Oczywiście każdy ma jekieś swoje wyobrażenie o tym , co będzie potem. Kiedy zachorowałam także i to musiałam sobie jakos poukładać.Bardzo wierzyłam i wierzę w Boga i to mi daję siłe i nadzieję.Można podejść do tematu w róznoraki sposób.Katolicy wierza w niesmiertelność duszy i zmartwychwstanie ciała, hindusi wierza w reinkarnację a jeszcze inni prowadza badania i wprowadzają ludzi w stan hipnozy aby dowiedziec się jak najwięcej o tym co ""potem"".Ogólnie dostepne sa także zwierzenia osób, które staneły juz po tamtej stronie ale z róznych powodów musiały tu wrócić....nie wiem w co Ty wierzysz ale nie można Ci zwatpić bo zawsze jest nad nami Ten Ktoś, kto czuwa.Nasze zycie ma sens, ma cel,który musimy zrealizować.Ktos kiedyś powiedział"". Zycie to szkoła a kiedy umieramy odczuwamy radośc jaka się odczuwa po zakończeniu szkoły""Wierze, ze tak własnie będzie ale póki życia, póty nadzei.Nauka w szkole jeszcze trwa.Nie trac wiary-życzę Ci tego z całego serca.Pozdrawiam cieplutko.
Staram się wierzyć, ale cały czas choroba niesie zwątpienie.
I gdzieś tam w głowie pojawia się pomysł, że może to wszystko o wieczności i życiu wiecznym wymyślili sobie na pocieszenie, właśnie tacy wystraszeni jak my, że to koniec.
Funio Kochana
Uważam się za katoliczką, ale mam dokładnie takie same chwile zwątpienia jak Ty...
Rozumiem Cię. A ta choroba - masz rację - sieje to zwątpienie:(
Czasami mam też "pretensje" do Boga, bo nie mogę zrozumieć dlaczego dzieci, maleństwa chorują na raka i potwornie cierpią. Czemu winne są te małe istotki, by umierać w koszmarnych cierpieniach? ech, ciężko sie z tym pogodzić...
ja nie mam do losu pretensji, bo myśląc czemu my, powinniśmy spytać czemu nie my, w czym jesteśmy lepsi.
Ale jakoś trudno mi teraz uwierzyć w życie po śmierci, jakiś głębszy sens tego naszego istnienia.
Z jednej strony, chodzę do kościoła, nie z przymusu, tylko z własnej woli, ale z wyznania wiary i innych modlitw to coraz trudniej wychodzi mi deklarowanie, że "oczekuję wskrzeszenia umarłych. I życia wiecznego w przyszłym świecie. "
Jakos to dla mnie bajka dla strapionych.
Może jestem bluźniercą, ale teraz inaczej nie umiem.
Co do pretensji, słowo "też", nie odnosiło się, że Ty masz pretensje i ja "też".
Sens był inny, że ja oprócz zwatpienia mam też i pretensje. Pretensje nie dlaczego w mojej rodzinie ktoś choruje, tylko dlaczego los/Bóg doświadcza tak okrutnie maleńkie dzieciaczki. Bo o to czasami mam pretensje... ciężko się z tym pogodzić, że takie maluszki tak muszą cierpieć...
mi dużo dało książka Szymona Hołowni "Ludzie na walizkach". o cierpieniu innych i jka sobie z tym radzą i między innymi o tym jak w tym czasie ich wiara trwała.
co do życia wiecznego. wiesz skoro deklarujesz się jako katoliczka to jednocześnie przyjmujesz zasady wiary jaką jest życie wieczne. Zresztą wydaje mi się że to jest podstawa Chrześcijaństwa , święta Wielkanocne i Zmartwychwstanie Chrystusa jako największy cud i ludzie mają też to osiągnąć. I mam nadzieję ze w to wierzysz a teraz to masz po prostu wątpliwości które zdarzają się każdemu. Właśnie i tu pojawia się problem wiary czy pokonasz te wątpliwości i dasz zwyciężyć wierze, pozwolisz jej (wierze) działać i zaufasz wierze a nie swoim wątpliwościom. Jak to zrobić? daj sobie czas nadal praktykuj , módl się itd. a to minie samo. Musisz sobie odpowiedź szczerze na pytanie w co wierzysz i komu: sobie własnym wątpliwościom czy Bogu i wierze.
Jesteś bardzo silna i sama chciałabym mieć taką wiarę jak Ty .
pozdrawiam i mogę obiecać modlitwę za Ciebie.
Może jestem bluźniercą, ale teraz inaczej nie umiem.
Droga Funiu.
Myślę, że wielu dotyka tego typu zwątpienie, tyle, że niewielu o tym mówi.
Urodziliśmy się - chcąc nie chcąc - jako ludzie, posiadający zdolność myślenia, wyciągania wniosków i mający wolną wolę. Nie można nam kazać nie obserwować, nie myśleć, nie kojarzyć, nie analizować. Wszystko, co piętnuje nas lub wzbudza poczucie winy za posiadanie własnego punktu widzenia - jest działaniem wbrew naturze ludzkiej i zdolnościom pozwalającym człowiekowi na samodzielne myślenie oraz ocenianie: słów, sytuacji, zdarzeń.
I to właśnie ograniczanie 'mojego ja' (a raczej piętnowanie za samodzielne myślenie i wyciąganie wniosków) sprawiło niegdyś, że przeszłam kryzys wiary. Dziś, po latach, choć wywodzę się z rodziny żyjącej raczej wg. tradycji katolickich - za katoliczkę się nie uważam.
Nie uważam też, że jestem przez to osobą gorszą, złą czy grzeszną Grzeszy ten, kto krzywdzi innych ludzi. Na szacunek zasługuje ten - kto innym pomaga. Mam wolną wolę oraz umiejętność samodzielnego myślenia i dziś uważam, że z pewnością więcej dobrego uczynię siadając w niedzielę do lektury forum i odpowiadając na pytania zagubionych i szukających porady ludzi, niż ten sam czas poświęcając na udział w mszy świętej.
Osobną kwestią od praktyk stosowanych przez poszczególne grupy wyznaniowe wydaje się chęć i potrzeba wiary w Boga. Potrzebujemy tego, bo.. jest nam wtedy troszkę łatwiej. Bóg dla osób tzw. religijnie 'niepraktykujących' może mieć różny obraz: dobry duch, dobry los, gospodarz 'innego' świata - tego, do którego udajemy się po śmierci..
Dla mnie 'dobry Bóg' od dawna nie miał nic wspólnego z religią katolicką - ponieważ.. miał być dobry. Nieskończenie dobry. Nie umiałam zaś dostrzec tego dobra m.in. w odmowie przez kościół ochrzczenia dziecka - tylko dlatego, że jego rodzice nie zawarli jeszcze związku małżeńskiego. Wtedy oddzieliłam Boga (i Jezusa - który chrzcił każdego, kto przyszedł nad rzekę i pragnął chrztu) od kościoła.
Potem zaczął się okres, kiedy przyszedł gorszy kryzys - zaczął bowiem dotyczyć samego Boga. Pojmowałam go właśnie jako dobrego ducha, który gdzieś tam jest i jakoś nad nami wszystkimi czuwa.
Kłam temu sposobowi myślenia zadał widok ludzkiego cierpienia, w tym istot zupełnie niewinnych - przede wszystkim dzieci. Dopóki to jest teoria - można z nią dyskutować i dorabiać do niej kolejne teorie. Jednak gdy się obserwuje dzień po dniu traumatyczne wprost i kompletnie niepotrzebne cierpienie istot słabych, zależnych od innych i takich, które nikomu nie zawiniły - trudno dalej wierzyć w tę "opiekę nieskończenie dobrego pasterza".
Doszłam wtedy do etapu lęku przed tym, czego i Ty się obawiasz - że "TAM" już nic nie ma.
No bo skoro nie ma Boga..
Nie chciałam się zmuszać do pogodzenia z tym faktem. Jakaś namiastka wiary w ten "inny wymiar", dzięki któremu nie jesteśmy wyłącznie 'częścią łańcucha pokarmowego' była mi potrzebna i dawała poczucie bezpieczeństwa. I wtedy zrewidowałam swój obraz Boga - doszłam do wniosku, że jest on 'pasterzem', dobrym gospodarzem, ale właśnie 'TAM'. Przygarnął i zaopiekował się wszystkimi, których znałam i którzy odeszli (i wciąż odchodzą.. - co widzę i przeżywam praktycznie bez przerwy, prowadząc to forum). I tam właśnie doświadczają nieskończonego dobra swego pasterza - bo ich 'ja' w jakimś sensie trwa, istnieje - ale już bez bólu i cierpienia. Tenże pasterz w 'nasz świat' zwyczajnie nie ingeruje - nie karze tu nikogo ani nikogo nie chroni: rządzą nami tu wyłącznie prawa natury, nasza wolna wola i trochę ślepy los.
Taki sposób myślenia pozwala mi zaspokoić jakąś potrzebę wiary w to, że po śmierci nie stajemy się wyłącznie prochem, a jednocześnie nie koliduje z tym, czego się uczę i co obserwuję 'tutaj' - w naszym "ziemskim życiu".
Po latach przemyśleń i wątpliwości osiągnęłam wreszcie jako taki stan 'równowagi' w omawianej kwestii. Jednego ponadto jestem pewna: problemu nie rozwiązuje zmuszanie się do ślepej wiary lub godzenie się na siłę -w bolesny sposób- z faktem, że nie ma już w co wierzyć.
Jest takie oklepane, ale bardzo prawdziwe powiedzenie: 'nic nie jest tylko białe, albo tylko czarne'.
Wszystko zazwyczaj ma jakiś.. odcień. Nie można nam kazać go nie dostrzec, odkryć czy nazwać..
Albo zakazać go szukać - gdy podejrzewamy, że gdzieś jest
I na koniec - każdy człowiek dany 'odcień' może postrzegać nieco inaczej. I jeśli tylko przez swój światopogląd nie czyni innym krzywdy, to powinno się to uszanować. Swoje człowieczeństwo wyrażamy przecież między innymi poprzez tolerancję..
Nie mam pojęcia czy udało mi się jakoś pomóc; przytoczyłam tu swoją prywatną 'drogę do odzyskania spokoju' jedynie jako przykład podobnych zmagań - w moim przypadku zakończonych odszukaniem mojej własnej "prawdy" i jakimś wewnętrznym uczuciem ulgi - że nic mnie już rozpaczliwie nie gna do dalszych poszukiwań..
pozdrawiam Was ciepło.
Dla mnie 'dobry Bóg' od dawna nie miał nic wspólnego z religią katolicką - ponieważ.. miał być dobry. Nieskończenie dobry. Nie umiałam zaś dostrzec tego dobra m.in. w odmowie przez kościół ochrzczenia dziecka - tylko dlatego, że jego rodzice nie zawarli jeszcze związku małżeńskiego. Wtedy oddzieliłam Boga (i Jezusa - który chrzcił każdego, kto przyszedł nad rzekę i pragnął chrztu) od kościoła.
Przerabiałem to na własnej skórze więc zgadzam się z DSS w każdym calu.
Wiara daje nam poczucie, że 'coś' lub 'ktoś' nad nami czuwa, że w chwilach zwątpienia, udręczenia mamy gdzie się zwrócić z naszymi prośbami. Ale świadomość, że nad nami jest coś wszechpotężnego daje nam ten komfort, że wszystko co nie wytłumaczalne możemy wyjaśnić udziałem istot boskich i przez co nie dociekamy dalszego rozwiązania. To jest wygodne i dla naszej psychiki pewnie wskazane choć tutaj pewnie lepiej jakby wypowiedział się psycholog.
Ja natomiast nie wierzę żeby po naszej śmierci działo się coś jeszcze. Zostaliśmy ukarani świadomością naszej śmierci dlatego jej nieuchronność pobudza ludzi do tworzenia dalszego ciągu po śmierci.
To jest tylko i wyłącznie moja opinia ale w głębi duszy mam jednak nadzieję, że się mylę i jednak coś jest dalej.
Pozdrawiam
Myślę, że religia jest z jednej strony wyrazem tęsknoty, za tym, że coś nad nami czuwa, jesteśmy bezpieczni no i wreszcie, że non omnis moriar, że jak u Horacego - nie wszystek umrę.
Z drugiej strony religie zawsze były narzędziem politycznym - czyli sposobem na ustawienie ludzi we właściwym szyku. Mieliśmy się czegoś bać i z tego strachu być posłużni władcom, kościołowi, magom, szamanom.
Więc nawet jeśli jest jakaś Opatrzność, to wiem, że to co dziś jest przedstawione, to tylko fantazja literacka i legenda przekazywana z ust do ust przez tysiące lat.
Z jednej strony chcę wierzyć, z drugiej strony do zapisów starego i nowego testamentu podchodzę sceptycznie.
Do kwestii związanej z kupczeniem sakramentami (bo za takie właśnie uznaję decydowanie komu ochrzcić dziecko, a komu nie i zmianę stanowiska w zależności od ofiary; tak samo z pogrzebami - bogaty poganin bez problemu zostanie "odprowadzony przez księdza do grobu" a biedny katolik już nie), podchodzę z postawą olewatorską.
Kler mnie nie obchodzi. To taka sama grupa zawodowa jak i inni.
Bywają fantastyczni lekarze i znieczulone konowały, prawi i uczciwi sędziowie i przekupne szuje; podobnie jest z księżmi.
Nie zmienia to faktu, że ja chciałabym uwierzyć, że przez ostatnie tygodnie i miesiące nie żegnam się z mamą na zawsze, że dalszy ciąg czeka na nas po drugiej stronie,
a jakoś nie mogę...
Mój pogląd jest podobny do DSS. Ale moja podswiadomość chcewierzyc ze jest cos dalej. Inaczej nie poradziłabym sobie chyba ze smiercia Mamy, Taty czy smierci wielu dzieci jaka widziałam. Własnie smierc dzieci zachwiała moja wiara w niekonczacą sie miłość Boga bo nie mogłam znależć na to wytłumaczenia. Ja staram sie zyc według swojego sumienia tzn byc dobrym człowiekiem ale nie praktykuje zadnej wiary. Czy to Ci pomogło? Pozdrawiam serdecznie i życzę Ci abys odnalazła spokój bo ten jest najważniejszy i nieważne jaki na to sposób sobie wypracujesz
Chyba każdy chce wierzyć/ ma nadzieję, że jest coś dalej, bo inaczej to ciężko żyć ze świadomością, że już się z naszymi kochanymi bliskimi nie spotkamy...
Lideczko, moją wiarę też zachwiało wiele rzeczy, ale właśnie najbardziej cierpienie i śmierć dzieci...
ciężko mi (katoliczce jakby nie było) pogodzić się, że Bóg "pozwala" na ból, męki i cierpienie tak niewinnych istot...
Gdyby nie nadzieja, że TAM coś jest jeszcze dalej, to chyba liczba osób z ciężką depresją by wzrosła...
po pierwsze, nie mów że to ostatnie miesiące, tygodnie na pożegnanie się z Twoją Mamą.
Tak jak wszyscy pisali że w obliczu wielkiego cierpienia i Twojej Mamy i Twego a także innych członków Twojej rodziny przychodzą wątpliwości i ciężko jest uwierzyć w Miłosierdzie Boże oraz życie wieczne. Źle się z tym czujesz ale przed takimi wątpliwościami stają chyba wszyscy ludzie i nie jesteś tu sama. Wątpliwości są trochę takim wystawianiem nas na próbę o czym pisałam wyżej ale także ważnym elementem naszej wiary. Widzisz, to że masz wątpliwości świadczy że Twoja wiara jest żywa nie jest to chodzenie do kościoła i przestanie mszy ale chcesz by to w co wierzysz było realne i świadomym wyborem. Myślę, że Twoje wątpliwości to wyraz Twojej dojrzałej wiary do tego co jest w Chrześcijaństwie największą Tajemnicą Zmartwychwstanie Chrystusa i nasze zmartwychwstanie, odkupienie Chrystusa i dar życia wiecznego dla ludzi. A to jest największa tajemnica naszej wiary i trzeba mieć ogromny dar aby w nią bezgranicznie uwierzyć. Przypomina mi się kazanie z Niedzieli Wielkiej Nocy które zaczynało się tymi słowami: "Jezus zmartwychwstał ale Wy i tak w to nie wierzycie". Ty przynajmniej starasz się w to uwierzyć, próbujesz. Życzę Ci wytrwałości w wątpliwościach.
Każdy z nas staje przed tym samym dylematem i zadaje sobie te same pytania, zwłaszcza w obliczu cierpienia i śmiertelnej choroby. Prościej jest wyobrażać sobie, że kieruje naszym życiem i troszczy się o nas albo każe nas za coś jakaś irracjonalna, abstrakcyjna, duchowa siła, do której możemy zwracać się o pomoc albo złożeczyć jej w chwilach niepowodzenia, choroby, nieszczęścia, zwątpienia. Tak nam zresztą wpajano od dziecka. To przynosi ulgę. I tak też wierzono przecież od zarania dziejów. Ludzie wyabstrahowali sobie bogów, do których zanosili modły, którym wznosili świątynie i składali ofiary, by zjednać sobie ich łaskę. Chcemy też wierzyć w istnieje Boga, bo świadomość pustki po życiu doczesnym jest przerażająca i sprawia, że życie wydaje się być pozbawione celu i sensu. Ale może życie jest sensem i celem samym w sobie. Czy krókie życie motyla albo pięknej, pachnącej róży ma jakiś cel i sens? Może przychodzimy na świat tylko po to, by przezyć przygodę, poczuć, posmakować, zobaczyć, żeby śmiać się i płakać, drżeć ze szczęścia i cierpieć z bólu. Przygody przecież nie zawsze są radosne. Bywają też straszne. Może życie wieczne jest niczym innym niż nieskończonym łańcuchem wcieleń. A Bóg - nieśmiertelny duch żyje w każdym z nas. W każdym zwierzaku, w każdej roślinie, w każdej żywej cząstce tego pięknego przecież świata.
Nie jestem ateistką ani praktykującą katoliczką. Wierzę, ale właściwie sama nie wiem w co. I modlę się, ale właściwie sama nie wiem do kogo. Tak samo jak wy nie mogę pogodzić się ze śmiercią najbliższych ukochanych osób, które już odeszły, z tym, że skończyło się i już nigdy ich nie spotkam, a jeśli kiedyś spotkam może w jakimś innym życiu bądź wymiarze, to pewnie ich nie rozpoznam. Ja sama nie chciałam odchodzić, kiedy zdiagnozowano u mnie raka, bo nie jestem na to jeszcze gotowa. Zaparłam się, żeby walczyć. I wygrałam, choć nie wiem ile wygrałam. Ale czy ktokolwiek z nas to wie? Śmierć jest wpisana w nasze życie, jest jego częścią. Rodzimy się przecież z wyrokiem śmierci w zawieszeniu. I dlatego powinniśmy nasze życie szanować.
DSS napisała o Bogu:
Cytat:
Tenże pasterz w 'nasz świat' zwyczajnie nie ingeruje - nie karze tu nikogo ani nikogo nie chroni: rządzą nami tu wyłącznie prawa natury, nasza wolna wola i trochę ślepy los.
Zgadzam się z tym całkowicie.
Przykład może durny, ale obserwując teraz moje ryby, właśnie przyszła mi do głowy pewna analogia. Mam cztery akwaria. Dwa wielkie, jedno średnie i jedno malutkie. Zaczęło się od tego, że założyłam jedno. Kupiłam cztery rybki i stworzyłam im optymalne warunki, dużo przestrzeni, dużo roślin, tlen, światlo itp. Warunki okazały się na tyle dobre, że po poł roku miałam już 200 rybek, które nie mieściły się w akwarium, ale nadal się mnożyły. Załozyłam więc następne, a potem następne, ale rybek wciąż przybywało i przybywa. Kocham je wszystkie, ale przestałam już panować nad ich własnym światem. Nie jestem w stanie zapobiec temu, by maluchy nie wpadały do filtra, żeby duże ryby nie pożerały małych, żeby nie walczyy między sobą i nie chorowały. Wszystko po prostu toczy się własnym torem.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum