Witam wszystkich i proszę o pomoc.
Poniżej przedstawię"walkę" mojej mamy z chorobą i naszą służbą zdrowia...
W marcu 2012r zostałyśmy skierowane przez Panią Onkolog do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku na oddział chirurgii onkologicznej. Trafiłyśmy tam ponieważ po badaniu TK okazało się,że mama ma zaawansowane zmiany na wątrobie i potrzebna jest natychmiastowa interwencja chirurgiczna.
Nadmienie, iż mama w 1997r miała zabieg usunięcia macicy.
Z oddziału skierowano nas do przychodni przyszpitalnej gdzie musiałyśmy przejść standardową procedurę zapisu na wizytę, a tym samym przypisanie do danego lekarza, który w tym czasie miał dyżur w przychodni.
W czasie wizyty lekarz obejrzał wyniki TK i stwierdził, że musi skonsultować się z radiologami gdyż wątroba jest powiększona i cyt. "strach Panią otwierać" a ja w imieniu mamy miałam skontaktować się z nim telefonicznie na drugi dzień.
Niestety pechowo trafiłyśmy na tydzień przedświąteczny i konsultacja lekarza z radiologami nie odbyła się.
Czekałyśmy cały tydzień aby dowiedzieć się, że wyniki TK zostały przekazane radiologom a o ich opinii poinformuje nas w następnym tygodniu inna Pani doktor ponieważ "nasz" lekarz wziął kilkudniowy urlop.
Nie chcąc tracić czasu i czekać tak długo, postanowiłam udać się z mamą z powrotem na oddział szpitalny UCK w Gdańsku w poszukiwaniu pomocy oraz ewentualnego przyśpieszenia opinii radiologicznej, gdyż mama z każdym dniem coraz gorzej się czuła a brzuch się powiększał.
Niestety kolejny raz odeszłyśmy z "kwitkiem" ze względów proceduralnych, ponieważ byłyśmy już "przypisane" do Pana doktora z przychodni przyszpitalnej.
Więc czekałyśmy aż wróci z urlopu.
Minął kolejny tydzień i dowiedziałyśmy się, że potrzebny jest zabieg wykonania biopsji gruboigłowej. Po raz kolejny musiałam przywieźć mamę do przychodni tylko po to, żeby został nam wyznaczony termin zabiegu.
Czekałyśmy kolejne 1,5 tygodnia i w końcu trafiłyśmy na oddział.
Po zabiegu (2 dni w szpitalu) musiałyśmy czekać na wynik,który miał być po 14 dniach jak wynikało z wypisu szpitalnego. Nietety znowu pech chciał, że był długi weekend majowy i na wyniki czekałyśmy prawie 3tyg.
16 maja odebrałam wynik i - nowotwór złośliwy. W tym samym dniu spotkałam się z lekarzem. Stwierdził on, że jest potrzebna dalsza konsultacja na tzw. Kominku Onkologicznym i zaprosił mnie z kompletną dokumentacją choroby mamy na tą konsultację, która miała odbyć sie za 2 dni.
Przyjechałam. Konsultacja trwała 2min. nie było na niej lekarz kierującego tylko dwie Panie doktor, które odesłały mnie do jeszcze innego specjalisty...
Minłęły juz ponad dwa m-ce a my nadal "stoimy w miejscu" nie są podjęte żadne decyzje. Mama cierpi z powodu bólu i z każdym kolejnym dniem jest coraz słabsza a brzuch w zastraszającym tempie powiększa się.
Ostatnio po wielkich "walkach" udało mi się mamę położyć na oddziale. Była tam 2 dni. Wzmocnili ją troszkę, dostała 2 jednostki krwi i kroplówkę. Wypisano ją do domku. Lekarz który mamę wypisywał powiedział mi, że nie ma już żadnych szans. A potem powiedział, ze można jeszcze spróbować dac mamie chemię, natomiast inny lekarz stwierdził, że chemii mama nie wytrzyma i zaproponował kurację hormonalna. Nie wiem już co mam robić, gdzie szukać pomocy??? Co to jest ta kuracja hormonalna??
Teraz jesteśmy w domku, czekamy.... w sumie nie wiem na co
Ma przyjść opieka z tzw. Hospicjum domowego, Ja jednak nie mogę się z tym pogodzić i próbuję załatwiać konsultację w Niemczech. Nie wiem co z tego wyjdzie.
Moze znacie kogoś kto mógłby mi pomóc i chociaż spróbował zająć się mamą?
Mam zeskanowane wszystkie wyniki i opisy badań.Jeżeli znajdzie się ktoś kto będzie chciał nam pomóc to bardzo proszę o kontakt.