1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: Nowotwor dotknal najblizszych_ tyle sie nie wydarzy juz |
olaczek
Odpowiedzi: 7
Wyświetleń: 7567
|
Dział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej Wysłany: 2011-09-24, 20:23 Temat: Re: Nowotwor dotknal najblizszych_ tyle sie nie wydarzy juz |
Boston07 napisał/a: | Z doświadczenia wiem, że taka sytuacja – umierający rodzic, powoduje nasilenie różnych emocji. Ja sobie z tym radzicie? Czy są rzeczy, które chcecie wyznać, a może takie, które chcecie wykrzyczeć, a nie robicie tego, bo on/ona jest chory?
|
Kiedy słyszymy diagnozę - świat się wali, zawalił się i mój. Płacąc spore koszty udało nam się (mnie i mamie) przejść przez trudne dni. Mamy szczęście, wyrwałyśmy losu trochę czasu, oby jak najwięcej ...
Mam koleżankę, wspaniałą, mądrą, inteligentna kobietę. Jest naprawdę niesamowita. Spotkanie jej było ważnym momentem w moim życiu. Dzieli nas kilkaset kilometrów, ale łączy podobna wrażliwość. Jest lekarzem, więc bardzo świadomie przeżywała chorobę i odejście swojego taty, także lekarza. Ale całe nasze doświadczenie, wiedza, umiejętności nie znaczą zupełnie nic wobec raka ...
Do dziś przechowuję jednego z jej emali. Mam nadzieję, że nie będzie miała mi za złe, jeżeli go zacytuję:
Niestety u mnie coraz gorzej i gorzej. Tato cierpi, a my wszyscy razem z nim. Bierze leki p/bólowe, ale ogranicza je niepotrzebnie, bo wciąż mu się wydaje, że przecież tak naprawdę ich nie potrzebuje, bo przecież to jest stan przejściowy, objaw uboczny radioterapii itp. A potem zaczyna boleć, nie chce przejść tak od razu, pojawia się cierpienie i strach. Wczoraj bardzo się przestraszyłam, że tato zacznie płakać! Mój ojciec, którego nigdy nie widziałam we łzach... Na szczęście się opanował, bo chyba serce by mi pękło z żalu i bezsilności. Okropne.
Łapię się na tym, że uciekam. Uciekam do swojego mieszkania, uciekam w swoje myśli. Nie chcę myśleć o jego chorobie i umieraniu. Nie mogę znieść tego, że stał się innym człowiekiem. Kompletnie skoncentrowanym na sobie i swojej chorobie. Nie można z nim rozmawiać o niczym innym. Tylko o bólu, kaszlu, zaparciach, biegunkach, duszności, bezsenności... Nic go nie interesuje ponad to. A przy tym wszystkim ma nadzieję. To nic, że jest tak kiepsko, że go boli, że ledwo się rusza, że z trudem mówi. To nic, że ma wiedzę, bo przecież jest lekarzem! On ma nadzieję, że to kwestia kilku dni i poczuje się lepiej. A te wszystkie objawy to objawy leczenia: chemio- i radioterapii. A ja nie umiem grać w tę grę! To znaczy oczywiście nie mówię mu prawdy, ale też coraz gorzej kłamię...
Sama nie wiem (pewnie nikt nie wie) czy lepiej gdy ktoś bliski umrze nagle, czy gdy gaśnie powoli. Niby wtedy człowiek się przyzwyczaja, ma czas na akceptację, ale czy nie lepiej pamiętać tego kogoś gdy był zdrowy i normalny, niż musieć patrzeć jak się zmienia i marnieje pod wpływem choroby?
Och, wiem ile w tym liście egoizmu! Wstydzę się tego. Wiem, że za mało myślę o nim, o tym, co on czuje, za mało mu pomagam. Za mało jestem z nim i kiedyś będę tego żałować. Tylko, że nie potrafię inaczej. Bo mam wrażenie, że wtedy się rozsypię na kawałki
ta choroba bardzo nas zmienia ... później już nic nie jest takie samo ... |
|
|