Witajcie
Cieszę się, że na moim wątku tak dużo osób podjęło dyskusję. Dziś każde słowo, każdy punkt widzenia jest dla mnie ważny.
Mój tata jest po I cyklu chemii i czuje się źle. Myślę, że to, co widzimy to tylko namiastka tego, jak czuje się na prawdę. Cały czas śpi i ma mdłości - bierze cisplatynę i epozyd (mam nadzieję, że nie popełniłam błędu w nazwie pisanej).
Może najpierw wyjaśnię, skąd bierze się pesymizm ... otóż mój tata ma drobnokomórkowego raka płuca, postać ograniczona. Tego raka nie da się pokonać, nie da się wyleczyć i żyć x lat. Ten rodzaj nowotworu bardzo dobrze "idzie" na chemię, szybko jest regresja, ale równie szybko wraca i jest już "chemiooporny". Medycyna nie jest w stanie tego rodzaju raka unicestwić, nie ma na niego leków. Przeżywalność to kilkanaście miesięcy. Właśnie z tego powodu nie potrafię optymistycznie patrzeć w przyszłość i traktować leczenia jako wybawienie od choroby. To tylko przedłużanie życia, a jego jakość z powodu leczenia właśnie znacznie traci na swej jakości.
Poza tym ciężko mi patrzeć na ojca, który jest jeszcze młody - ma 60 lat, byłego żołnierza, silnego chłopa, autorytetu i oparcia dla mnie w trudnych chwilach, w sytuacji, gdy choroba go zabija!!! Już nie wygląda zdrowo, jak na początku, już widać, jak chemia daje mu w kość ...
Nie dziwcie mi się więc, że mówię o umieraniu, bo właśnie umieranie jest jedyną pewną w tym nowotworze.
Mój tata oczywiście przeszukał Internet i wie wszystko o swojej sytuacji. Nie mówi za wiele, bo nie chce nas ranić, a my - pomimo tego, że nie ma nadziei - cały czas mówimy, że się uda, że wyjdzie z tego, że będzie żył jeszcze długo, długo ... Tata rozmawia z mamą o przyszłości - że nie chce być w hospicjum, że nie chce cierpieć, że muszą spłacić długi, żeby mama miała lżej i wiele tego typu tematów, które moją mamę dosłownie wciskają w podłogę.
Pozdrawiam,
Agnieszka