Historia mojej mamy (rak o nieznanym punkcie wyjścia)
Właściwie to sama nie wiem co tu robię....od kilku dni żyję w innym świecie....być może potrzebuję wsparcia, być może chcę uwierzyć że istnieją osoby, KTÓRE WYGRAŁY WALKĘ Z TĄ PASKUDNĄ CHOROBĄ JAKĄ JEST NOWOTWÓR!
Moja mama od roku choruje na raka-dokładniej to rak o nieznanym punkcie wyjścia, w momencie rozpoznaia zajęty był wpust żołądka i węzły chłonne, a także wykryto nowotworowe zmiany w płucach, mama została skierowana na operację lecz lekarze nie podjęli się jej ponieważ po otwarciu jamy brzusznej zrezygnowali, zmiany były zbyt duże.
Dzisiaj mija rok odkąd mama (42l) dowiedziała się o chorobie...po heroicznej walce jaką stoczyła z tą chorobą, najcięższej chemii jaką tylko mogła dostać.....umiera. Lekarze nie pozostawiają złudzeń.....nie da się już nic zrobić....do dziś nie znają ogniska pierwotnego jej choroby....moja bezsilność jest nie do opisania a cierpienie mamy niczym nie zawinione po prostu nie do zrozumienia! Nie jestem w stanie wyobraźić sobie bólu jaki ona czuje, nie pomaga już jej nic...kompletnie. Ani plastry 250 durogesic, tabletki i zastrzyki ketonal, oxycontin......nic po prostu nic. Jej ból jest wszechogarniający a my jej dzieci nie wieżymy że to się dzieje naprawdę;( Jest nas czworo, mój najmłodszy brat ma 10 lat, zupełnie nie potrafię mu wtłumaczyć tego, że jego kochanej mamusi być może zabraknie przy wigilijnym stole...ta choroba to poprostu najgorsze zło jakie mogło spaść na naszą rodzinę i na inne..które tak jak my przez to przechodzą, nie mam słów brak mi ich aby opisać co czujemy, nie mam myśli....jestem zupełnie obojętna na wszystko dookoła mnie, mam wrażenie że teraz nic nie dziej się naprawdę a czas po prostu ustał, nigdy już nic nie będzie taki jak kiedyś...
_________________ Nie płacz w liście, nie mów że los Ciebie kopnął...kiedy Bóg zamyka drzwi to otwiera okno...
Jej ból jest wszechogarniający a my jej dzieci nie wieżymy że to się dzieje naprawdę;( Jest nas czworo, mój najmłodszy brat ma 10 lat, zupełnie nie potrafię mu wtłumaczyć tego, że jego kochanej mamusi być może zabraknie przy wigilijnym stole...ta choroba to poprostu najgorsze zło jakie mogło spaść na naszą rodzinę i na inne..które tak jak my przez to przechodzą, nie mam słów brak mi ich aby opisać co czujemy, nie mam myśli....jestem zupełnie obojętna na wszystko dookoła mnie, mam wrażenie że teraz nic nie dziej się naprawdę a czas po prostu ustał, nigdy już nic nie będzie taki jak kiedyś...
Za każdym razem czytając zadaję sobię pytania: dlaczego? po co? po co tyle bólu i cierpienia, co można zrobić?
Współczuję....
Rouge19912, siły, dużo siły dla Ciebie i Rodziny, byście mogli wspólnie to wszystko jakoś przetrwać... Mama, by tak nie cierpiała
_________________ "tutaj wszystko, co piękne, wszystko, co straszliwe,
bo żyje - przeżywane przez wszystko, co - żywe..." J. Kaczmarski
Nawet nie wiesz jak ja bardzo Wam wspolczuje, mimo,ze ja tez chora to 2mce temu pochowalismy ziecia tez znalezli u niego raka tylko bylo juz na cokolwiek zapozno zmarl po 1,5 mcu .Wiec ta wigilia tez bedzie bardzo smutna moje wnusie to male dziewczynki 8 i 6 latek cagle pytaja o tatusia szok straszny.Ale musisz Ty sie trzymac dla rodzenstwa ,zycie jest okrutne niestety
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum