Hej,
dziś tata był na "małej" chemii. Znosi dobrze. Przybija mnie tylko jak ci wszyscy ludzie koczują czekając na chemię. Stoją biedni od 7.00 (stoją, bo miejsc siedzących jest chyba z 5 a ich tak na oko ok.40) w poczekalni 2mx3m (szczęśliwcy) - reszta na korytarzu. Wygląda to tak: 7.00-8.00 morfologia. Potem idą koczować na korytarzu oddziału dziennej chemioterapii. Czekają aż ich wyniki z morfologii "przyjdą" na górę. Jak są dobre, to czekają aż ich przyjmie ich lekarz, zbada, rozpisze chemię. Dalej czekają na wkłucie wenflonu. "Rozpisana chemia"idzie" na dół do zrobienia. Pacjent koczuje dalej. Ponieważ był na czczo (morfologia)- wyciąga kanapkę z torby i je - podparty o ścianę. Nie może odejść, bo w każdej chwili mogą go zawołać. Gdy chemia "wróci" na górę - szczęśliwy idzie na oddział i dostaje upragnioną chemię! Potem jeszcze "tylko" ponowna wizyta u swojego lekarza, wypis, ew. recepta i do domu. Wszystko to, jak ma się dostępnego lekarza i obrotne pielęgniarki trwa od. 7.00 do 14.00. Gorzej, jak lekarz prowadzący jest "latający" albo np. morfologia źle wyszła.
Pacjenci w różnym stanie i wieku koczują na korytarzu kilka ładnych godzin! Nie ma dla nich miejsca, by stworzyć im godne warunki.
Paradoksalnie na oddziale chirurgicznym jest poczekalnia w której można by bale urządzać, wygodne sofy i fotele, i plazma nawet - a wszystko to dla rodzin operowanych pacjentów!!! Pytam, czy KTOŚ TU NA GŁOWĘ UPADŁ??? KTO PODCZAS OPERACJI BLISKIEJ OSOBY SIEDZI W FOTELU I TELEWIZJĘ OGLĄDA???
Jestem w szoku. W takim prawdziwym szoku. Napiszcie proszę, jak to wygląda u Was. Czy tak jest w całej Polsce?
Gosiek
W Poznaniu wyglada to identycznie:(
Ja też byłam w szoku jak pierwszy raz bylismy z Tatą na chemii... Potem nauczeni doświadczeniem po I cyklu wiedzieliśmy o pewnych rzeczach i stąd staralismy sie być przed godz. siódmą by byc jednymi z pierwszych do rejestracji. Przewaga kilku minut jest ważna, bo daje dobre miejsce "startowe" w kolejce do morfologii. Dzięki temu nasze wyniki przychodziły na górę do lekarza jako jedne z pierwszych, nasz lekarz onkolog był w miarę zorganizowany i od razu badał tych na dzienna chemię, więc zdarzyło się, że o 10.00 tata dostawal chemie i o 10.30 mknelismy do domu.
Byliśmy szczęśliwcami, bo byli i tacy, ktorzy przyszli tylko 15. minut po nas do rejestracji, ale miedzy nimi i nami była różnica np. 25 numerków. I te 15 minut na "starcie" powodowało, że ich wyniki przyjeżdżały na Oddział dopiero koło 11.00, lekarza mieli innego (mniej zorganizowanego), który znalazł czas na badanie dopiero koło 13.00, potem zanim chemia została dostarczona minęły kolejne 2 godziny a potem czekanie na łóżko...wychodzili o 19.00... A przyszli tylko 15 minut po nas (my przed 7.00 oni troszkę po 7.00). Niestety owe 15 minut robi dużą różnicę.
Dlatego zawsze woleliśmy być przed czasem, by nie spędzać całego dnia w dusznym, ciasnym korytarzu, z kilkoma krzeslami i 50. oczekujących...
takie czekanie na chemię to wielkie nieporozumienie , przecież ludzie po takich operacjach , chemiach są osłabieni a tu jeszcze tyle czekania
nie wiem czy dyrektorzy szpitali zdają sobie z takich sytuacji
U nas bardzo podobnie. Krew pobierają od 7.30. Ja jeździłam na otwarcie CO o godz. 6.00 po numerek i chociaż zawsze byłam 6.00-6.05 to rzadko udawało mi się zdobyć numerek z pierwszej dziesiątki.
Z czasem zaczęłam praktykować tak: dzień przed chemią rano po numerek 6.00, potem po Mamę, z Mamą na pobranie krwi. W dzień chemii zazwyczaj jak przychodziłyśmy to wyniki były już u lekarza. Pomimo ustalonej godziny należało odczekać swoje w kolejce w dusznym, zatłoczonym korytarzu. Potem znów czekanie na chemie.
Zanim nie opracowałam tego "systemu" zdarzało się, że moja ledwo żywa (dosłownie) Mama spędzała w CO cały dzień.
W trakcie pierwszej wizyty dziwiłam się, że ludzie przychodzą z kanapkami i termosami. Szybko nauczyłam się robić dla Mamy kanapki
Odkąd trafiłyśmy pod opiekę hospicjum domowego było troszkę łatwiej, bo krew pobierała pielęgniarka w domu i ja ją zawoziłam.
Przy każdej wizycie myślałam tylko o tym, że to temat dla mediów. Myślałam, że tylko u nas jest taka masakra.
_________________ "Ważne jest nie to, co ze mną zrobiono, lecz to co ja sam zrobiłem z tym, co ze mną zrobiono"
Hej Gosiek,
w Gdańsku jest jeszcze gorzej... Tam chorzy wręcz prześcigają się na korytarzu, by zaklepać sobie łóżko! Widziałam na własne oczy jak pacjentki biegły, by położyć sobie torbę na łóżku, żeby już było ich...Moja mama była taka słabiutka, że stawała trzymając się ściany, nie było więc mowy o żadnym bieganiu. Fakt, że byłam tam tylko raz, jedyny raz,bo po pierwszej chemii mama odeszła, ale swoje zdążyłam zobaczyć. Siedziałam z mamą na korytarzu czekając aż jaśnie pani pielęgniarka zechce nas przyjąć, chociaż na skierowaniu jak byk widniała godzina, na którą mieliśmy się stawić. Po pół godziny, gdy widziałam, że mama już nie da rady dłużej usiedzieć zrobiłam straszny raban, wtedy nas przyjęli...ale to nie był koniec. Okazało się, że skierowanie nic nie znaczy, bo ten biedny chory ma teraz z tym kwitkiem latać po piętrach, stawić się na izbie przyjęć (piętro niżej) po jakiś głupi świstek, na którym zwyczajnie przepisali to co na skierowaniu, no ale zawsze papierek do przodu a zmęczony chory może będzie się mniej stawiał...Badania miała stare, z dnia wypisu po operacji,od której minęły ponad dwa tygodnie i nie robili jej żadnych nowych prócz badania ciśnienia...Teraz wiem, że to było skandaliczne zaniedbanie! Być może gdyby zrobili jej wtedy badania, wyszłoby, że jest za słaba na chemię...Może jeszcze by żyła...A tak podali w ciemno... Sale były ładne, bez porównania z tymi z ginekologii onkologicznej, gdzie leżała po operacji. Na oddziale chemii były nowoczesne łóżka (takie, w których można łatwo regulować oparcie), ładne kolorowe pościele a na każdej sali plazma i dvd...nie wiem sama co o tym myśleć...
_________________ "(...) Chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć, kochamy wciąż za mało i stale za późno."
Katarzynka 36, my też jesteśmy z Poznania! Granda i Krado - z jakiego miasta jesteście?
[ Dodano: 2011-07-26, 20:16 ]
Widzisz Ewka sama ten absurd - chyba z obrzydzeniem będę patrzeć na plazmowe telewizory - zawsze już będę widzieć w nich tych biednych chorych i tę paranoję, którą im się serwuje !!! Też myślę, czy tego nie nagłośnić. Doradźcie, co można zrobić?
postangeti przypomniała mi, że jeszcze w jednej kolejce trzeba było stanąć. Do rejestracji na następną wizytę. Mój rekord w tej kolejce to 50 minut. Nie wyobrażam sobie, żeby Mama dała radę cokolwiek załatwić tam sama.
_________________ "Ważne jest nie to, co ze mną zrobiono, lecz to co ja sam zrobiłem z tym, co ze mną zrobiono"
Nie wiem jak to wygląda dzisiaj,ale na przełomie styczeń-marzec 2011 w ECZ w Otwocku sytuacja przedstawiała się następująco:
8-10 morfologia
Poczekalnia ( kawa,herbata,napoje słodycze do kupienia)książki i gazety do czytania.Szpital czyściutki otoczony drzewami.
Wyniki dostarczano do lekarza bardzo szybko,następnie rozmowa z lekarzem prowadzącym.I tu mój ukłon w stronę dr Andrzeja Wrońskiego..nigdy nie pospieszał pacjenta,poświęcał mu tyle uwagi ile wymagał jego rozmówca,dokładnie wszystko tłumaczył,cierpliwie słuchał i udzielał odpowiedzi.
Po konsultacji podawano chemię,po zakończeniu umówienie na kolejna wizytę i do domu.
Jeśli ktoś mieszkał daleko,mógł zrobić badania na dzień przed umówioną chemią w swoim miejsku zamieszkania,a wyniki wysłać faksem.Jeśli wszytko było OK - wizyta plus chemia,jesli wyniki nie były zadowalające nie narażało się chorego na daleka podróż
W Poznaniu dziś widziałam jak pacjenci "uganiali" się za swoim lekarzem (nazwiska nie wymienię), który zatrzymał się na korytarzu i bezczelnie powiedział; nie będę teraz z nikim rozmawiał, pierwszą wolną minutę mam o godz.14.00 (była 8.00). Na co taka starsza pani powiedziała, że ma silne bóle i nie da rady czekać. Wtedy lekarz odrzekł: trudno Pani ma bóle, drugi co innego. Ktoś z rodziny prosił dalej tłumacząc, że to przecież minutka by zerknął na wyniki, na co lekarz: to się tak zawsze mówi, że minutka, a potem to jest 5 albo nawet 15 minut. I poszedł. Bogu dziękowałam, że mojego ojca przepisano do innego lekarza (początkowo też był u niego). Zastanawiające, że inni lekarze jakoś mieli czas dla swoich pacjentów, tylko ten taki rozlatany i zajęty.
nigdy nie pospieszał pacjenta,poświęcał mu tyle uwagi ile wymagał jego rozmówca,dokładnie wszystko tłumaczył,cierpliwie słuchał i udzielał odpowiedzi.
Mam takie same doświadczenia. Fantastyczny lekarz nam się trafił. Miał tyle cierpliwości przede wszystkim dla mnie i moich pytań
Zastanawiam się nad założeniem wątku "polecam lekarza/szpital/hospicjum". W czasie choroby mojej Mamy trafiliśmy na naprawdę wspaniałych ludzi!
_________________ "Ważne jest nie to, co ze mną zrobiono, lecz to co ja sam zrobiłem z tym, co ze mną zrobiono"
w CO na Ursynowie w Warszawie jak moja mama miała podawaną chemię (co 3 tyg.) wyglądało to następująco:
poniedziałek - pobranie krwi, potem wizyta u lekarza z wynikami i podjęcie decyzji czy chemia może być podana (czas od 4 do 8 godz.)
wtorek - chemia (oczekiwanie i podanie ok 8 godz.)
w małym dusznym pomieszczeniu, gdzie na każdym metrze kwadratowym stoi niemal na sobie 5-6 osób. siedzą tylko niektórzy.
My jesteśmy z Warszawy (co prawda z drugiego końca warszawy), ale jak ktoś ma dojeżdżać z daleka (z innego miasta) to naprawdę udręka dla chorej osoby.
dowiadywaliśmy się czy nie można zgrać badania krwi i chemii na jeden dzień, ale niestety nic nie udało się załatwić. powiedziano nam że jest to nie możliwe.
To jestem zaskoczona, ponieważ szpital na Klinicznej znam z jak najlepszej strony. Dali mojej Mamie pół roku życia, a później byli do naszej dyspozycji, pomimo iż okazał się to rak jelita grubego i Mama musiała być leczona w WCO.
_________________ "Bywają rozłąki, które łączą trwale."
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum