1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: Jak się zachowywać, co mówić i co robić |
soja
Odpowiedzi: 37
Wyświetleń: 18001
|
Dział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej Wysłany: 2012-04-07, 23:51 Temat: Jak się zachowywać, co mówić i co robić |
Ja dwa razy mierzyłam się z sytuacją co powiedzieć i w jaki ewentualnie sposób . Niestety, bo to było dla mnie ogromne obciążenie psychiczne . Mój ukochany dziadziuś - rak drobnokomórkowy płuca prawego ( rozsiany oczywiście ) . W momencie kiedy dziadek trafił do szpitala, nowotwór był już praktycznie wszędzie . Od diagnozy do śmierci upłynęło około miesiąca . Pamiętam to jak dziś - dziadziuś siedzi zadowolony na szpitalnym łóżku, żartuje z pielęgniarkami , śmieje się, prawie nie odczuwa bólu ( pomimo rozległego rozsiewu raka - zajęte oba płuca, cała wątroba, nadnercza , węzły chłonne praktycznie wszystkie możliwe ) . Czy to nie odczuwanie bólu było związane z niewiedzą ? Myślę, że tak . Idę do gabinetu lekarskiego i słyszę - ostatnie stadium DRP . Zero szans , zero leczenia, wszystko zżarte przez raka . Myślę - ale jak to ??? Przecież to niemożliwe . Jego nawet nic nie boli . Nigdy nie chodził do lekarza . Nigdy nie chorował . A teraz tak poprostu umiera ????????? Nogi się pode mną ugięły . Po wyjściu z gabinetu na trzęsących się nogach poszłam do dziadka z uśmiechem na ustach i powiedziałam, że jeszcze nic nie wiadomo, bo nie ma wyników badań . Wypisali dziadka do domu . Po odebraniu kompletu badań, gorączkowe zastanawianie się : powiedzieć, czy nie ??? Jeśli powiem to ile ??? Podjęłam decyzję . Jak się potem okazało kompletnie złą . Weszłam do dziadziusia domu, a on z babcią jak zwykle krzątali się po kuchni . Poprosiłam dziadka, żeby usiadł i zapytałam , czy domyśla się co mu jest . Odpowiedział, że nie, ale że chce wiedzieć . Zapytałam, czy jest pewny, a on na to, że tak . Powiedziałam - Dziadziuś, masz raka płuc . O przerzutach nie wspomniałam . I w tym momencie dziadek zmalał dosłownie jak przekłuty balonik . To był początek końca . Od tej chwili dziadek przestał jeść, ubierać się, rozmawiać . Wszystko zaczęło go boleć . Praktycznie przestał wstawać z łóżka . Świadomość raka poprostu zabiła go błyskawicznie . Nie chciał przyjmować żadnych lekarstw . Poddał się bez żadnej walki . A ja nie mogłam na to patrzeć, bo wiedziałam, że to moja wina . Gdybym wiedziała, że tak się stanie nigdy bym mu nie powiedziała prawdy . Myślałam, że jakoś się z tą świadomością upora . Pomyliłam się gorzko i będę tego żałować do końca życia . Sprawa kolejna - w tym samym czasie moja mama, a dziadka córka również walczyła z rakiem . Była w trakcie 2 rzutu chemioterapii paliatywnej . Pełna nadzieji, że będzie dobrze . Kochała swojego ojca najbardziej na świecie , a ona ją . Była jego oczkiem w głowie . Zawsze jej mówił - córcia , będzie dobrze, bo tata jest przy tobie i nie da ci zrobić krzywdy . I znów dylemat - co i jak powiedzieć mamie, która sama walczy o życie z rakiem i kocha ojca nad życie . Wiedziałam, że nie mogę skłamać, bo ona mi tego nie wybaczy . Gryzłam się z tym kilka dni, ale wkońcu jej powiedziałam o raku dziadka . O przerzutach i o braku leczenia nie wspomniałam słowa . Jej umysł nie przyjął tego wogóle do wiadomości . Mówiła - będzie dobrze, ludzie żyją z rakiem wiele lat . On nigdy nie chorował, da radę . A ja tylko zagryzałam język, żeby się nie rozryczeć . Bałam się, że odbierając nadzieję jemu, odbiorę ją także jej . To było straszne . Dziadek umierał . Mama brała chemię i nie mogła go nawet odwiedzić . Nawet dobrze, bo gdyby zobaczyła w jakim był stanie chybaby jej pękło serce . Jeżdziłam do dziadka, zmieniałam mu pampersy, podawałam leki, myłam, goliłam . Widziałam, że z dnia na dzień dziadek gaśnie . Kiedy był już w szpitalu w bardzo złym stanie zawiozłam mu zdjęcie mamy i pokazałam, mówiąc, że mama ze względu na chemię nie da rady przyjechać, a on popatrzył na to zdjęcie , uśmiechnął się i powiedział : moja córeczka . Powiedz jej , że ją kocham i że zawsze będę przy niej . Mama pytała ciągle co u taty, a ja odpowiadałam, że dobrze . Bałam się o nią . No i stało się . Dziadziuś zmarł . Mama nie mogła tego przeżyć do końca swoich dni . Zawsze mówiła, że dla niej on nadal żyje i że napewno gdzieś na nią czeka . Przed wizytami kontrolnymi w CO słyszałam nieraz jak go prosiła - tatuś, pomożesz ? No i moja najukochańsza mama - tu sprawa miała się całkiem inaczej . Mama miała pełną świadomość w jakim jest stanie od samego początku . Znosiła chorobę dzielnie, z podniesionym czołem . Mówiła - mnie to nawet łopatą nie dobiją . Zawsze uśmiechnięta, dusza towarzystwa . Zaakceptowała swoją chorobę . Po 28 wlewach chemioterapeutyków różnego rodzaju, około 50 lamp, 2 wlewów radioizotopów nastąpił koniec leczenia . Poszłam do onkologa, a on mi wyrażnie dał do zrozumienia, że to już koniec . Że czas już iść . Wyszłam z gabinetu jak pijana . Deja vu ??? I co ja mam powiedzieć mamie, która tak wierzy, że będzie żyć i tak bardzo chce żyć ??? Mamie, która od 11 lat zmaga się z rakiem i ani myśli się poddać . W chwilach słabości mówiła, że niedługo umrze . Że już nie ma siły dalej walczyć . Ale wiedziałam, że dopóki starczy jej sił, będzie walczyła o swoje życie . Niestety przeciwnik okazał się silniejszy . Kiedy mama zapytała co powiedział onkolog , kiedy od niego wróciłam, powiedziałam jej, że już szykuje dla niej kolejny schemat chemioterapii , tylko musimy poczekać, aż wyniki krwi się polepszą . I że ma się nie przejmować, bo wszystko będzie dobrze . Że walczymy dalej . Potem płakałam w łazience długo, z bezradności i z żalu . To było diabelnie trudne - udawać, przed umierającym najbliższym mi człowiekiem, że będzie dobrze . Kiedy mamusia zapadała w śpiączkę i nie bardzo już kontaktowała to sięgała rękami w powietrze jakby chciała coś złapać . I szeptała cichutko - tatuś.......................... I tak zakończyły się te dwie najbardziej bolesne w moim życiu walki ( dla mnie się nadal nie zakończyły, ale to już inna historia ). Mam nadzieję, że już są razem . Co do nadzieji to ja z własnego doświadczenia uważam, że nie wolno jej odbierać . Przekonałam się na własnej skórze co to znaczy odebrać komuś nadzieję . Do końca swoich dni nie zapomnę wyrazu twarzy dziadka i tego jak człowiek może się dosłownie skurczyć , zapaść się w sobie zaledwie w kilka chwil . Przepraszam cię dziadziuś za to, że odebrałam ci nadzieję i że odszedłeś przytłoczony chorobą . Mam nadzieję, że mi wybaczysz . A ciebie mamusiu przepraszam, za to, że nie powiedziałam ci prawdy . Poprostu się o ciebie bałam . Tak więc kończę swój przydługawy wywód . Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam . Chciałam wam opisać jak to wyglądało w praktyce . |
|
|