Witam serdecznie,
Moja mama umarła niedawno i szukam odpowiedzi na pytanie: co mogło spowodować jej śmierć. Może powinniśmy zrobić mamie sekcję, ale z pewnych względów emocjonalnych nie chcieliśmy już żadnych ingerencji w Jej ciało. Pokrótce opisze, to co najważniejsze. U mamy wykryto raka jelita grubego stadium III B-C (B już w trakcie leczenia onkologicznego, a C po leczeniu chirurgicznym, które było początkiem drogi mamy z tą chorobą), węzły chłonne 6/6 zajęte, na we. siatce brzusznej liczne guzki (czyli chyba
rozsiew) i lekko zmieniona tkanka tłuszczowa przylegająca do guza. Mama po usunięciu, w ciągu mniej więcej 1,5 miesiąca, skierowana została na chemię wg schematu Folfox-4, czyli 12 kursów co 2 tyg. różnie je znosząc, ale bez większych komplikacji, jedynie raz rozwolnienie, raz zatwardzenie, czasem ból brzucha, osłabienie, ale to tylko przez pierwsze 4-5 dni po skończonym kursie, nawet nie za bardzo schudła (najbardziej po operacji usunięcia), włosy tylko się przerzedziły, czasem brak czucia w kończynach, małopłytkowość ok. 3 razy wciągu całego kursu. W ok. 10 kursu miała problem z chodzeniem, potykała się, czasem chwiała i to utrzymało się do końca. Przed podaniem, ostatniego 12 kursu, okazało się, że miała najniższy poziom płytek i schudła miej więcej o 4 kg (choć sporo jadła w tyg. przed podaniem), więc lekarz prowadzący zdecydował się odstawić oxaliplatynę, podając pozostałą część kursu. Mama szczęśliwa, że w końcu zakończyła leczenie (tym bardziej, że TK wyszło bardzo dobrze, a we wcześniejszym badaniu było sporo nacieków zapalnych nawet na dł. do 20 cm, kolanoskopia i gastroskopia również wyszła bardzo dobrze, jedynie usunięto jakąś małą zmianę wrzodową, którą dano do badania histo.-pat. - ale nie odebrałam tego wyniku), wyszła ze szpitala i po 3 dnia zawiozłam Ją z tatą i moim synem na ukochaną działkę (to była sobota), z bardzo dobrymi warunkami, tym bardziej że była piękna pogoda, oczywiście gorąco (bo to było obecne lato 2015). Mamusia czuła się słaba, senna, pokładała się (ale tak miała po chemii), a w między czasie garnęła się do pracy (była osobą, która nie usiedziała): gotowała, trochę poprała, dużo jadła. Jedyne, co mnie niepokoiło, to te jej zachwiania, tracenie równowagi (wręcz tak jakby była lekkim listkiem na wietrze). W poniedziałek pojechała na rowerze do sklepu, wieczorem bardzo dużo zjadła (trochę namieszała), we wtorek wymiotowała od rana ok. 4 razy (myśleliśmy, że to w związku z tym przejedzeniem), tata pilnował, żeby uzupełniała płyny i elektrolity - przez noc wypiła tego sporo. Następnego dnia w środę rano delikatnie zwróciła (ale bardzo mało), potem zjadła kaszę manna na wodzie, za jakiś czas kaszę manna na wodzie z jabłkiem gotowanym i po południu zupę krem na lekkim rosole z indyka. Mama w trakcie tych posiłków normalnie siedziała, rozmawiała, potem kładła się i spała. Po ostatnim posiłku ok. 4 godzin później całkowicie oddała mocz (zasikała się, mimo że była na tyle świadoma, żeby w pierwszym odruchu chcieć podsunąć pod siebie miskę), po czym znowu zwymiotowała (chlusnęło z niej) i osunęła się na poduszkę. Tata zobaczył, że wycieka jej z ust, więc podszedł do niej żeby Ją wytrzeć, (ale mam była już bezwładna, dziwne oczy), więc wsunął palec żeby oczyścić drogi oddechowe, potem dotknął szyi i okazało się, że nie wyczuwa tętna, więc zaczął mamę reanimować. W między czasie ciocia zadzwoniła po pogotowie. Tata podczas reanimacji zauważył, że zsiniały mamie palce. Zaobserwował też, że po wdechach cały czas wyciekał z mamy ust, jakiś płyn, więc tata co rusz musiał oczyszczać te drogi. Pogotowie zaczęło reanimację po ok. 20 min, ale mama ani razu nie zareagowała, żadnego odzewu ze strony serca, oddechów...dostała 4 dawki dożylnie (chyba adrenaliny) + kroplówka. Lekarz powiedział jeszcze, że miała wysoki cukier. Mama nie chciała wcześniej lekarza, ani pogotowia , mówiła że czuje się w miarę ok. Ona po prostu miała traumę po całym kursie chemii, po operacji w styczniu. Po prostu wystrzegała się szpitala i lekarzy, bała się. Nie wiem teraz, to tylko gdybanie, że jakbym ja była na miejscu, to bez gadania we wtorek zadzwoniłabym po pogotowie. Może by się udało, a może to był dobry moment na odejście. Pewnie miałaby przeżuty, męczyłaby się strasznie zarówno psychicznie jak i fizycznie. Teraz szukam jedynie podpowiedzi, co mogło spowodować mamy śmierć (dzięki Bogu nie męczyła się, jedynie we wtorek lekko bolał Ją brzuch czyli nie cierpiała). Czy na podstawie moich informacji można określić, co mogło być powodem? |