Nie było szansy odroczenia.
Żółtaczka sama z siebie nie zabija, nie zabija też poziom bilirubiny rzędu 30 (miewałem pacjentów z większym kilkunastokrotnie poziomem).
Problemem najpewniej było zaawansowanie nowotworu, jego lokalizacja, duży potencjał do rozsiewu do wątroby itd. Bóle w tej okolicy związane były z naciekaniem splotu trzewnego - nic innego poza koktajlem leków albo neurolizą splotu nie można by zrobić.
W opiece paliatywnej nie ma sensu forsować kroplówek, bo zwykle nic one nie dają - jeśli są ewidentne cechy odwodnienia, wtedy można je rozważyć, ale dodatkowe nawadnianie paradoksalnie mogłoby nasilić wymioty, czy ból poprzez większy obrzęk guza.
Mamy nie zabił system tylko nowotwór.
Dziękuję za wyjaśnienia.
Pozwolę sobie jednak na polemikę, nie dlatego, że "wiem lepiej", ale właśnie wręcz przeciwnie - jako medyczny laik drążę temat i wyjaśniam wątpliwości.
Po kolei:
- żółtaczka takiego poziomu nie zabija. Zgoda. Po pierwszym jej rzucie mama w zasadzie dochodziła do siebie. Była bardzo słaba, ale z dnia na dzień czuła się coraz lepiej, wymioty słabły, zaczynała cośtam jeść, zaczęła nawet wstawać z łóżka. Wtedy prawdopodobnie doszło do wysunięcia cewnika i poonownego rzutu żółtaczki, dodatkowo, jak tłumaczył mi lekarz z Łodzi (jeśli chodzi o komunikatywność i traktowanie nas, rodziny - niebo a ziemia w porównaniu z Tomaszowskim szpitalem), na skutek zatoru w drogach żółciowych wywiązało się ich zapalenie - to właśnie wykończyło bardzo osłabiony organizm mamy. Zresztą żółtaczka jest wpisana w karcie zgonu jako przyczyna wtórna czy też pośrednia, nie pamiętam.
- kroplówki. Pogotowie przyjechało po tym, jak mama dostała drgawek, wcześniej były zignorowane przez doktor opieki paliatywnej (może zignorowane to za duże słowo, powiadomiona przez telefon powiedziała, że "jutro wieczorem postara się wpaść") bardzo silne spadki ciśnienia (do 85/45), wg lekarza pogotowia było to wywołane silnymi zaburzeniami elektrolitowymi w wyniku odwodnienia i osłabienia wywołanego niedożywieniem.
- Wreszcie bóle. Te silne, wymagające dolarganu i plastrów narkotycznych mama miała bezpośrednio po pierwszym ECPW, był to wynik podobno normalnego przy ECPW powikłania, jakim jest zapalenie trzustki. To jednak opanowano lekami, dalej bóle owszem były, ale już nie tak silne, były dni, kiedy mama twierdziła, że tak właściwie to nic jej nie boli. Bóle wróciły natomiast już bezpośrednio przed powtórnym szpitalem, tłumaczę je sobie wspominanym przez lekarza zapaleniem dróg żółciowych, nie wiem, czy słusznie.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum