniej właśnie o tym mówiła. Jak jej pytam o co chodzi, tylko się irytuje i woła: no przecież mówiłam!
cadevra,
Skoro rozpoczęcie zażywania morfiny zbiegło się z Mamy dziwnym stanem, to być może jednak ona to spowodowała, ale jak piszesz, że dodatkowo pojawiły się zawroty, to ja się jednak - mimo wszystko - obawiam się przerzutów.
Zapytaj się lekarzy o TK głowy, opowiedz im o Mamy pobudzeniu i agresji. Gdyby się okazało, że to meta do OUN można by było jeszcze wzdrożyć sterydy, które zmniejszaja obrzęk mózgu wokół guzów. Być może Mama odczułaby - chociaż na jakiś czas - poprawę.
pozdrawiam ciepło
Nie wiem, czy lekarze zdecydują się na TK głowy. Trochę to "sztuka dla sztuki", bo nawet jeśli nie ma przerzutu w głowie (prawdopodobnie jednak jest), to wskazania do sterydów i tak Mama cadevry ma.
Nie piszesz nic o dawkach leków: W jakiej dawce Mama ma Fentanyl Actavis? W jakiej dawce ma teraz morfinę? Trzeba by to wiedzieć, bo jeśli chcecie wziąć Mamę do domu, to trzeba ją przestawić na morfinę doustnie - przynajmniej do czasu objęcia opieką przez hospicjum domowe.
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Madzia70 - nie piszę nic o dawkach, bo nie wiem jakie dostaje. Fenatyl w plastrach miała 25. teraz ma w zastrzykach - chyba taką samą, morfinę lekarz określa jako "niewielką dawkę". Dziś od pielęgniarki udało mi się dowiedzieć, że "zastrzyk an duszności" to jakiś zastrzyk sterydowy. Z lekarzami generalnie rozmawia się ciężko; jeśli już nam się udaje dorwać lekarza prowadzącego Mamę jego odpowiedzi są zdawkowe, wymijające, jakby bał się z nami rozmawiać. Nie mówię, że jest zły, bo wyjaśnił nam jak wszystko będzie wyglądało w domu - że morfina, póki co,, będzie doustna, że wrócimy do plastrów, że musimy wypożyczyć koncentrator tlenu, że jest lepszy niż butla. Sam też załatwia nam miejsce na oddziale paliatywnym z hospicjum domowym. Jest więc w porządku, ale rozmawiać o stanie Mamy z nami nie potrafi. Mówił jedynie, co zapadło mi w pamięć, że musimy się przygotować, że choroba bardzo szybko postępuje, że mogą się pojawiać nowe objawy tylko jakie? Tego nie był w stanie nam powiedzieć... Także pewnie tego co dostawała i ile dowiemy się z dopiero wypisu ze szpitala.
Nigdy sobie nie zdawałam sprawy z tego jak na człowieka może działać morfina. Nawet taka "niewielka dawka". Teraz jest tak, że przychodzę do Mamy do szpitala z obiadem. Jest aktywna, opowiada - głupoty, bo głupoty, ale opowiada, je - dużo je i nagle... zawias. Patrzy w ścianę i w dosłownie sekundzie zaczyna się gorzej czuć, łapie ją "zaduch" i zaczynają boleć plecy. Kładzie się i "odlatuje" w minutę. Śpi niespokojnie i co chwilę się zrywa, próbuje łapać się czegokolwiek co ma pod ręką. Jak ma dobre chwile to próbuje sobie przypomnieć co się działo danego dnia, nie zawsze potrafi. Niestety, w tych dobrych chwilach, ma świadomość swojej "półświadomości". Mówi: nic nie wiem, nic nie pamiętam, już jestem cała głupia.
Generalnie jest taka pocieszna, nie nasza, ale pocieszna... Ale chyba wolę, żeby była "dziwna" i półświadoma, niż żeby ją bolało...
Ba! Nigdy sobie nie zdawałam sprawy jakie spustoszenie i jak szybko może wywołać choroba nowotworowa. Najwyraźniej, albo typ gruczołowy raka jest na tyle agresywny, że w ciągu kilku miesięcy "zepsuł" nam Mamę, albo Mama jest na tyle wrażliwa, że tak szybko postępuje choroba... Były w naszej rodzinie przypadki chorób nowotworowych, płuc zwłaszcza. Ale jakoś każdy miał czas powalczyć, świadomie powalczyć. Choroba ciągnęła się nawet latami. A tu? Minęło lekko ponad dwa miesiące, a lekarze rozkładają ręce. Rozkładali od początku... Nieporozumienie! Zawsze, jak jakiejś głupiej, wydawało mi się, że rak to rak. Dziwiło mnie, że nie ma lekarstwa, że ludzie na raka umierają w "dzisiejszych pięknych czasach". Teraz wiem, że są rodzaje, mutacje, że ten syf rośnie, pożera od środka i nie da się go kontrolować... Nic dziwnego, że nie ma jednego skutecznego leku. Pytanie, które chyba zawsze pozostanie bez odpowiedzi: czy gdyby wcześniej znaleziono u mojej Mamy guza to czy dało by się coś zrobić? I czy w ogóle dało by się wcześniej zdiagnozować? Nigdy się nie dowiem...
Zabraliśmy Mamę do domu w środę, 23.10.2013. Dostała OxyContin 20 mg 2 razy dziennie, PabiDexametazon 2x2tb, Megalię na apetyt 20 ml. Wszystkie leki dostawała zgodnie z zaleceniami, wszystko było w miarę OK. Jadła, piła, trochę bała się spać w nocy, ale odsypiała za dnia. Zresztą na sen podawaliśmy jej Hydroxizunum w syropie, bo w szpitalu też dostawała. Wszystko było OK, aż do soboty. Noc była ciężka, spała od 21 do 1 w nocy, później do 7 już nie spała. O 7 zasnęła na kolejne 2 godziny. Jak się obudziła to zrobiłam jej śniadanie, zjadła sporo, wypiła herbatę, wstała do "ubikacji" (do toalety przy łóżku). Chciała żebym ją trochę obmyła i przebrała jej spodnie od piżamy, bo miała ubrane "grubsze", a dzień zapowiadał się ciepły. Umyłam ją, jeszcze na ubikacji ubrałam spodnie. Wstała, podciągnęła spodnie, ułożyła i usiadła na łóżku. Zapytałam czy ma siłę umyć górę i się przebrać. Powiedziała, że nie, że chce się położyć i dosłownie w sekundę zaczęła mi się przelewać przez ręce. Próbowała położyć głowę na moim ramieniu, gdy wołałam - nie reagowała. Ułożyłam ją na poduszce i wspólnie z mężem i siostrą stwierdziliśmy, że po pierwsze - jest mocno wyczerpana praktyczni nie przespaną nocą, a po drugie - zaczął pewnie działać OxyContin - z powodu zmęczenia z tak dużą siłą. OxyContin tego dnia dostała godzinę później niż powinna. Przez ostatnie dwa dni zdarzało się jej zasypiać zaraz po śniadaniu, więc nie uznaliśmy tego za coś dziwnego... Daliśmy jej pospać spokojnie do 13. O 13 zaczęłam ja wybudzać. Tak jakby reagowała. Lekko otwierała oczy, odpychała mnie lewą ręką, marudziła pod nosem i głośno ziewała. I znów wszyscy stwierdziliśmy, że pewnie ją tak dobił OxyContin i że jak do popołudnia, do godzin mniej więcej w okolicy kolejnej dawki się nie obudzi, to wtedy zaczniemy się martwić. Ok 17 próbowaliśmy znów (w sumie juz po raz 4) ja obudzić - reakcja była taka sama - głośny jęk sprzeciwu i odpychanie ręką. Zmierzyliśmy jej ciśnienie - nie do końca pamiętam, ale chyba pierwszy pomiar była w granicach 100/60. Po jakimś czasie zmierzyliśmy znów - było 80/60, za trzecim razem było 76/46!!! W ruch poszedł telefon, wezwaliśmy (nie bez trudu) pogotowie. Podali jej NaCl + Dexaven. Ciśnienie po kroplówce się podniosło, było znów w granicach 110/60. Powiedzieli, żeby jak kroplówka zejdzie spróbować ją wybudzić, a jeśli się nie obudzi - żeby dzwonić znów. Po kroplówce zaczęliśmy ją wybudzać, podniosłam jej plecy do oklepania wołając cały czas "mamo, obudź się, koniec spania". Mama chwyciła mnie za szyję lewą ręką, zaczęła jakby kontaktować. Nagle zaczęła głośno jęczeć - wręcz krzyczeć, zaczęły się trudności z oddychaniem. Wpadła w taki swój paniczny atak przy którym traciła oddech. Próbowała się podnieść, usiąść. Zauważyliśmy, że pracuje jej tylko lewa noga i lewa ręka. Prawa strona była nieruchoma. Nie mogła też nic powiedzieć. Trzymaliśmy ją w czwórkę: mój mąż ze szwagrem i ja z siostrą. Czwórka dorosłych ludzi nie mogła sobie z nią dać rady, tak mocno próbowała usiąść. Po chwili lekkiego szarpania się z nią i uspokajania padła znów, tak samo nagle jak rano. Wezwaliśmy znów pogotowie, bo mieliśmy wrażenie, że jęczała z bólu. W momencie ataku jasne się dla nas stało, że rano musiała mieć coś na kształt udaru lub wylewu do mózgu - niedowład prawej strony - przerabialiśmy ten temat z babcią całkiem niedawno, jednakże nikt z nas nie był z babcią w momencie udaru. Pogotowie przyjechało szybko, jednak lekarz rozłożył ręce i tylko na naszą prośbę podał lek przeciwbólowy - Poltram 100. Noc przespała spokojnie - tak samo jak cały sobotni dzień.
Dziś od rana ogarnialiśmy tematy podłączania kroplówek, robienia zastrzyków, toalety mamy - dzięki Bogu za teściową pielęgniarkę, która zaraz z rana zadzwoniła do neurologa, który udzielił konsultacji na telefon. Przepisał leki, mama-teściowa przywiozła i podłączyła. Mama dostała Manitol, Poltram na ból, paracetamol na gorączkę - bo od rana ma ponad 38st i glukozę na "obiad". Założyliśmy jej cewnik. Zainstalowaliśmy na łóżku materac przeciwodleżynowy. W czasie wszystkich zabiegów kilkakrotnie poruszyła prawą nogą i ręką - tą, która wczoraj była nieruchoma. Niby dobrze, ale niestety lewa strona straciła na ruchomości - nie chwyta już ręką tam mocno jak wczoraj... Kontakt z nią też jest mniejszy niż wczoraj.... Czuję, że jest źle.
W sobotę w nocy dzwoniliśmy do lekarki z hospicjum domowego, z którą kontaktowaliśmy się w czwartek - zaraz po powrocie Mamy ze szpitala. Z racji dużej ilości pacjentów prosiła, żeby Mamę zarejestrować do niej we wtorek, bo do tego czasu nic nie powinno się dziać, że niby lekarstwa ma, zabezpieczona jest na co najmniej 3 tygodnie. Pani doktor nie była w stanie przyjechać, powiedziała że da radę być w poniedziałek. Że mamy dzwonić, jeśli Mamie się pogorszy.
Nie pogorszyło się, ani też nie polepszyło. Co chwilę sprawdzamy jej ciśnienie, - teraz ma w normie. Mierzymy gorączkę - to mi się trochę nie podoba, bo mimo Paracetamolu 1000mg temperatura nie spadła poniżej 38st. Teraz po mierzeniu wieczornym nawet urosła do 38,9st - dajemy jej znów Paracetamol - neurolog mówił, że można.
Niepokoi mnie również to, że jeszcze wczoraj (w sobotę) rano miała mocno spuchniętą prawą nogę - jak balon. Lekarz to widział w szpitalu, mówił "tak już będzie". A teraz - opuchlizna zniknęła. Przypomnę, że to właśnie w prawej nodze miała zapalenie żyły z zatorem - od poczatku sierpnia była na Clexane 2x0,6. Dopiero teraz w szpitalu lekarz zadecydował, żeby przestać jej podawać. Włączył dopiero przed wypisem, bo D-Dimery poszły mocno w górę. Czy to może mieć jakiś związek?
...byliśmy przygotowani na wszystko, dosłownie na wszystko, ale udar/wylew....tego się nie spodziewaliśmy. Wiem, że i z tym damy radę...jakoś. Musimy tylko ogarnąć temat jedzenia i wypróżniania. Tylko jak???
Przykro mi, cadevra.
To nie musiał być udar, podobne objawy mogły dać przerzuty w mózgu...
Przyjmij serdeczne wyrazy współczucia
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum