Mikado,
Nie ma czegoś takiego, jak rejonizacja hospicjów. Potencjalne opory wynikają tylko z logistyki - wiadomo, że do pacjenta mieszkającego 50 km od lekarza nie można dojechać prędko. Ale takie życie - w niektórych rejonach można pomarudzić i odesłać chorego do bliższego hospicjum, w innych - tak jak u Ciebie - nie można i trzeba wziąć pod opiekę. Z reguły bierzemy, bo taka to praca, że się raczej nie odmawia opieki.
A teraz spojrzenie z drugiej strony lustra
Coraz mniej lekarzy chce pracować w hospicjach - pensje są nędzne (kochane panie z NFZ do wymagań wobec hospicjów pierwsze, do finansowania ostatnie), praca (tzn. dyspozycyjność) 24 godz./7 dni w tygodniu, urlop lub dzień wolny tylko wtedy, kiedy sobie umówisz z kolegą zastępstwo. Praktycznie całe życie "w blokach startowych"
, nie ma mowy, żeby wypić pół piwa przy grillu, bo a nuż trzeba będzie jechać?
Dla większości lekarzy i pielęgniarek jest to zatem praca dodatkowa, bo utrzymać się z tego nie da. Stąd taki lekarz/pielęgniarka mówi np.: mogę wziąć najwyżej 10 pacjentów, w promieniu 15 km od domu - więcej nie dam rady, bo mam pracę, dyżury, dom, dzieci, starszych/chorych rodziców. I właśnie dlatego hospicjum mówi - 50 km - nie damy rady, za daleko... No, ale na żądanie kochanej pani z NFZ trzeba
i tym sposobem któryś lekarz nie zajrzy do chorego ojca, nie odrobi z dziećmi lekcji, tylko pojedzie do pacjenta...
Takie niestety nasze NFZ-owe życie. A pomimo to pracujemy - bo chcemy. Bo uważamy, że jesteśmy potrzebni pacjentom i ich rodzinom.