Witam.
Niestety mama odeszła z wtorku na środę o 2 w nocy.
W poniedziałek poprosiła w co chciała by być ubrana, we wtorek pojechałam do niej z mężem. Nic nie wskazywało w jej zachowaniu na to, że widzimy się ostatni raz. Chciała wracać do domu. We wtorek też przyszły wyniki bronchoskopii, które niestety nie wykazały nic. Lekarz skierował ją na cito do Warszawy na Poznańską, niestety miejsc nie było, trzeba było czekać tydzień. Jednak my na własną rękę załatwiliśmy jej właśnie na wtorek ten szpital, niestety nie doczekała
, zmarła tej nocy kiedy znalezliśmy dla niej " ratunek ". Mama bardzo się bała, nie chciała zostawać sama, bała się bólu, bała się że się udusi. Cały czas mam ją przed oczami, taką skuloną, siedzącą na łóżku
, w tej pozycji też spała, nie mogła się położyć bo zaraz się dusiła. Tego wieczoru poszłam jeszcze do niej wieczorem żeby sprawdzić czy po kroplówkach nie będzie chciała iść do łazienki... spała, leżała na boku. Ucieszyłam się że nie siedzi, stałam tak przez chwilę, nie budząc jej i wyszłam. Rano obudził mnie telefon od męża siostry że mama umarła.
W karcie zgonu napisane miała że przyczyną zgonu był "nowotwór złośliwy serca, tchawicy i opłucnej C38.3"
Mam żal jedynie że nie dane było jej poznać i patrzeć jak dorasta jej jedyna wnuczka, tak bardzo się z niej cieszyła oraz że umarła w samotności. Teraz wiem że już jest jej lepiej, że ją nic nie boli, nie cierpi. Prosiłam dla niej o szybką śmierć, by nie cierpiała jak jej mąż który też chorowała na raka.Mama tego najbardziej się bała, że będzie umierać w bólu.
Miałam nawet wrażenie że mama się do nas uśmiecha kiedy leżała w trumnie.
Pochowaliśmy ją w piątek.