Witam, błagam o podpowiedź...
Co może oznaczać wzrost markera podczas chemioterapii (Paclitaxel i karboplatyna) w nowotworze jajnika IIIC?
Początkowa wartość była 966, z kilku wskazań zdrowotnych, lekarze zdecydowali żeby najpierw podać chemię, a potem operacja radykalna.
Po pierwszej chemii marker spadł na 380, po drugiej wzrósł do 520, a po trzeciej (w drugim tyg. po podaniu) wzrósł na 630...
Jestem załamana... Czy to oznacza, brak wrażliwości na chemię??? Co dalej???
Bardzo dziękujęza dpowiedź!
Badania obrazowe we wrześniu, nie pokazały NIC!!! Ani tomograf z kontrastem, ani Usg, nic nie wykazało... Wszystko czyste! Cała sprawa zaczęła się od wodobrzusza ( i tam znaleziono komórki gruczolakoraka) i to wzbudziło nasze podejrzenia... W czerwcu tego roku, mama miała robione Usg i też było ok... Ponieważ ma gammapatię monoklonalną, w sierpniu, leżała na hematologii w CO, na szczegółowych badaniach! Tam też nic się nie objawiło... badania wyszły dobrze (oprócz wspomnianej gammapati)! Zastanawiam się też, tak z czystej ciekawości, czy bardzo duża ilość zdjęć rtg (kilkadziesiąt) plus scyntygrafia kości mogły "obudzić" dziada z uśpienia i spowodować wodobrzusze i szybki rozsiew???
W pierwszej, zwiadowczej operacji, lekarze usunęli jajnik (zmieniony) i stwierdzili rozsiany proces, jednak bez większych guzów, to raczej maleńkie rozsiane ogniska, a ponieważ mama jest już po 5 operacjach i ma mnóstwo zrostów, woleli nie ryzykować i najpierw podali chemię.
Teraz mama zapisana jest na tomograf w poniedziałek i wtedy będzie podjęta decyzja, czy operacja będzie już na początku grudnia, czy na razie dalej podawana będzie chemia... Nie ukrywam, że zależy nam bardzo na szybkiej operacji dlatego tak bardzo panikujemy z powodu tego markera... A jeśli jest niewrażliwa to dlaczego marker po pierwszej tak spadł?
Boże mam tyle pytań i wątpliwości... Niby mama ma bardzo dobrych specjalistów i powinnam im zaufać... ale czuję, że przestaję to wszystko ogarniać... Buuu...
Kolejne zaskoczenie! Na szczęście pozytywne! Zgłupieliśmy do reszty... Na szczęście! Marker spadł!!! W końcu! W ciągu niecałego tygodnia z 630 na 413. Wynik tomografu zakwalifikował Mamę do operacji! ( m.inn. całkowicie zniknęło wodobrzusze). W czwartek, kiedy rano odebrałam wyniki Ca125, potem tomografu, spotkałam się z naszą p. doktor i zapadła decyzja o operacji, płakałam jak małe dziecko, ze szczęścia! Nie mogłam się powstrzymać... Czyli jest jeszcze dla nas nadzieja!!! Wiem, że nie będzie łatwo... czeka ją teraz trudna operacja, kolejne 5 chemii i ileś tam avastinów... jesteśmy na początku tej walki ale nie poddamy się! Widzę jak Mamuś bardzo się boi ale dziś powiedziała mi coś pięknego, że walczy dla nas i chce żyć 😌 Ja też się boję... Bardzo! Tak bardzo ją kocham, a moja córcia ją uwielbia...
Tak lubię patrzeć jak ładnie wygląda, pomimo choroby, jedynie brak włosów zdradza jej stan. Chłonę te chwile z nadzieją, że będzie ich jak najwięcej! Codzienie w modlitwach błagam też moich bliskich, którzy już są po tamtej stronie, żeby wstawiali się za nami, i żeby było nam dane jeszcze długo cieszyć się razem z Mamulką codziennością życia.
Proszę, pamiętajcie o nas w modlitwie, szczególnie w środę (to najprawdopodobniej termin operacji, jutro będzie potwierdzony!).
Udało się!!! Mama już po operacji!!! Nie odzywałam się wcześniej, bo ogarnialiśmy temat... Najpierw przed, potem po... Ale jest już od czwartku w domu, całkiem nieźle się czuje, dokuczają jej jedynie zawroty głowy. Te zawroty, to była największa bolączka po operacji, były tak silne, że nawet leżąc w łóżku, mama płakała, że się przewraca, tak wszystko wirowało! Nie mówiąc już o w miarę samodzielnym siadaniu czy pójścia do toalety... Potrzebowała naszej ciągłej opieki. Została też dokładnie przebadana pod każdym możliwym kątem w kierunku tych zawirowań. Na szczęście nic nie stwierdzono, wygląda na to, że jest to tak silna reakcja na leki ( narkoza itp.). Podejrzenie takiego stanu padło na leki i ew. ucisk na kręgosłup... Operacja była ciężka, przez 5 godzin w narkozie...
Sam przebieg operacji dla nas pomyślny, wszystkie widoczne zmiany zostały usunięte, a te najmniejsze, rozsiane po otrzewnej, wytrawiła chemia, która jak się okazało zadziałała rewelacyjnie! Lekarze naprawdę pocieszali nas, że w porównaniu do stanu wyjściowego jest duże światełko nadziei!!!
Teraz mama dochodzi w domu do siebie, a chemię ma wyznaczoną na 07.01.16. Więc na święta mamy spokój . A i jeszcze, prof. stwierdził, że nie ma potrzeby podania avastinu, gdyż udało się usunąć całe zmiany, a nie chce zbyt obciążać nerki mamy (jedną miała usuniętą 18 lat temu z powodu nowotworu...). Co do ilości chemii też ma zapaść dopiero decyzja. Czy 3 czy przedłużone jeszcze o 2. Na razie cieszymy się tym co otrzymaliśmy.!
Jest słabo po chemii... Schemat ten, który na początku. Ale mama tym razem dostała potężnego zapalenia jamy ustnej... Niestety dopadła nas jednak ta grzybica... Chyba uśpiona została nasza czujność i wszyscy zapomnieliśmy o nystatynie... I tak mamy za sobą dwa dni potężnego bólu, mama prawie nic nie mogła jeść i nawet przełykanie śliny sprawaiało jej udrękę. Udało nam się jednak to opanować i apetyt pięknie wrócił!
Początkowo dostała nystatynę w tabletkach i w zawiesinie (polewałyśmy nią przełyk), ale ponieważ przynosilo to bardzo powolne efekty, załatwiałam mamie flumycon w tabletach oraz w syropie i dodatkowo caphylosum do płukania gardła. Zadziałały dość szybko i opanowujemy sytuację, która poprawia się niemalże z godziny na godzinę.
Gorzej ze słabością po chemii. Jest tragedia... Mama nie ma siły wstać z łóżka i przejść chociażby do toalety, musimy ją asekurować. Pocieszam się, że to mija dopiero ten pierwszy najgorszy tydzień, więc mam nadzieję, że i tu z dnia na dzień będzie lepiej!
Acha no i przed sylwestrem odebrałam wynik hist. po operacji... Niestety potwierdzono IIIC, g1. Oprócz macicy wszystkie badane wycinki (sieć, wyrostek, usunięte węzły) miały komórki raka surowiczego (na szczęście narządy m.inn. jelita, wątroba, trzustka są bez zmian). Przyznam, że pomimo iż wiedzialiśmy co i jak, to mama jak to zobaczyła podłamała się mocno... Mieliśmy totalny dół... Dopiero nasze rozmowy, plus rozmowa z naszą panią doktor od chemii (wspaniała osoba!) dała jej znów nadzieję i siłę do walki.
Słabość po chemii to normalna sprawa. Moja babcia przez pierwszy tydzień nawet nie wstaje do ubikacji tylko musi miec założonego pampersa. Grzybice jamcy ustnej tez przechodziliśmy, teraz jest po 4 wlewie i narazie sie nie odnawia także miejmy nadzieje, ze tak pozostanie. Niestety najgorsze sa zdretwiale palce u rak i stopy, ale podobno mija po chemii, zobaczymy. Moja babcia jest starsza osoba, ma 75 lat, ale dzielnie znosi chemię( nie zapraszając) , nawet lekarz zaskoczony, także miejmy nadzieje ze z Twoja mama tez bedzie dobrze i szczęśliwie dotrze do końca schematu. Trzymam za Was kciuki. Powiedz Twojej mamie ze połowa sukcesu to wiara, ze wszytsko bedzie dobrze.
Basiu, dziękuję za pocieszenie!!! Niby wiem, że ta słabość jest normalna ale przed operacją nie było aż tak... Teraz jest znacznie słabsza ale faktycznie z dnia na dzień jakby odzyskiwała siły.
Na drętwiałe, takie jakby bez czucia stopy u nas genialnie sprawdza się elektrycznie podgrzewany kapeć (taki działający jak kiedyś poduszki elektryczne, tylko w kształcie podwójnego, wysokiego kapcia). Kupiłam mamie w Lidlu i to był strzał w dziesiątkę! Może i u Was pomoże?
Acha i mam też pytanie. Wiecie z moich wcześniejszych postów, że u mamy wariowały markery. Już myśleliśmy, że chemia nie działa, na szczęście okazało się coś innego. Po operacji profesor stwierdził, że był miłe zaskoczony stanem, który zastał, w porównaniu do pierwszej zwiadowczej operacji! Jego zdanie chemia podziałała bardzo ładnie! Wycięto wszystkie widoczne zmiany! Ale... znów marker... Ok. miesiąc po operacji, tuż przed chemią 370... Już zgłupiałam... I strasznie się boję... Niby powinno być lepiej z tym Ca, a tu taki wynik... Lekarze każą spokojnie czekać... Ja pocieszam się, że może to od tego stanu zapalnego ręki, bo w końcu tomograf przed oparacją pokazał tylko to co usunięte, tomograf głowy po upadku nie pokazał nic złego, więc czy może być w miarę ok i taka wartość, przed chemiami pooperacyjnymi? Aż się boję badań przed koleją chemią...
Generalnie wysokość markera Ca125 koreluje z zaawansowaniem i ilością komórek nowotworowych w organizmie.
Choć nie jest to prosta zależność ponieważ wpływ na to ma wiele czynników np: typ raka (np: śluzowy wytwarza bardzo mało białka ca 125 w przeciwieństwie do surowiczego.
Na poziom markera może również wpływać charakter nowotworu czy jest ograniczony do kilku większych zmian czy do wielu mało widocznych np: w badaniach obrazowych.
Jeżeli Twoja mama jest po operacji możliwe, że przez jakiś stan zapalny lub inne procesy ten marker jest zawyżony. Jeżeli tak z czasem powinien on spadać, również skuteczność chemii koreluje ze spadkiem markera.
Która to już chemia za Wami? (ile było przed operacją ile po?)
Trzeba poczekać na kontrolne TK i kolejne badania ca125 po kolejnych chemiach.
Rak jajnika jest generalnie jednym z nowotworów chemio wrażliwych jednak pewna mała część chorych jest na chemioterapię ze związkami platyny niewrażliwa.
Gdzieś w internecie jest opracowanie ile średnio jest to przypadków.
Moim zdaniem najważniejsze, że cytoredukcja była optymalna. Nie zostawiono żadnych widocznych zmian nowotworu.
Blex, dzięki za szybką odpowiedź! Po operacji zwiadowczej, ze względu na rozsianie małych zmian w otrzewnej, zdecydowano o leczeniu najpierw chemią, a potem Tk i ew. operacja. Mama przed operacją dostała 3 chemie. Po nich tk i zakwalifikowała się do operacji. Teraz 9 stycznia, miesiąc po operacji dostała kolejną 4 chemię (pierwszą po operacji). Przed rozpoczęciem leczenia Ca125 było na poziomie ok. 1000, po pierwszej chemii leciało bardzo powoli w dół: 1 tydz. 800, 2- 600 i zatrzmało się na 380, po drugiej wzrosło do 500, po trzeciej 630, a potem w ciągu pięciu dni nagły spadek na 413! Miesiąc po operacji, przed czwartą chemią 370. Po tej trzeciej chemii już myśleliśmy, że nie działa ale Tk i operacja pokazały coś zupełnie i innego (nawet profesor stwierdził, że w otrzewnej są widoczne małe blizny po wcześniejszym rozsiewie... Teraz zrobimy marker przed kolejną chemią, która ma być 28 stycznia... I już się boję... Brrr...
Przede wszystkim marker cały czas spada. Po drugie grzybica układu pokarmowego nie jest obojętna dla organizmu. Po trzecie, pamiętaj, że każdą chemię będziecie znosić coraz trudniej, ponieważ organizm jest osłabiony i jak nam lekarz mówił, toksyny chemii w pewnym sensie się kumulują. Mama musi się zdrowo i racjonalnie odżywiać, spacerować na świeżym powietrzu, a jeśli nie ma siły niech chociaż siada przy otwartym oknie ubrana ciepło.
_________________ Omnia tempus habent
Mamcia 03.07.1955 - 14.12.2015
Mufaso, dziękuję! Każde takie słowa są mi mega potrzebne! đ
..."Przede wszystkim marker cały czas spada"...
Fakt, nie patrzyłam na to w ten sposób!
Z wychodzeniem na dwór u nas słabo, bo mama ma totalny brak sił, ale wciąż wietrzymy pokoje (może faktycznie zaczniemy siadać przy otwartym tarasie).
A co do zdrowego odżywiania, to robię ci mogę . W życi się tyle nie nagotowałam, napiekłam, "nasokowałam" )) Śmiejemy się, że jak już mama będzie zdrowa to pewnie z pół roku nie stanę przy garach )))))).
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam ciepło.
Magda_lena,
Ponieważ grzybica będzie Was dotyczyć często - przestrzegam jednak przed fluconazolem. Fakt, działa szybko i spektakularnie, znacznie "fajniej" niż nystatyna, ale wchodzi w interakcje z większością stosowanych leków, a zatem może nasilać polekowe działania niepożądane lub osłabiać skuteczność leczenia. Warto zatem pomęczyć się z grzybicą, żeby nie osłabić działania chemii lub innych leków.
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum