to fakt, mój mąż nadal nie może o tym rozmawiać. jego rodzice umarli w ciągu roku. mama na raka , a tata można powiedzieć że też bo ostatnie 5 lat w domu przeleżał pod aparatem tlenowym a ostatni miesiąc pod respiratorem,
Kiedy leżysz w łóżku, nie masz siły na nic, odczuwasz potworny ból, bierzesz morfinę, nie jesteś w stanie dokonywać głębszych analiz swojego życia... Myślę o sobie w tamtym czasie trochę jak o zwierzęciu... Nie chodzi o spłycanie, trudno ubrać to w słowa, ale ci, którzy to przeżyli, rozumieją... Jest się w stanie tylko odbierać... Czuje się czyjąś miłość, ale z drugiej strony żal, że nie ma się siły, by ją dawać w sposób pełny... A wtedy najbardziej chce się potrzymać za rękę, wyjść na spacer...
_________________ Każdy ma swoje walety i zady
THINK BEFORE YOU SAY SOMETHING STUPID
ja jeszcze nie byłam w takim stanie żeby łykać morfinę, dawali mi ją po operacji tylko, ale jak zwierzę czułam się po pierwszej właśnie. zostałam upodlona, straciłam całą swoją godność i szacunek, jako do siebie jako kobiety i człowieka, nie będę się rozpisywała bo to bardzo osobiste , ale jak wołają cię do gabinetu zabiegowego, a tam może 15 osób jesteś po porodzie, a wiadomo jak wtedy jest i co się dzieję, robia badanie ginekologiczne i każdy sisę gapi, wstyd , zażenowanie, ból, i pogardę czułam. zero empatii dla kobiety, w między czasie ordynator gin opier mnie - do czego ty dziewczyno się doprowadziłaś (chyba myślała że ćpałam piłam paliłam i nie wiadomo co jeszczę)
jak ona mogła powiedzieć mi -matce wtedy chyba 3dniowego dziecka -kobieto tobie już niewiele zostało. . naprawdę podejścię pewnych lekarzy jest.....
Masz rację... doświadczyłem takiego totalnego braku zrozumienia, ale i braku chęci zrozumienia w CO w Krakowie... jeden wielki koszmar. A zrozumienie jest czymś, czego wtedy najbardziej potrzebujemy... Przede wszystkim od lekarzy, którzy są dla nas niczym bogowie... Ja teraz rozumiem, że nie mają czasu, że to, że tamto... ale wtedy kiedy jesteś słaby, potrzebujesz wsparcia od kogoś, kto w momencie największej słabości jest największym autorytetem i nadzieją - od lekarza. I myślę, że tutaj jest olbrzymie zadanie dla psychoonkologów...
.
_________________ Każdy ma swoje walety i zady
THINK BEFORE YOU SAY SOMETHING STUPID
Gazda, co jak co ale do lekarzy onkologów nie mogę złego słowa powiedzieć ani w OLECKU ani w CO warszawie, czy tu w Ciechanowie,
przynajmniej w stosunku do mojej osoby 100% taktu, zrozumienia, takiej ludzkiej postawy, chyba patrzyli na to taż ze mam mało latek i te maleństwa co przychodziły mnie odwiedzić... zawsze jak przychodziły tylko patrzyli na nas jak do mamy lgną
Zgadza się... tylko mnie chodzi o to, że jak leżysz bez sił, otumaniony opiatami, to podświadomie oczekujesz pocieszenia od lekarza. Pogłaskania po głowie... . Teraz samego mnie śmieszy to co piszę, jednak staram się oddać to co czułem, kiedy było kiepsko... To w tym momencie Twojej walki o życie powinien pojawić się ktoś mądry, kto pomoże. Albo da nadzieję, albo pomoże przeprawić się na "drugą stronę"...
_________________ Każdy ma swoje walety i zady
THINK BEFORE YOU SAY SOMETHING STUPID
Gazda świetnie to ubrał w słowa.Powiedziałeś dokładnie to co ja czuję obecnie. Też mam dni kiedy z wyra się nie ruszam, biorę morfinę już od miesiąca, bo plastry z fentanylem znosiłam okropnie. I też czasami mam tak,że oczekiwałabym ciepłej rozmowy, zrozumienia a spotykam się zazwyczaj u lekarzy z przedmiotowym traktowaniem pacjenta. Zawsze jak jestem na kontroli na endokrynologii to ściągają do mnie tabuny studentów ( jestem jedynym przypadkiem gastrinoma w zachodniopomorskim, jak nie w Polsce na chwilę obecną), wiadomo ciekawy przypadek, taki rzadki. Ja nie mam nic przeciw studentom w końcu gdzieś się muszą uczyć. Tylko jak patrzę jak się oni zachowują to mnie szlag trafia. Ci co są zainteresowani przypadkiem słuchają, pytają, pozostali sobie podśmiewujki robią. Stoją z tyłu i gadają jak to było poprzedniego dnia w knajpie . Czasem mam dość i ochotę pogonić towarzystwo grze pieprz rośnie a opiekunowi roku powiedzieć co myślę o jego grupie.
Często zdrowi bardziej niż my się boją naszej choroby...
To prawda, ale też ten lęk wynika z troski o naszych najbliższych chorych.... Ale w życiu też tak bywa, że chorym wolno wiele, powiedziałabym że za wiele... i to tylko dlatego, że jesteście chorzy... A my (rodziny) cierpimy i o naszym cierpieniu się nie dyskutuje...
Dorotko, masz rację. Rak dotyka nie jedynie chorych, ale i ich bliskich. To prawda, że potrafimy być nieznośni... Najgorsze jest to, że potrafimy tacy być wobec najbliższych, potem jest nam strasznie głupio i źle z tego powodu, a za chwilę potrafimy znów być nieznośni... Mnie było strasznie trudno zwalczyć takie poczucie w sobie, że należy mi się więcej, bo mam raka. Nie wiem, czy dość precyzyjnie się wyrażam... Kiedy było ze mną źle, oczekiwałem że będę całkowicie rozumiany. Nie miałem siły tłumaczyć, chciałem, jedno moje słowo bliskim wystarczało, a jak było inaczej, to było mi źle. I czułem żal, że kiedy leżałem słaby, napompowany morfiną, i skończyła mi się woda do picia, to że przez godzinę nikt do mnie nie zaglądał i nie spytał czy czegoś chcę... Mimo, że dałbym radę się zwlec z łóżka i przynieść sobie tą cholerną wodę, to wolałem leżeć i cierpieć... i mieć żal, że tak leżałem i cierpiałem... Oj... osobom które są bliskie chorym łatwo na pewno nie jest... Przechodzicie gehennę...
_________________ Każdy ma swoje walety i zady
THINK BEFORE YOU SAY SOMETHING STUPID
Ale w życiu też tak bywa, że chorym wolno wiele, powiedziałabym że za wiele... i to tylko dlatego, że jesteście chorzy...
Miałam się za specjalnie w tym wątku nie odzywać, ale się niestety wciągłam ... Ja tak nie uważam, tzn. nie uważam swojej choroby, że jest na piedestale zmartwień wszechświata, czy chociażby najbliższego otoczenia. Nie uważam swojej choroby za niesprawiedliwość losu (tylko jako element życia, tyle, że mnie się przytrafił).
I czasami nieśmiało to i ówdzie piszę, że może i choremu można więcej (może się źle czuć), ale nie oznacza, że mu wolno wszystko.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Miałam się za specjalnie w tym wątku nie odzywać, ale się niestety wciągłam ...
a czemuż to nie miałabyś się odzywać?
JustynaS1975 napisał/a:
Ja tak nie uważam, tzn. nie uważam swojej choroby, że jest na piedestale zmartwień wszechświata, czy chociażby najbliższego otoczenia. Nie uważam swojej choroby za niesprawiedliwość losu (tylko jako element życia, tyle, że mnie się przytrafił).
I czasami nieśmiało to i ówdzie piszę, że może i choremu można więcej (może się źle czuć), ale nie oznacza, że mu wolno wszystko.
Ja też tak nie uważam, ale kiedy było słabo ze mną, to byłem dość nieznośny. Najgorsze było to, że zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie potrafiłem tego u siebie zmienić...
_________________ Każdy ma swoje walety i zady
THINK BEFORE YOU SAY SOMETHING STUPID
potem jest nam strasznie głupio i źle z tego powodu,
-myślę,że nie potrzebnie.Opiekujący się Wami,potrafią to zrozumieć.A,żeby trochę lekkości wprowadzić w ten trudny wątek,coś z mojej rodziny.Małżonek po bardzo ciężkiej operacji serca,kilka tyg.leżenia w AMG wraca do domu.Dom,to wieś,sklepy godzinę jazdy PKS.Córka męża sam.przywiozła,ja w tym czasie w tzw.mieście zakupy robię.Jednak jedzenie w lodówce jest,ale jeszcze nie obiad.To czy dasz wiarę,że chłop czepną się parówek?A właściwie ich braku?Awanturkę zrobił nawet małą.Od tej pory ma te parówki na bieżąco,jednak gdy wypada mu je jeść(oboje dobre parówki jemy)to zawsze wspomina ten dzień i widzę pąs na jego twarzy.Myślę,że i Wy wspominacie podobne historie,gdy już do zdrowia wracacie.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum